„Obsidian”, czyli najnowsza płyta Paradise Lost to album bardzo w stylu tego zespołu. Co jednak znaczy dokładnie „styl Paradise Lost”? Czy jest to gotycki rock, doom lub death metal, a może bliżej nieokreślony klimatyczny heavy metal?
Na „Obsidian” jest tego wszystkiego po trochu. Czy jednak taki gatunkowy miszmasz ma sens i słucha się tego dobrze? O tym więcej w recenzji!
- [wpdiscuz-feedback id=”j4v7y8lsk9″ question=”Napisz, co myślisz o płycie Obsidian?” opened=”0″]Podziel się swoją opinią na temat tego albumu![/wpdiscuz-feedback]
Paradise Lost wraca do lat 80.
„Obsidian” było zapowiadane jako album, który stylem nawiązywać ma do muzyki lat osiemdziesiątych – gotyckiego rocka czy mrocznej muzyki elektronicznej z tamtych czasów. W końcu to właśnie w takich klimatach obracali się członkowie Paradise Lost, gdy w 1988 roku zakładali zespół. I faktycznie czuć, że na najnowszej płycie sięgnięto do tych inspiracji. Jest zatem melodyjnie, ale w żadnym wypadku nie kiczowato, są przebojowe refreny czy zapadające w pamięć linie wokalne.
Najlepiej „ejtisowy” styl czuć w takich kawałkach jak singlowe „Ghost”, „Hope Dies Young”, czy świetnym i od razu zapadającym w pamięć „Forsaken”. Jednak właściwie w każdym numerze można jakieś smaczki w tym klimacie wyłapać.
Ogólnie zresztą wspólnym mianownikiem dla niemal całej płyty „Obsidian” jest przystępność i swojego rodzaju przebojowość kompozycji. Jest to duża zmiana w stosunku do poprzedniego krążka Paradise Lost, czyli „Medusa” z 2017 roku. Tam muzycy wajchę przesunęli bardziej w stronę trudniejszej w odbiorze muzyki. „Obsidian” jest płytą bardziej przejrzystą i nośną, co wcale nie oznacza, że brakuje jej wyrafinowania.
„Obsidian” to rasowy metal!
Wszystko dlatego, że Paradise Lost bardzo zgrabnie łączy elementy lekkie i przystępne z ciężarem i metalową zadziornością. Wyczuwalny jest tu przede wszystkim doomowy klimat – riffy są potwornie ciężkie, często dość ospałe i bardzo gęste. Wystarczy posłuchać pierwszego zaprezentowanego numeru z tej płyty, czyli „Fall From Grace”, żeby zrozumieć, o co chodzi. Jest to jednak utwór zbudowany na kontrastach, bo obok doomu jest tu też przebojowość i melodyjność w refrenie.
W tym kontekście muzyka na „Obsidian” nawiązuje do płyt z początkowego okresu kariery, którymi Paradise Lost wypłynęło na szerokie wody, jak „Icon”, czy „Draconian Times”. Podobnie jak tam zespół nie boi się sięgać poza metal, ale jednocześnie wplata wszystkie „obce” elementy w taki sposób, że nie ma żadnych wątpliwości, że jest to rasowy metalowy album.
Przeczytaj inne recenzje:
Muzycy Paradise Lost w formie
Jak zwykle na albumach Paradise Lost wielkie wrażenie robią możliwości wokalne Nicka Holmesa. To jeden z tych wokalistów, który bez trudu mógłby ukołysać łagodnie do snu, by potem wyrwać z niego nagle przeraźliwym wrzaskiem czy ponurym growlem. „Obsidian” pełne jest zmian nastrojów w tym kontekście i już pierwszy numer na płycie, czyli „Darker Thoughts” pokazuje niemal pełne spektrum wokali, z których korzysta Holmes. Jest tu łagodny i melodyjny, niemal anielski śpiew, który po chwili przeradza się w bardzo charakterystyczny, charczący growl.
Takie wahania nastrojów sprawiają, że na najnowszej płycie Paradise Lost nie ma mowy o nudzie czy powtarzalności. Przeskakiwanie ze skrajności w skrajność odbywa się jednak niemal niezauważalnie – nie jest to układanka połączona na siłę z przypadkowych elementów, a precyzyjnie zaplanowany i wykonany projekt.
Na słowa uznania obok Nicka Holmesa zasługuje bez wątpienia także gitarzysta Gregor Mackintosh. Jego solówki na „Obsidian” są po prostu rewelacyjne! Nie są to popisy małpiej zręczności na gryfie, a budujące napięcie i klimat, zagrane z niezwykłym wyczuciem małe dzieła sztuki.
Wspaniale brzmi też bas Stephena Edmondsona – jest ponury i posępny. Świetnie wypełnia tło i cały czas czai się gdzieś z tyłu. Idealnie buduje mroczny klimat muzyki. Ogólnie rzecz ujmując, „Obsidian” brzmi świetnie – bardzo naturalnie, głęboko i faktycznie oddaje posmak lat 80. Zwłaszcza w momentach, gdzie wykorzystane są klawisze czy elektroniczne wstawki. Płyta udowadnia, jak odpowiednia produkcja potrafi uwypuklić i podkreślić wszystkie atuty kompozycji.
Muzyka w stylu Paradise Lost
Nie ukrywam, że dla mnie „Obsidian” to świetna płyta, bez wątpienia jedna z najlepszych w 2020 roku. Gdybym miał podsumować ją jednym zdaniem, powiedziałbym, że to po prostu album w klimacie Paradise Lost, co oznaczałoby wyraz najwyższego uznania. Żeby jednak być bardziej precyzyjnym, dopowiedziałbym, że to album w KAŻDYM stylu Paradise Lost.
Coś dla siebie znajdą tu zarówno miłośnicy doom/death metalowego oblicza zespołu, jak i ci, którzy wolą bardziej przystępną stronę twórczości brytyjskiego składu. Za wielką sztukę należy uznać, że to wszystko udało się połączyć, tworząc tak wspaniałą płytę jak „Obsidian”.
Oficjalna strona zespołu: http://www.paradiselost.co.uk/

Tracklista „Obsidian”:
1. Darker Thoughts
2. Fall From Grace
3. Ghosts
4. The Devil Embraced
5. Forsaken
6. Serenity
7. Ending Days
8. Hope Dies Young
9. Ravenghast
10. Hear The Night
11. Defiler
1 komentarz
W 100% zgadzam się z recenzją. Jak na razie najlepsza metalowa płyta 2020.