RELACJE

Relacja z koncertu Dream Theater i Devina Townsenda – Kraków, 24.05.2022

Relacja z koncertu Dream Theater w Krakowie
Koncert zespołu TSA

24. maja 2022 roku to dzień, który zapisał się w kalendarzu muzycznym fanów Devina Townsenda i Dream Theater. Tego bowiem dnia oba zespoły zagrały razem na scenie w Tauron Arenie Kraków. Za koncert odpowiedzialny był Knock Out Productions, a dystrybucja biletów zaczęła się początkiem września.

Szczęśliwie chwiejne, pandemiczne czasy nie stanęły temu wydarzeniu na przeszkodzie i 9 miesięcy później możemy o nim porozmawiać jak o udanym spektaklu, który przeszedł już do koncertowej historii.

Czy pandemia jednak miała jakikolwiek wpływ na przebieg tego koncertu? Różnie można to interpretować.

Organizacja koncertu Dream Theater i Devina Townsenda

Wydarzenie miało miejsce w Tauron Arenie Kraków – obiekcie dobrze znanym koncertowiczom oraz fanom wydarzeń sportowych. Ten sport niestety jest tu kluczowy w odniesieniu do akustyki i brzmienia dźwięków w trakcie eventów.

Dla tego koncertu poświęcona została połowa areny, co i tak jest przestrzenią dosyć sporą. Cała hala potrafi zmieścić 22.000 osób. Ciężko w liczbach stwierdzić, ilu ludzi było na tym koncercie. Natomiast z połowy dedykowanego miejsca, co najmniej połowa było zajęta przez fanów. Najbardziej oblegana była oczywiście płyta i centrum trybun na wprost sceny.

Szkopuł był taki, iż koncert odbył się całkowicie w pozycji siedzącej i nawet płyta nie pozwalała na pionizację. Ten sam zabieg został użyty na występie zespołu Tool, który odbył się parę dni wcześniej.

Miejsca siedzące na koncertach metalowych

Tu pojawia się pytanie – czy jest to zabieg o charakterze pandemicznym czy inny był ku temu powód? Bo jak ludzie mogli siedzieć obok siebie, nie musieli dzierżyć na twarzach masek, mogli w spokoju konsumować hot dogi i piwo w każdym miejscu areny, tak zarówno organizatorzy, jak i zespoły występujące na scenie, mogą mieć swoje własne wytyczne.

Co to w sumie zmienia – czy człowiek na człowieku siedzi, czy ociera się jeden o drugiego pod sceną – nie wiem. Na dużych koncertach tak czy siak ochrona bardzo porządnie pilnuje, by nikt nie zbliżał się zbytnio do barierki, nie próbował się wedrzeć na scenę, ani nie zakłócał komfortu grania muzykom. Nie da się ukryć, iż fakt, że nawet płyta została sprowadzona do pół parteru z koniecznością siedzenia, wpłynął jednak na odbiór całości koncertu.

Szczęśliwie zarówno w trakcie występu Devina Townsenda, jak i Dream Theater, udało się na chwilę poderwać z siedzeń i poczuć prawdziwy klimat metalowego koncertu. To stanowi taki brylancik w potencjanym niezadowoleniu z organizacji tego wydarzenia pod tym względem.

Devin Townsend wodzirejem

Przechodzimy zatem ad rem wydarzenia. Czasowo koncert miał wyglądać następująco:

  • 18.30 – wejście
  • 19.30 – 20.30 – Devin Townsend
  • 21.00 – Dream Theater

Devin to porządny i konkretny muzyk, zatem na niego czekać nie trzeba. Równo z wybiciem 19.30 na moim zegarku przygasło światło, a spod sceny zaczęły wydobywać się pierwsze uderzenia dźwięków. Uśmiechnięta twarz muzyka pojawiła się chwilę później i przedstawienie można było uznać za rozpoczęte.

To, na co nie sposób nie zwrócić uwagi na koncertach Devina to jego niesamowita charyzma, umiejętność poderwania publiczności, zabawiania jej gorącą „rozmową”, jego spontaniczność i energia. W artykule promującym to wydarzenie pisałam: „Devin to absolutny wirtuoz, świetny muzyk i jeszcze lepszy performer. Ten człowiek naprawdę potrafi porwać publiczność i zauroczyć zupełnie obcych jego twórczości ludzi.” 

