Until Death Takes Us to koncertowa inicjatywa, która coraz częściej gości na naszych łamach i mimo zaledwie nieco ponad rocznego stażu coraz śmielej poczyna sobie w gronie organizatorów podziemnych metalowych imprez. 26 kwietnia odbyła się trzecia edycja jej flagowego warszawskiego wydarzenia. W klubie Potok podczas niej zagrali: Nuclear Venom, R.I.P., Dominance, Mordhell i Moloch Letalis.
Czytaj też: Relacja z koncertu Maceration. Death grindowe Walentynki
Nuclear Venom – thrashowe otwarcie z przytupem
Zaprosić na jeden wieczór pięć kapel i zmieścić się ze wszystkim w założonej czasówce to spore wyzwanie, dlatego z godną podziwu punktualnością, już o godzinie 19 wystartował „festiwal morgensterna i topora”, czyli broni, których wizerunki ozdobiły przepiękne okolicznościowe koszulki wydane z okazji tego koncertu.
Na pierwszy ogień poszedł Nuclear Venom, młody thrash metalowy skład z Żyrardowa. Nie miałem wcześniej styczności z tą kapelą poza przesłuchaniem ich jedynego oficjalnie opublikowanego singla, ale że żadnej nowości na polskiej scenie thrashowej nie przepuszczę, uznałem, że koniecznie muszę ich zobaczyć od początku. Nie zawiodłem się.
Nuclear Venom zaserwował piękne, tnące niczym żyleta riffy według najlepszej amerykańskiej tradycji, doprawiając je ogromnym luzem i potężną dawką hardcore punkowej rytmiki oraz energii. Słychać było na jakiej muzie się chłopaki wychowali, a koszulka D.R.I. u jednego z gitarzystów na pewno nie była przypadkiem. Świetny thrash metal, ewidentnie ciążący w stronę crossoveru, przebojowy i absolutnie nieoryginalny, ale przecież nikt po takiej muzyce oryginalności się nie spodziewa. Ważne, żeby kopała po tyłkach, a Nuclear Venom skopał ich w Potoku całkiem sporo. Jako „otwieracz” naprawdę długiego wieczoru dostał tylko pół godziny na set, ale jestem pewien, że w ciągu tych 30 minut zyskał kilku nowych fanów.
R.I.P. – żywioł, szaleństwo i magia klasyki
Dziesięć minut na przepinkę i chwilę po 19:40 na deskach była już kolejna thrash metalowa załoga, R.I.P., czyli Raszyn i Przyjaciele, kolektyw znany też jako „ta druga kapela wokalisty Truchła Strzygi”. Zespół ostatnio dużo koncertuje i wychodzi trochę z cienia tej niewątpliwie bardziej znanej, macierzystej grupy swojego lidera, a że Witek aka Gambit to niezły wariat i podobnymi sobie ludźmi się otacza, po ich koncercie można było spodziewać się dosłownie wszystkiego.
No ale powiem Wam, że intra odegranego na flecie poprzecznym to się akurat nie spodziewałem. Po tym przedziwnym początku koncertu R.I.P. rzucał w publikę wszystkim, co ma najlepszego, od materiału z demówek, jak „Ekshumacja”, „Uwięziony pod lastryko”, „Cep bojowy” i „Ludzie nocnych jaskiń”, przez coś z nadchodzącej debiutanckiej płyty długogrającej – „Opus Morti (Dzieło śmierci)”, kończąc na katowskim klasyku „Ostatni tabor”. Kapela Gambita często wykonuje na żywo utwory Kata, zdarza jej się też zresztą grać specjalne koncerty ku pamięci Romana Kostrzewskiego, złożone wyłącznie z coverów tej legendarnej formacji, ale akurat „Ostatniego taboru” w wykonaniu R.I.P. jeszcze nigdy nie słyszałem i był to moment autentycznie magiczny i wzruszający. Piękny ukłon młodego pokolenia w stronę zmarłego artysty, bez którego muzyka metalowa w Polsce nie byłaby taka sama.
