RELACJE

Relacja z koncertu Thrashing Carnival (09.02.2024). Karnawał nie tylko thrashowy

Koncert Thrashing Carnival
Koncert zespołu Faun

9 lutego 2024 r. zawitał do Warszawy thrash metalowy karnawał. Na wesołej potańcówce pod hasłem “Thrashing Carnival” spotkało się kilka polskich zespołów poruszających się w stylistyce thrashowej i jej (w jednym przypadku dość dalekich) okolicach, a skład domknęli Litwini z formacji Phrenetix. Jak wypadło całe to towarzystwo? Zapraszamy do lektury relacji z wydarzenia.

Czytaj też: Najdziwniejszy metalowy koncert w Polsce? Relacja z 8 Wheels of Steel (Warszawa, 19.01.24)

Rozpoczęcie Thrashing Carnival – mozolne próby i czasówka w koszu

Impreza miała rozpocząć się w piątkowy wieczór o godz. 19 w warszawskim klubie Potok, jednak jeszcze przed startem okazało się, że będzie miała trochę pod górę. Najpierw na facebookowej stronie wydarzenia pojawiła się informacja, że zostanie przesunięte o godzinę, ponieważ próby dźwięku nie mogły rozpocząć się o czasie. Jednak kiedy lekko po 20 dotarłem na miejsce, wciąż trwał soundcheck zespołu Quantum Void, który miał na Thrashing Carnival wystąpić jako pierwszy. Już wtedy stało się jasne, że jakiekolwiek wcześniejsze plany i opublikowaną w Internecie czasówkę spokojnie można wyrzucić do kosza.

Jeszcze przez dobrych kilkanaście minut akustyk walczył ze sprzętem, a chłopaki z Quantum Void narzekali, że niemal nic nie słyszą w swoich monitorach. Ostatecznie za kwadrans 21 doszli do wniosku, że “lepiej nie będzie” i nie ma co tracić czasu. Thrashowy karnawał został więc spontanicznie otwarty z prawie dwugodzinną obsuwą.

Quantum Void – gdy Kreator spotyka Death

Quantum Void gra techniczny thrash metal o bardzo staroszkolnym brzmieniu i okazjonalnych progresywnych wycieczkach, jednak bez przynudzania i niepotrzebnych wirtuozerskich popisów. Stylistyczna wypadkowa wczesnego Kreatora i późnego Death? Ja jestem na tak!

Pomimo technicznych problemów podczas próby, ostatecznie udało się realizatorowi wykręcić całkiem znośny dźwięk – utwory Quantum Void zabrzmiały jednocześnie brutalnie i w miarę selektywnie, spotykając się z przychylną reakcją publiczności zgromadzonej na sali w liczbie około 30 osób.

Panowie w ciągu półgodzinnego występu zaprezentowali materiał ze swojej debiutanckiej płyty “Escaping Reality”, wydanej w 2023 r. Usłyszeliśmy więc m.in. takie numery jak “Old Enemy”, “Schizophrenic” czy “Lord of Terror”. Zabrakło za to ich znaku rozpoznawczego – “Insidious Bane”, do którego zespół nagrał nawet teledysk w Nebula Studio, ale jestem w stanie tę decyzję zrozumieć. Wspomniany utwór to chyba najbardziej znany numer Quantum Void, ale też ośmiominutowy kolos, zamiast którego można było spokojnie zagrać dwa inne, krótsze kawałki.

Nie dziwi mnie, że jako kapela z niewielkim stażem, Quantum Void chcieli zmieścić w swoim krótkim slocie jak najwięcej numerów i zaprezentować się jak najlepiej przed publicznością, dla której przynajmniej częściowo ten koncert mógł być pierwszym spotkaniem z muzyką grupy. Moim zdaniem stanęli na wysokości zadania i aż szkoda, że nie mieli więcej czasu, bo rozkręcali się z każdym kolejnym utworem, dając naprawdę ostry, energetyczny występ.

Trylion – niethrashowy rodzynek na thrashowej imprezie

Trylion to jedyny zespół w składzie Thrashing Carnival, którego muzyki nie słyszałem wcześniej, a także jedyny… który nie gra thrash metalu. Ich udział w imprezie był więc dla mnie pewnym zaskoczeniem, ale sami panowie niespecjalnie przejęli się łatką niethrashowego “rodzynka” na thrashowym koncercie, pewnie wyszli na scenę i zagrali bez kompleksów.

