RELACJE

Relacja z koncertu Lucifer w Warszawie. Szatan, luz i przebojowe piosenki

Zespół muzyczny Lucifer
Koncert zespołu Faun

Occult rockowy zespół Lucifer jest właśnie w trasie koncertowej „The Satanic Panic Tour” wraz z The Night Eternal i Tanith. Grupy te wystąpiły trzykrotnie w Polsce: w Poznaniu, Warszawie i Krakowie. W stołecznym klubie Hybrydy dodatkowo zaprezentowali się greccy stonerowcy z 1000mods. Zapraszamy do lektury relacji z tego wydarzenia.

Czytaj też: Relacja z koncertu Stoned Jesus w Warszawie. Stonerowe Halloween

Tanith – Szatan w wersji magiczno-lirycznej

Czwartkowy maraton dźwięków inspirowanych magią, diabłem i latami 70. rozpoczął w warszawskich Hybrydach o godzinie 18:30 zespół Tanith. Formację założył w 2017 r. Russ Tippins, gitarzysta kultowego heavy metalowego Satan, który nie tak dawno koncertował w naszym kraju, a relację z tej imprezy również znajdziecie na naszych łamach.

Tanith gra jednak muzykę nieco inną od macierzystej kapeli Tippinsa, bardziej w duchu klasycznego „sewentisowego” hard’n’heavy w rodzaju Thin Lizzy czy Rainbow niż nurtu NWOBHM. I robi to bardzo dobrze! W ciągu niewiele ponad pół godziny, występując dla niezbyt jeszcze licznej publiki, zespół zachwycił magiczno-lirycznym klimatem, chwytliwymi melodiami i dużą sprawnością techniczną.

O ile Russ Tippins jest bezsprzecznym liderem i frontmanem Tanith, to w mojej opinii show w Warszawie skradła mu Cindy Maynard. Na gitarze basowej wyczynia prawdziwe cuda, a śpiewa też wcale nie gorzej. Harmonie wokalne między Maynard a Tippinsem robią ogromne wrażenie, dopełniając dość prostą, ale jednocześnie porywającą warstwę instrumentalną. Zespół Tanith w Hybrydach wypadł świetnie i aż szkoda, że pełni na tej trasie tylko rolę „otwieracza”, bo bardzo chętnie zobaczyłbym go w dłuższym secie.

The Night Eternal – z Niemiec, choć po amerykańsku

Tak jak podczas występu Tanith klub w szwach jeszcze nie pękał, tak przed koncertem heavy metalowego The Night Eternal pod sceną zrobiło się już naprawdę tłoczno. Młodzi Niemcy dorobili się już całkiem pokaźnego grona fanów i było to zdecydowanie widać na ich warszawskim występie.

The Night Eternal gra klimatyczny heavy metal mocno odwołujący się do amerykańskiej tradycji ciężkiego grania, zarówno brzmieniowo, jak i w kwestii image’u. Długowłosi muzycy w kowbojkach i skórzanych kamizelkach zaprezentowali metal melodyjny, przebojowy, lekko mroczny, ale jednocześnie też trochę wygładzony i „dosłodzony”. Oglądając ich na deskach Hybryd miałem daleko idące skojarzenia z ostatnim występem amerykańskiego Haunt jako supportu Satan w klubie Odessa.

I podobnie jak Haunt we wrześniu, The Night Eternal wypadli w Warszawie całkiem poprawnie, ale nie zachwycająco. Oczywiście tylko w mojej prywatnej opinii, bo publiczność zgotowała im bardzo gorące, żywiołowe przyjęcie, za które zespół odwdzięczył się pełnym zaangażowania, naprawdę energetycznym występem. Do ideału zabrakło jednak trochę więcej czadu i zadziorności.

1000mods – psychodeliczna wycieczka na pustynię

Grecy z 1000mods są teraz w swojej własnej headlinerskiej trasie, w ramach której dzień przed warszawskim występem zagrali w Krakowie. W Hybrydach zaś pojawili się w charakterze gościa specjalnego tuż przed gwiazdą wieczoru. Wprawdzie nieco odstawali stylistycznie od pozostałych występujących zespołów, ale niewątpliwie ściągnęli do klubu sporo osób, które na ten koncert by się nie wybrały, gdyby nie obecność właśnie 1000mods w składzie. Sala podczas ich występu była szczelnie wypełniona i jako jedyni rozkręcili na parkiecie solidny moshpit.

1000mods, jak na stoner rockowy zespół przystało, inspirują się latami 70., choć w ujęciu zupełnie innym niż robi to Lucifer czy Tanith. Nie ma tu okultystycznego klimatu rodem ze starych horrorów ani przebojowych hard rockowych melodii. Muzyka Greków to jazda po pustyni w duchu Kyuss, psychodeliczne wycieczki i fura brudu w brzmieniu. Obowiązkowe dla gatunku echa Black Sabbath są oczywiście wyczuwalne, ale też na tyle dalekie i zniekształcone, że nie może być mowy o żadnej kalce czy kopii.

Zespół zaprezentował się w Warszawie bardzo dobrze i porwał publiczność do zabawy. Niezły ciężar, bujająca rytmika, rock’n’rollowa radocha, autentyczność i zero zadęcia na scenie złożyły się na naprawdę nadspodziewanie dobre show.