Widziałem R.I.P. już nieraz, w różnych składach i w różnym repertuarze, ale występ na Until Death Takes Us III był niewątpliwie najlepszym koncertem tej grupy, w jakim dotychczas uczestniczyłem. Owszem, można się trochę zżymać na specyficzną prezencję i lekkie „gwiazdorzenie” frontmana grupy, można z uśmiechem przyjmować jej sceniczny image, te wszystkie futra i kolczugi, jakby w połowie zapożyczone od wczesnego Carnivore, a w połowie podprowadzone z garderoby Manowar w najbardziej kiczowatym okresie ich działalności, ale ja to po prostu kupuję jako całość – w pakiecie ze świetną i równie oldschoolową muzyką. I chyba nie tylko ja, bo pomimo wczesnej pory występ R.I.P. był prawdopodobnie najlepszą częścią UDTU III pod względem frekwencji. Gambit i koledzy (wśród nich muzycy znani m.in. z Dagger Maniac i Species) ewidentnie mieli na sali sporo „swojej” publiczności, która przyszła na imprezę głównie dla nich i żywiołowo reagowała na każdy kolejny numer.
Dominance – przyszłość polskiego black metalu?
Po występie R.I.P. harmonogram imprezy nieco się rozjechał, bo zamiast planowanych 10 minut na koncert kolejnego zespołu w rozpisce czekaliśmy aż około pół godziny. Czekać było jednak warto, bo na scenie w końcu zameldowali się szczecińscy black metalowcy z Dominance. Ten dość młody skład zadebiutował w 2023 r. świetnie przyjętą płytą „Slaughter of Human Offerings in the New Age of Pan”, aby potem poprawić EP-ką „In Ghoulish Cold” oraz tegorocznym splitem z Yfel 1710 i ugruntować swoją pozycję jednej z gorętszych nowych nazw polskiego blacku.
Nigdy wcześniej nie miałem okazji widzieć Dominance na żywo i choć spodziewałem się, że będzie co najmniej dobrze, ich występ na UDTU III przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Trio ze Szczecina zaserwowało w Warszawie potężną dawkę diabelskiego, smolistego black metalu, niezwykle agresywnego, ale też podlanego specyficzną, niepokojącą melodyką, której nie powstydziłoby się Dissection i inne szwedzkie tuzy gatunku. Dominance ma talent do dobrych kompozycji i w odróżnieniu od kawałków wielu innych black metalowych hord nie wieje z nich rytmiczną nudą – czasem jest blast, czasem klimatyczne zwolnienie, czasem przyjemnie punkujący beat.
Nad perkusyjnym kręgosłupem króluje jednak gitara – wprawdzie tylko jedna, ale za to ciężka, mięsista, świetnie brzmiąca, wygrywająca porywające riffy i chore melodie. Do tego dołóżmy przejmujący wokal Impalera i otrzymamy zdecydowanie najlepszy gig wieczoru. Jeśli tak ma wyglądać przyszłość polskiego black metalu, to jestem o nią w pełni spokojny. Czapki z głów przed Dominance!
Mordhell – mamy Carpathian Forest w domu
Przed godziną 22 nadszedł czas na występ pierwszego z dwóch co-headlinerów imprezy, weteranów black metalu z poznańskiego Mordhell. Po fenomenalnym poprzednim koncercie można było sobie zadawać pytanie: czy pozostałe dwie kapele w składzie UDTU, teoretycznie bardziej doświadczone i bardziej rozpoznawalne, udźwigną temat i będą w stanie zagrać jeszcze lepiej?
Mordhell nie przeskoczył poprzeczki zawieszonej wyjątkowo wysoko przez Dominance, ale i tak bardzo mi się podobał. To zupełnie inne podejście do black metalu niż to w wykonaniu Szczecinian – brudniejsze, wulgarniejsze, bardziej obskurne, piwniczne, szydercze i imprezowe, ze słyszalnymi w muzyce i widocznymi w image’u echami Carpathian Forest czy Gehennah.
Lubię takie granie i lubię takie podejście do grania, dlatego bardzo ucieszyła mnie możliwość wysłuchania na żywo takich hiciorów, jak „Shotgun Suicide”, „Piss on Your Grave”, „Smell of Burning Skin”, „Alcoholic Titfuckblast”, „You Are My Fucking Pornostar” czy „Deadly Demonic Whoreness”. Jeśli nie znacie twórczości Mordhell, to te tytuły powinny Wam wiele o niej powiedzieć – był diabeł, była przemoc, był seks. I punk rock, dużo punk rocka, bo zespół na instrumentalną wirtuozerię się nie sili, stawiając na prostotę, bezpośredniość i krótkie, szybkie, rytmiczne numery.