Trylion to poznańskie trio, w którego skład wchodzi dwóch gitarzystów oraz śpiewający perkusista. Tak nietypowy zestaw personalny wykonuje równie nietypową muzykę, czerpiąc inspiracje z najróżniejszych odmian nowoczesnego ciężkiego grania – od djentu i metalcore’u, przez groove i nu metal, po industrial i elektronikę. Nie jest to zupełnie moja bajka, ale trzeba przyznać, że Trylion został dobrze przyjęty przez zgromadzoną w Potoku publiczność. Początek koncertu tego nie zwiastował, bo po występie Quantum Void sala się mocno wyludniła, ale frekwencja pod koniec występu Poznaniaków była już podobna, a może nawet trochę wyższa niż na poprzedniej kapeli.

Nie jestem fanem nowoczesnego, eklektycznego metalu, ale muzykom Trylion niewątpliwie muszę oddać spory kunszt techniczny. Na pewno nie jest łatwo wybijać na perkusji połamane progresywne rytmy jednocześnie śpiewając, a uzbrojony w nagłowny mikrofon pałker radził sobie z tym bez zarzutu, bardzo dobrze brzmiały też gitarowe solówki jego kolegów. Zespół najlepiej wypadł w bardziej rzeźnickich fragmentach swojego setu, gdzie miękki, zawodzący, czysty wokal ustępował miejsca całkiem potężnemu rykowi, a perkusja fajnie blastowała, zabierając całość kompozycji w klimaty bliskie deathcore’owi.

Przy całym szacunku dla warsztatu panów z Trylion, muzyka tego zespołu raczej nie trafia w mój bardziej oldschoolowy gust i nie zamierzam udawać, że jego koncert jakoś szczególnie mnie porwał. Porwał jednak część zgromadzonej w klubie Potok publiczności, która utwory kapeli przyjęła naprawdę żywiołowo, a rozentuzjazmowani fani jeszcze jakiś czas po zakończeniu występu gratulowali muzykom i przybijali z nimi piątki. Czyli, ogólnie rzecz ujmując, nie było chyba źle.

Deathinition – nie dla pozerów?

Bydgoski zespół Deathinition to wśród kapel występujących 9 lutego w Potoku niemal weteran. Gra od 2008 r., a ja miałem już okazję widzieć go na żywo kilka ładnych lat temu na jednej z edycji lubelskiego cyklu koncertów pod hasłem Thrash Attack. Pomimo dość długiej kariery formacja ma na koncie tylko jedną płytę długogrającą, “Online” z 2017 r., przyjętą w środowisku z dość mieszanymi uczuciami. Album wsławił się szczególnie numerem “Pozer Song”, o przekazie tyleż słusznym, co wyrażonym raczej infantylnym tekstem. Zresztą liryki Deathinition to chyba najbardziej polaryzujący publiczność element twórczości grupy. Jedni szanują ich humor i dystans, drudzy dokładnie z tego samego powodu odsądzają kapelę od czci i wiary.

Tymczasem Bydgoszczanie dali w Warszawie bardzo solidny koncert. Ich dynamiczny, sprawny technicznie thrash metal o mięsistym brzmieniu, z melodyjnym, ale wcale nie miękkim wokalem, robił naprawdę dobre wrażenie. Deathinition postawiło przede wszystkim na utwory z anglojęzycznymi tekstami, mieszając w secie numery z różnych okresów swojej działalności. Jeszcze przed koncertem zespół zapowiadał, że na Thrashing Carnival zaprezentuje trochę premierowego materiału z nadchodzącego wydawnictwa i muszę przyznać, że jeśli te kawałki zabrzmią na płycie tak dobrze, jak w wersji “live”, to jest na co czekać. Tym razem obowiązkowego niegdyś w setliście “Pozer Song” akurat zabrakło – ale może to lepiej?

Nieźle rozruszana przez Trylion publiczność przyjęła Deathinition bardzo żywiołowo i bawiła się dobrze od pierwszego do ostatniego dźwięku bydgoskich thrasherów. Nie było może klasycznego moshpitu, ale radosne podskoki i machanie głowami jak najbardziej, zwłaszcza że potężne, rytmiczne zwolnienia obecne w kilku kawałkach zespołu nadawały się do headbangingu wręcz idealnie. Mimo późnej już pory, był to też chyba najlepszy pod względem frekwencji koncert w ramach Thrashing Carnival.