Lucifer – diabelskie przeboje na piątkę

Około kwadrans przed 22 miejsce na deskach zajęła gwiazda wieczoru. Lucifer, wprowadzony na scenę przez człowieka w koźlej masce, oczywiście personifikującego tytułowego bohatera, to occult rockowy projekt wokalistki Johanny Andersson z The Oath, prywatnie małżonki Nickego Anderssona, który w Lucifer gra na perkusji, a kojarzony jest przede wszystkim jako członek kultowych formacji death metalowych: Nihilist, a potem Entombed.

Muzyka Lucifer, poza sporą dawką diabelskiego klimatu, wiele wspólnego z death metalem jednak nie ma. To hołd złożony Black Sabbath, Blue Öyster Cult, Coven, Fleetwood Mac czy Trouble – nasączony kwasem lat 70. mroczny, ale jednocześnie przebojowy i żywiołowy hard rock z lekkimi doomowymi naleciałościami. Do tego brawurowo zagrany i okraszony pięknym damskim wokalem.

W ciągu niestety dość krótkiego, bo trwającemu raptem godzinę z małym hakiem występu grupa serwowała przebój za przebojem. I słowa „przebój” używam tutaj w pełni świadomie – ani nie na wyrost, ani nie ironicznie. Numery Lucifer to po prostu cholernie dobre, wpadające w ucho piosenki, które w lżejszych aranżacjach (i zapewne ze zmienionymi tekstami) mogłyby spokojnie stać się radiowymi hitami. Nie samym gruzem i wpierdolem metal żyje, a zespół Lucifer udowadnia to w sposób mistrzowski.

Formacja wydała w tym roku nowy album, „Lucifer V”, a utwory z niego stanowiły niemal połowę setlisty warszawskiego koncertu. No i przyznam szczerze, że nie wiem czy „piątka” nie jest najlepszą płytą w dotychczasowej dyskografii zespołu, przynajmniej jeśli chodzi o wykonania na żywo. Przy całej wielkiej sympatii do krążka „Lucifer II””, na czele z genialnym utworem „California Son”, który w Hybrydach usłyszeliśmy jako jeden z bisów, nowe kawałki, takie jak „Fallen Angel”, „At the Mortuary”, „A Coffin Has No Silver Lining” czy „The Dead Don’t Speak” to prawdziwe petardy, które po tej trasie po prostu muszą już na stałe wejść do koncertowego repertuaru grupy.

Lucifer swoim występem absolutnie oczarował, a długość koncertu pozostawiła uczucie sporego niedosytu. Być może w setliście zabrakło paru znanych i lubianych kawałków, nie zabrakło za to specyficznego klimatu i sporej dawki iście szatańskiej zabawy. W pewnym momencie Johanna pojawiła się na scenie z urną na prochy i rozdmuchiwała jej zawartość w stronę publiki, a przypadające dokładnie w dzień koncertu urodziny basisty Haralda Göthblada uczciła odśpiewanym wraz z publicznością „Happy Birthday”. Co tu dużo mówić – wspaniały occult rockowy wieczór!

Hybrydy – dla tych, co pierwszy raz…

Koncert Lucifer, 1000mods, The Night Eternal i Tanith był pierwszą imprezą, na jakiej byłem w warszawskich Hybrydach. Ten kultowy studencki klub, którego historia sięga lat 50., nie słynie raczej z organizacji zbyt wielu metalowych koncertów, a szkoda, bo to naprawdę fajne miejsce. Położone w samym centrum Warszawy, a więc idealne pod względem komunikacyjnym zarówno dla lokalsów, jak i przyjezdnych, do tego przestronne i co bardzo ważne, dobrze nagłośnione. Wszystkie cztery występy zabrzmiały naprawdę świetnie – selektywnie i na tyle głośno, by można było wychwycić różne instrumentalne smaczki, a jednak nie zmęczyć uszu nadmiernym hałasem. Pewnym mankamentem jest niezbyt duża palarnia, która przy okazji większych imprez na pewno robi się mocno zatłoczona, ale cóż, nie można mieć wszystkiego.

Odpowiadająca za organizację polskich koncertów Lucifer agencja Knock Out Productions (tym razem we współpracy z Soulstone Gathering, przez obecność w składzie 1000mods) po raz kolejny wzorowo dowiozła temat. Wszystko odbyło się bez problemów, a za to w dość luźnej i sympatycznej atmosferze. Muzycy większości kapel nie zaszywali się na backstage’u zaraz po swoich występach, a sami sprzedawali płyty czy koszulki na stoiskach z merchem, chętnie robili sobie zdjęcia z fanami, rozdawali autografy i pili piwo, znajdując czas na chwilę rozmowy z każdym zainteresowanym. Mnie również udało się zamienić kilka słów i strzelić fotkę z Cindy i Russem z Tanith – i to jest godne szacunku prawdziwie rock’n’rollowe podejście, bez zbędnego gwiazdorzenia.

Fot. Materiały promocyjne

Podobne artykuły

Relacja z polskiego koncertu Satan. W paszczy wieczności

Piotr Żuchowski

Relacja z Mystic Festival 2024. Dzień drugi i trzeci

Piotr Żuchowski

Ogień w kotle czarownic – relacja z koncertu Rammstein, Chorzów 24 lipca

Mateusz Lip

Zostaw komentarz