Poza brudną i wulgarną muzyką, fajne wrażenie robił też sceniczny image Mordhell – wymieszany z krwią corpse paint, ćwieki, łańcuchy i odwrócone krzyże, dużo odwróconych krzyży. Wiadomo, sporo jest w takim wyglądzie kiczu i przerysowania, ale doskonale idzie to w parze z warstwą instrumentalną i tekstową twórczości zespołu. Mordhell zagrał dobry, niemal godzinny koncert, któremu zabrakło tylko jakiejś „kropki nad i” – może trochę więcej energii czy lepszego kontaktu z powoli przerzedzającą się już publicznością. Cytując znajomego, z którym rozmawiałem o tym koncercie zaraz po jego zakończeniu, „jednak Carpathian Forest jest tylko jeden”.
Moloch Letalis – ostatki z weteranami ekstremy
Ostatni akord trzeciej edycji imprezy należał do drugiego co-headlinera, black/deathowego Moloch Letalis. To zespół, podobnie jak Mordhell, z ponad dwudziestoletnim już stażem na podziemnej scenie, równie diabelski i bluźnierczy w swym przekazie, jednak znacznie bardziej techniczny i mniej „imprezowy” w podejściu. Tutaj nie było już mowy o punkowych naleciałościach czy rock’n’rollowym feelingu, była tylko agresja i wpierdol.
Nie można muzykom Moloch Letalis odmówić kunsztu, ale mam wrażenie, że podczas ich gigu dała już o sobie znać późna pora oraz zwykłe koncertowe zmęczenie materiału, zarówno po stronie publiczności, jak i samego zespołu. Muzyka się broniła, ale występ był niezwykle statyczny i obserwowało go już tylko nieliczne grono najbardziej wytrwałych fanów. A szkoda, bo ci weterani nie grywają na żywo przesadnie często, no i usłyszeć słynne „Zatańczysz ze mną kurwa w piekle?” w dniu pogrzebu papieża to jednak wydarzenie z gatunku tych naprawdę historycznych.
Moloch Letalis wypadł w Potoku dobrze, ale mimo formalnego statusu gwiazdy wieczoru był już raczej typowym strzałem „na dobicie”. Tym niemniej trzeba im oddać, że pomimo obsuwy w czasówce i ogólnie późnej pory pokazali się w pełni profesjonalnie i solidnie załoili. Szczególne brawa dla perkusisty, Diabolizera, który tego wieczoru zagrał dwa sety jeden po drugim, bo przed koncertem z Moloch Letalis siedział również za bębnami w barwach Mordhell.
Sukces undergroundowego mini-festiwalu mimo mocnej konkurencji
Nie mniejsze brawa powinien za ten wieczór zgarnąć Bartek Musiał, czyli organizator sobotniego spędu i osoba dowodząca całym projektem Until Death Takes Us. Wraz z ekipą klubu Potok stanął na wysokości zadania, a poza wspomnianym wcześniej lekkim opóźnieniem w stosunku do opublikowanej rozpiski impreza przebiegła bez większych problemów. Warto też pochwalić stronę techniczną wydarzenia, bo nagłośnienie i oświetlenie stały na naprawdę dobrym i równym dla wszystkich wykonawców poziomie.
Frekwencja na UDTU III zakręciła się wokół stu osób w szczytowym momencie imprezy, co należy uznać za naprawdę fajny wynik w obliczu ogromnej koncertowej konkurencji, która w ten weekend (i w ogóle cały tydzień) była w Warszawie. Myślę, że zgromadzenie takiej liczby fanów na koncercie samych polskich podziemnych kapel, gdy w odstępie kilku dni grali lub mieli grać w stolicy m.in. Spectral Wound, Primordial i Blood Incantation, to niemały sukces.
Naprawdę miło patrzeć, jak rozwija się Until Death Takes Us, a jeszcze milej jest, że redakcja MetalNews.pl może dorzucać do tego rozwoju swoją niewielką cegiełkę przez informowanie Was o kolejnych wydarzeniach pod szyldem UDTU i dzielenie się swoimi wrażeniami z nich. Chcecie wiedzieć co Bartek ma w planach na najbliższy czas? Zajrzyjcie tutaj. A my na pewno widzimy się na czwartej edycji, którą już zapowiedziano na 18 października, oczywiście tradycyjnie w stołecznym Potoku.