I nie sposób jest tych słów nie powtórzyć, gdyż one najtrafniej opisują jego barwną postać. Umiejętność wchodzenia w taką interakcję z fanami to dar, którym nie może poszczycić się każdy frontman. Na pewno nie można tego samego powiedzieć o Jamesie LaBrie, który zajął jego miejsce na scenie półtorej godziny później.

Setlista Devina Townsenda w Krakowie

W tekście promującym występ pisałam już, iż setlisty obu zespołów na każdym koncercie tej trasy wyglądają tak samo i nie ulegają zmianie. Dokładnie to samo zostało zatem zagrane również w Krakowie. Gwoli przypomnienia Devin Townsend uraczył nas możliwością posłuchania na żywo:

  1. Failure
  2. Kingdom
  3. By Your Command
  4. Aftermath
  5. Regulator
  6. Deadhead
  7. Deep Peace
  8. March of the Poozers
  9. More!

Jest to zatem mieszanka utworów wychodzących spod egidy wszelakich jego projektów oraz płyt nagranych solowo.

Emocje w trakcie wydarzenia

Publiczność – w miarę siedzących możliwości – poderwała się do rytmu od samego początku. Nawet uziemienie na krzesełkach nie przeszkadzało w uskutecznianiu mocniejszych machnięć głową. Oczywiście co odważniejsi fani siedzący blisko sceny w pierwszych rzędach na płycie ryzykowali pionizację, a nawet podejście do barierek. Kończyło się to jednak za każdym razem szybką interwencją ochrony.

Jedna grupka znalazła obejście tych obostrzeń i skumulowała się w kilkanaście osób w rogu, gdzie na dobrą sprawę nikomu nie przeszkadzała. A i zdjęcie można było zrobić dzięki temu bardziej z bliska. Oczywiście na nielegalu, bo fotografowanie bez akredytacji również było zabronione.

Na samym początku koncertu Devin nie potrafił się również powstrzymać i zszedł do tłumu, krążąc między krzesełkami, grając i pozując w tym samym czasie do zdjęć ludzi, którzy zaczepiali go po drodze. Nigdy to jednak nie rozprasza ani nie uważa on tego za naruszenie prywatności. Chętnie przyklaskuje takim inicjatywom, sam je niekiedy generując.

Świetnie bawił się w modela pozującego specjalnie dla fotografów, aby dać im kilka zabawnych i łatwych do ustrzelenia ujęć. Co parę minut zbliżał się do barierek, chcąc być bliżej fanów, a ci bez zastanowienia podchodzili mimo zakazów, chociaż na chwilę, by przybić piątkę.

To frontman, który bez interakcji z fanami nie istnieje jako muzyk i performer. On potrzebuje widowni, zabawy, ekscytacji i stara się to uzyskać nawet w utrudnionych warunkach. Szczerze mówiąc jego koncert był tak pełen takich inicjatyw, że na chwilę naprawdę można było zapomnieć, że odbywa się on jednak na nieco innych od standardowych zasadach.

Devin „Niepokorny” Townsend

Mimo ogólnego nakazu siedzenia przez cały czas – jak wspomniałam – niektórym udało się część tego koncertu spędzić w innej pozycji. Mniej więcej w połowie koncertu Devin postanowił jednak spróbować swoich sił demagogii i zszedł do jednego z ochroniarzy, zapewne prosząc go, by przymknął oko na zachowanie fanów chociażby przez czas trwania tego jednego utworu. I kiedy tylko gitary rozgrzmiały mocniej, zarówno tłum siedzących na płycie, jak i ludzie z trybun, zaczęli spływać kaskadami pod scenę, przez parę minut mogąc cieszyć się pełnią metalowego koncertu.

To był bardzo fajny widok i zarówno ucieszony Townsend, jak i szczęśliwi fani, biegnący z uśmiechem i wypiekami pod scenę, dodali jeszcze milszych odczuć i emocji pozostałym ludziom obserwującym ich ze swoich siedzisk. Oczywiście po skończonym utworze każdy musiał wrócić na miejsce, by Devin mógł grać dalej, ale dla tych kilku minut warto było złamać zasady.

Townsend to gość, który lubi sobie pogadać, pożartować i poprzez interakcję bawić się i komunikować z fanami na dystansie scena – widownia. Nie da się jego koncertów nie spędzić z uśmiechem na twarzy i samymi pozytywnymi emocjami. To, jak współgra z publicznością, w połączeniu ze świetnym wokalem i kawałem potężnej muzyki, zawsze stawia jego występy na wysokim poziomie i nigdy nie zostawia słuchacza bez satysfakcji.