Phrenetix – czad i jad z Wilna rodem

Gwiazda wieczoru, litewski Phrenetix, wyszła na scenę długo po godzinie, o której według pierwotnej rozpiski cała impreza miała się skończyć. Nie mam wątpliwości, że byli już mocno zmęczeni i pewnie trochę wkurzeni długim oczekiwaniem na swoją kolej, ale absolutnie nie dali tego po sobie poznać, a podczas koncertu tryskali energią i humorem.

Zespół powstał w Wilnie w 2012 r. i od początku dowodzony jest przez wokalistkę i gitarzystkę Linę Vaštakaitė. W dorobku ma dwa longplaye: “Fear”, zawierający dość tradycyjne thrashowe numery nawiązujące do najlepszych wzorców klasyki gatunku, oraz “Exuviae”, na którym pojawiają się wstawki progresywne i dużo więcej czystego, melodyjnego wokalu.

W Warszawie Litwini zaprezentowali set składający się z utworów z obu albumów, m.in. “Muddy Tale”, “Time to Act”, “Yellow Eyes” czy “Kill The Messenger”, przy czym numery z “Exuviae” zabrzmiały na żywo bardzo surowo i agresywnie – moim zdaniem dużo lepiej niż na płycie. Ogólnie występ Phrenetix należy zaliczyć do udanych – był porządnie nagłośniony, gitary elegancko cięły jadowitymi riffami, sekcja osiągała często naprawdę szalone tempo, a Lina okraszała całość wściekłym, krzykliwym wokalem, tylko okazjonalnie skręcając w spokojniejsze rejony.

Publika w Potoku została kupiona momentalnie i wreszcie ruszyła do bardziej zdecydowanej zabawy pod sceną. Wesoła atmosfera udzieliła się samemu zespołowi, który nawiązał z fanami dobry kontakt, rzucając różne żartobliwe teksty w przerwach między utworami, a w pewnym momencie zaczął rozdawać przyniesione z zaplecza puszki z piwem. Litwini chyba nie spodziewali się aż tak dobrego przyjęcia, gdyż na koniec koncertu długo i w ciepłych słowach dziękowali za nie publiczności, a na twarzy Liny można było zaobserwować autentyczną radość i wzruszenie. Oczywiście Phrenetix nie mógł zostać wypuszczony ze sceny bez bisu, ale jako że chyba nie był na tę okoliczność przygotowany, na koniec wykonał po prostu jeszcze raz jeden z kawałków zagranych wcześniej – “Muddy Tale”. Pełna spontaniczność od początku do końca!

Thrashowy karnawał w Potoku zakończył się dobrze po 1 w nocy i myślę, że w pełni usatysfakcjonował tych, którzy zdecydowali się wziąć w nim udział. Wprawdzie frekwencja na poziomie max. 50 osób nie należy do szczególnie powalających, ale trzeba mieć na uwadze, że skład imprezy był dość niszowy i raczej “dla koneserów”. Zresztą na odbywającym się dwa tygodnie wcześniej również w Warszawie koncercie The Mentors ludzi nie było dużo więcej, a status i pozycja na scenie gwiazd obu wieczorów są przecież nieporównywalne.

Cóż, takie czasy. Metalowych koncertów odbywa się w Polsce, a w stolicy zwłaszcza, cała masa i fani po prostu muszą czasem między nimi wybierać. Jako że jeszcze w tym miesiącu czekają nas występy choćby Cradle of Filth, Samaela czy Cryptopsy z Atheist, trzeba się raczej cieszyć, że o mniejszych, podziemnych kapelach nie zapomniano jednak zupełnie. Pomimo początkowych problemów technicznych i wynikającego z nich opóźnienia Thrashing Carnival w klubie Potok był niewątpliwie udaną zabawą.

Podobne artykuły

Relacja: Lamb Of God W Polsce, Warszawa – 25.05.2010

Tomasz Koza

Relacja z Injure Grind Attack 2024. Rodzinny festiwal ekstremalnych dźwięków

Piotr Żuchowski

Relacja: All Hope Is Gone Tour (Warszawa, Torwar)

Tomasz Koza

Zostaw komentarz