Zastanawialiście się kiedyś nad wielkością określenia „headliner festiwalu”? Kiedy ktoś jest gwiazdą główną wydarzenia, najczęściej w głowie mamy wielkie zespoły jak Iron Maiden, Megadeth, Metallica, Judas Priest itd. Ale dlaczego ci headlinerzy są tak powtarzalni? Dlaczego każdy festiwal to te same nazwy? I co się stanie, kiedy zespoły te w końcu zejdą ze sceny? Kto zajmie ich miejsce?
Czytaj też:
- Gitarzysta Gorgoroth został pobity na festiwalu
- Pantera usunięta z festiwali z powodu oskarżeń o rasizm
- Festiwal metalowy, który zakazał zespołom używania podkładów muzycznych
Nad tym problemem pochyla się Bruce Dickinson – wokalista właśnie jednej z tych 'gwiazd’ – uważając, iż największy błąd dużych korporacji eventowych to nietworzenie nowym, młodym zespołom podstaw i fundamentów do stania się takimi samymi headlinerami w przyszłości poprzez brak małych klubów do stawiania pierwszych kroków. Na drugiej, tak samo równej szali, stawia również pieniądze. Bo im większa, im bardziej 'oklepana’ i znana gwiazda, tym większy popyt i tym większy zarobek dla agencji. Tylko powtórzmy pytanie – co kiedy te wielkie gwiazdy ściągające pieniądze dla Live Nation czy Ticketmaster przestaną koncertować?
[newsletter]
Bruce Dickinson o przyszłości młodych zespołów metalowych
Bruce Dickinson w wywiadzie zwrócił uwagę na tak prozaiczną i narzucającą się samoistnie, ale zarazem tak błyskotliwą i realną kwestię.
Byłem ostatnio na Comic Conie w Brazylii w związku z promocją mojej płyty „The Mandrake Project”. Rozmawiałem tam z jednym z organizatorów koncertów, który poskarżył się, że dziś ludzie na jego stanowisku mają ogromny problem z tworzeniem składów na duże festiwale właśnie z powodu braku headlinerów. Jeśli agencję stać na wybranie jednego, to to napędza spiralę sprzedaży wśród fanów. Jeśli nie, festiwal od razu traci na wartości i renomie, jeśli nie może umieścić nośnych nazw w składzie.
Ja myślę, że problem tkwi właśnie w tych agencjach, które nastawione są tylko na pieniądze, więc propagują i promują tylko wielkie nazwy, nie ustępując ani na krok młodszym, mniejszym zespołom. Nie zapraszają na festiwale grup, które tworzą otoczkę swoją oryginalnością, które się starają, które dają całych siebie jako muzycy. Headlinerem nie można się stać w jedną noc. Pracuje się na to grając mnóstwo koncertów w różnych miejscach, tworząc fanbase, który podąża za zespołem, który jeździ na jego koncerty do różnych krajów. I nagle, po wielu latach pracy na swoją renomę, następny koncert gra się na wielkiej arenie. Albo właśnie jako headliner festiwalu, bo zasłużyło się na ten tytuł.
Agencje koncertowe nie wspierają innych wykonawców
Na Live Nation, które wzbudza bardzo ambiwalentne emocje wśród wielu fanów muzyki wszelakiej i zespołów, których koncerty organizuje ta firma, wylewa się kolejna czarka. I wylewa ją dalej Dickinson w swoim wywodzie.
Kiedy zaczynaliśmy z Iron Maiden w Stanach, często graliśmy jako goście specjalni. I o to chodzi. Jest koncert, na którym gra kilka zespołów. Ty jesteś gościem specjalnym i tak powoli tworzysz swoje koncertowe portfolio. Jeden organizator będzie Cię promował w Chicago, drugi w Nowym Jorku, trzeci jeszcze gdzieś. Ale każdy z nich powinien na serio i na poważnie wziąć Cię pod swoje skrzydła. Dziś grasz tutaj, ale promotor obiecuje, że zaprosi Cię na następny koncert i naprawdę to robi. „Zaprosimy Cię; zrobimy ten koncert z Tobą; następnym razem to Ty zagrasz jako gwiazda w tym klubie; za rok zorganizujemy koncert dwa razy tak duży, jak ten”. Tak to powinno wyglądać. Każdy organizator w ten sposób powinien brać zespoły pod swoje skrzydła i w ten właśnie sposób pomagać im wybić się na przyszłych headlinerów. A Live Nation? Ok, płacą nam ogromne pieniądze za nasze koncerty. Ale co robią dla tych mniejszych grup, które kiedyś mogłyby zająć nasze miejsca? Nic. Powinno się brać przykład z mniejszych, indywidualnych promotorów, którzy dziś dają szansę jednemu zespołowi, ale noga im się powinie, koncert się nie sprzeda i tracą własny wkład. Ale potem próbują jeszcze raz i zyskują z nawiązką. Tak ta spirala powinna się kręcić.
Dickinson, na zakończenie swojej wypowiedzi, dodaje jeszcze jedną kwestię. Rzekomo w szeregach angielskiej sceny muzycznej wisi teraz założenie o wybudowaniu w Londynie ogromnej sfery koncertowej jak w Las Vegas. Wokalista Iron Maiden uważa to za ogromną stratę i czasu, i pieniędzy. Jego zdaniem ta kwota powinna zostać zainwestowana w doposażenie kilkunastu mniejszych klubów, które dadzą szansę młodym zespołom na darmowe wynajęcie tej przestrzeni pod kątem promocji swojej muzyki.
A Wy, jesteście po stronie Bruce’a czy wiernie stoicie za maintreamem supportując tylko wielkie nazwy z koncertami, na które ostatnio schodzi 1/4 Waszej pensji?
Thibault Trillet z Pexels
2 komentarze
Do tego takie koncerty stają się monotonne!
Właśnie!
Kolejne płyty również…!