Tak też było tym razem. Rozgrzał atmosferę należycie, zasiał małe zniszczenie i wysoko postawił poprzeczkę artystyczną. W trakcie półgodzinnej przerwy między zespołami każdy zadawał sobie to samo pytanie: czy Dream Theater to przebije?

Dream Theater w natarciu

Po godzinnym secie Devina Townsenda, do przebiegu którego nie można mieć żadnych zastrzeżeń, nadszedł czas na gwiazdę wieczoru. Dream Theater zaczęło parę minut po 21.30. Już przed koncertem na telebimie z tyłu sceny wyświetlała się grafika z okładki najnowszej płyty „A View From The Top Of The World”, która promowana jest w trakcie tejże trasy.

Setlista Dream Theater była tak samo niezmienna, jak Devina, zatem koncert otworzył pierwszy singiel opublikowany w sieci w ramach promocji piętnastego albumu grupy pod tytułem „The Alien”. Dalej fani usłyszeli:

  1. 6:00 (Awake)
  2. Awaken the Master (A View From The Top Of The World)
  3. Endless Sacrifice (Train of Thought)
  4. Bridges in the Sky (A Dramatic Turn Of Events)
  5. Invisible Monster (A View From The Top Of The World)
  6. About to Crash (Six Degrees of Inner Turbulence)
  7. The Ministry of Lost Souls (Systematic Chaos)
  8. A View From the Top of the World (A View From The Top Of The World)
  9. Bis: The Count of Tuscany (Black Clouds & Silver Linings)
Scena przed występem Dream Theater
Scena przed występem Dream Theater – Tauron Arena Kraków 24.05.2022

Dream Theater na żywo – reakcje fanów

Nie sposób nie zauważyć było znaczącą różnicę fanów w odbiorze muzyki Dream Theater zestawiając to z zaangażowaniem, jaki wkładali w twórczość Devina Townsenda na żywo.

Zacznijmy od tego, że James LaBrie jest nie tylko już słabym wokalistą, ale również bardzo słabym frontmanem. Człowiek nie potrafi porwać ludzi, nie jest zabawny, a jego próby jakiejkolwiek interakcji z publicznością zakrawały o żenujące. Szczęśliwie nie było ich dużo, ale kiedy ma się w głowie obraz tego, co wydarzyło się na tej samej scenie godzinę temu, bardzo rzuca się to w oczy.

Tematem, który nie schodzi z ust ludzi zainteresowanych Dream Theater jest zawsze odejście Mike’a Portnoy’a z zespołu oraz aktualna kondycja wokalna Jamesa LaBrie’go. W trakcie tego występu nikt o Portnoy’u nie mówił, za to dało się usłyszeć głosy publiczności w sprawie wokalu. Już po drugim utworze mężczyzna siedzący za mną bezpardonowo stwierdził, że w tym momencie powinny polecieć pomidory.

SPRAWDŹ: MIKE PORTNOY ZAUWAŻONY NA KONCERCIE DREAM THEATER

A prawda jest taka, że znając niemożliwości wokalisty grupy, ten występ naprawdę nie był zły! Ja wiem, że to słaba rekomendacja i nadal nie napawa to entuzjazmem, ale uwierzcie mi, że zestawiając jego ekstremalnie złe dokonania wokalne na Prog In Park w 2019 roku, wczoraj LaBrie był śpiewakiem, któremu raz na jakiś czas potknęła się nieco bardziej noga. Albo raczej w tym przypadku struna głosowa.

Niemniej jednak Dream Theater wyraźnie nie porwało tak publiczności, jak zrobił to ich poprzednik. W przypadku ich występu ludzie naprawdę siedzieli nieco bardziej, jak na jakimś spektaklu, aniżeli na koncercie metalowym.

Jakie są wrażenia po koncercie Dream Theater?

Nie pierwszy raz tak się dzieje, choć pierwszy raz zwróciłam na to bardziej znaczącą uwagę. Ale James poza problemami wokalnymi ma też wyraźny problem z zadyszką. Nie jest w stanie pociągnąć nie tylko nieco dłuższej frazy, ale nawet takiej, która wymaga od niego utrzymania oddechu przez półtorej sekundy.

Jego gwałtowne oddechy między każdym wyśpiewanym słowem zdarza się, że jeszcze bardziej psują efekt wokalnego odbioru. A szkoda dokładać do tego i tak niskiego poziomu jeszcze takich głupich mankamentów.

Przez cały koncert zespołowi towarzyszyły multimedialne grafiki wyświetlane w tle. I szczerze mówiąc zupełnie nie rozumiem ich znaczenia i nie mam pojęcia, kto im to układał. Natomiast ta prezentacja zdjęć dobranych do każdego utworu jest tak bardzo od czapy, że nie wiem jak mam to interpretować. No, ale przynajmniej coś się dzieje w tle. A że nie ma to żadnej spójności z muzyką i tekstem utworu, to już inna bajka.

Światła były raczej w porządku. Gorzej z akustyką. Wspomniałam już na początku, że Tauron Arena to miejsce przeznaczone bardziej rozgrywkom sportowym, niż muzycznym, zatem ten dźwięk brzmi tu bardzo różnie.

Siedząc jednak stosunkowo daleko, mniej więcej w połowie dystansu od sceny do wyjścia, w dodatku pod kątem, narażonym się było niespełna na część wygrywanych tonów. Niekiedy była to zwyczajnie ściana dźwięku zostawiająca w uszach tylko hałas, zwłaszcza przy głośniejszych i ostrzejszych partiach perkusyjnych i gitarowych. Szczęśliwie nie trwało to non stop i ludzie siedzący bardziej w centrum mogą mieć w tej kwestii inne zdanie, choć nadal uważam, że mimo wszystko było jednak za głośno.

Dream Theater podczas koncertu w Krakowie
Dream Theater – Tauron Arena Kraków 24.05.2022

Interakcja z fanami

Interakcji nie było praktycznie żadnej. W trakcie występu Dream Theater w Krakowie nie dało się tego specjalnie zauważyć. Jednakowoż to uległo zmianie na sam koniec koncertu, kiedy to zespół wrócił na scenę, by zagrać bis.

Kiedy zaczęły wybrzmiewać pierwsze takty „The Count of Tuscany”, po raz kolejny ludzie odpuścili dbałość o przestrzeganie zasad i jeszcze większymi chyba kaskadami zaczęli napływać pod scenę. Ochrona nie miała już szans z takim tłumem. Nie zastanawiałam się długo i sama czym prędzej zbiegłam po schodach w moje ulubione miejsce, czyli pod same barierki. A że gabaryty pozwalają mi się prześlizgnąć prawie wszędzie, nie było z tym problemu nawet, kiedy dobiegłam tam nieco później, niż kilkaset pozostałych osób.

Wtedy James LaBrie jak i John Petrucci ożywili się nieco, a z twarzy wokalisty nie schodził uśmiech, kiedy to biegał po scenie i wystawiał mikrofon do grup ludzi, żeby wsparli go w okrzykach.

Oklaskom nie było końca

Niezależnie od emocji i tego, co poszczególni ludzie myślą o aktualnej kondycji zespołu, było to wydarzenie dużej rangi dla kogoś, dla kogo Dream Theater jest ważny. A nie sądzę, że na tym koncercie pojawili się ludzie z przypadku. Pamiątkowy filmik nagrany przez Jordana Rudessa i Mike’a Manginiego, paręnaście rozrzuconych kostek przez Johna Petrucciego i powoli zespół żegnał się z fanami schodząc ze sceny. A tym samym zakończyło się wydarzenie, na które zagorzali wielbiciele czekali prawie od roku.

I to już koniec?

Ano niestety, wszystko co dobre i pełne sentymentów, kiedyś się kończy. Tłum zaczął napierać na schody z każdej strony po rozpiechrznięciu się spod sceny wraz z ucichnięciem ostatnich pożegnalnych oklasków dla zespołu. Nie zostało nic innego, jak się ewakuować.

Wiedziałam, że od ludzi, z którymi byłam na tym koncercie, za chwilę usłyszę pytanie: „No i jak?”. Szczerze mówiąc bolączki dostaję za każdym razem, kiedy to ma miejsce. Niezależnie od koncertu i jego rangi, podchodzę do wydarzeń tego typu poważnie i bardzo emocjonalnie i nie sposób jest zebrać myśli chwilę po ich zakończeniu. Na dobrą sprawę nie wiem jak udało mi się na drugi dzień napisać to, co właśnie przeczytaliście. Ale jakoś poszło.

Po raz kolejny powtórzę – niezależnie od okoliczności, od tych nieszczęsnych siedzisk porozstawianych na płycie; niezależnie od kondycji całego zespołu, nie tylko wokalisty, mówiąc o Dream Theater, jestem niezmiernie wdzięczna, że byłam częścią tego wydarzenia. To mimo wszystko historia i nawet jeśli wielu powiedziałoby „Niech oni już skończą grać, bo są za starzy”, to jednak gdzieś w głębi ludzie oddani tej muzyce mają świadomość, że to przecież kiedyś w końcu nastąpi.

Nigdy nie wiemy co się wydarzy po skończeniu trasy zespołu czy po wydaniu płyty. Nie wiemy kiedy DT postanowi pożegnać się ze sceną i dać pole młodszym. Dla kogoś, dla kogo Dream Theater ma znaczenie, takie chwile to złoto. A ja jestem szczęśliwa, że być może po raz pierwszy i ostatni w życiu miałam sposobność usłyszeć utwór, od którego zaczęła się cała moja przygoda z metalem i od którego całe moje życie odwróciło się do góry nogami. Macie takie utwory, które w pewnym sensie zmieniły Wasze życie? To ten jest mój.

Podobne artykuły

Relacja – Max & Igor Cavalera, Warszawa 20 listopada 2019

Szymon

Relacja: Nowa Ewangelia Tour – Katowice, Mega Club 2009

Tomasz Koza

White Ward w Polsce. Relacja z koncertu w Warszawie (23.04.24)

Piotr Żuchowski

2 komentarze

Paweł 6 czerwca 2022 at 06:39

Myślę, że osoba pisząca recenzję nie przemyślała kilka podstawowych spraw.
To co najważniejsze to miała być recenzja a nie HEJT!
Byłem osobiście na tym koncercie i uważam, że miejsca siedzące to dobry wybór organizatorów. W stanach koncerty dreamów są organizowane dla publiczności w ten sam sposób, rzadziej publika stoi. Ludzie chcą się skupić na ich twórczości, zrozumieć, delektować się… Są ludzie poza większością niestety Nie zawsze każdy ma zamiar oglądać skaczące bachory z wykrzywionymi gębami pod sceną sprzedających się za kostkę gitarową. Istnieje też publiczność bardziej inteligentna od tamtej. Wielu ludzi się wzruszyło podczas koncertu bo dla nich Dream Theater to zespół muzyków a nie clown-ów skaczących po scenie i udających, że potrafią coś pograć. W składzie Dreamów grają muzycy którzy wykładają w szkołach w stanach, wiedzą jak tworzyć muzykę i do kogo ma trafić.

Odpowiedz
Agnieszka Kozera 6 czerwca 2022 at 12:37

A powiedz mi, na jakiej podstawie stwierdzasz, że cała ta relacja to hejt? Gdzie wybrzmiewają tak dosłowne określenia, by móc mi to zarzucić? To nie jest hejt tylko opinia. Każda relacja, tak samo jak recenzja, zawiera w sobie subiektywne emocje i odczucia, z którymi ktoś albo może się zgodzić, albo nie. Miejsca siedzące a stojące na koncertach to kwestia podejścia indywidualnego. Jednym to pasuje, drugim nie. Osoby stojące pod sceną i pozwalające sobie na ruch nie muszą być – jak wspomniałeś – „skaczącymi bachorami, które wykrzywiają mordę i zachowują się jak dzikusy”. Można zachować względny spokój, ale nie trzeba siedzieć przykutym do siedzenia. To, czy ktoś siedzi czy stoi pod sceną, nie kwalifikuje go do określonej grupy widzów i słuchaczy inteligentnych lub mniej inteligentnych. Jeśli widownia koncertów Dream Theater jest podzielona, to miejsca siedzące były w sam raz dla tych mniej ruchliwych na trybunach, aczkolwiek płyta mogła być stojąca. Każdy mógłby wtedy wybrać jaką formę spędzenia tego koncertu wybiera dla siebie. Nie widzę w tym nic złego.
To, że muzycy DT wykładają na uczelniach i przez wzgląd na to, że szerzej dzielą się swoją wiedzą na temat muzyki z innymi, nie stawia ich w lepszym świetle specjalnego traktowania 😉

Odpowiedz

Zostaw komentarz