
Kły to jeden z najbardziej intrygujących projektów na polskiej scenie black metalowej. Mimo, że został założony pod koniec lat 90. swoje pierwsze demo pt. „Taran-Gai” trio wydało po dwóch dekadach od rozpoczęcia działalności. Od tego momentu zespół mknie jak burza. W 2018 roku premierę miało debiutanckie wydawnictwo, zatytułowane „Szczerzenie”, a w ubiegłym roku do odsłuchu trafił drugi album pt. „Wyrzyny”.
Okazało się, że panowie nie zwolnili tempa, w związku z czym w drugiej połowie września otrzymaliśmy trzeciego długograja spod szyldu Kły o tajemniczo brzmiącym tytule „Chen”.
Akt I: „Chen”
Najnowsze dzieło Kłów swoją premierę miało dokładnie 22 września 2021 r. w dniu przesilenia jesiennego. Patrząc przez pryzmat charakteru albumu, śmiem podejrzewać, że wybór tej konkretnej daty nie był dziełem przypadku, lecz zaplanowanym działaniem, ale o tym przekonacie się sami.
Wydawnictwo ukazało się nakładem wytwórni Pagan Records i tak jak w przypadku poprzedniego krążka, mixem i masteringiem osobiście zajął się Nihil. Przyznam, że coś podpowiada mi, że lider Furii miał znacznie większy wkład w tworzenie tego materiału i nie ograniczał się do postprodukcji, ale to tylko moje domysły.
Dzieło znajdujące się na płycie zostało zarejestrowany na przełomie 2020/2021 roku w katowickim Czyściec Studio i GegenRegenBogen we Frankfurcie. Dodam, że „Chen” stanowi pierwszą część dyptyku, który obejmuje dwa osobne wydawnictwa.
CZYTAJ TEŻ: RECENZJE BLACK METALOWYCH ALBUMÓW
Album inny niż poprzednie
Po kilkukrotnym przesłuchaniu „Chen”, długo zastanawiałam się od czego zacząć niniejszą recenzję i jak ogarnąć chaos myślowy, tak aby tekst nie był za długi. Pozwolę sobie dodać, że każdy nowy album Kłów stanowi dla mnie wielką zagadkę, skrywającą w swoim przekazie drugie dno. W związku z tym, pisząc ten artykuł postanowiłam kierować się intuicją i odczuciami, które towarzyszyły mi przy odsłuchu.
Na początku muszę zaznaczyć, że trzeci krążek tej Trójcy jest kompletnie różny od swoich poprzedników, choć zawiera pewne wspólne elementy, nawiązujące do „Wyrzyn”. Chodzi mi tu o konkretne efekty dźwiękowe, będące przerywnikami pomiędzy kolejnymi utworami.
Tak jak klimat i konstrukcja „Wyrzyn” była inna niż to co mogliśmy usłyszeć na „Szczerzeniu”, tak „Chen” diametralnie odbiega od swoich poprzedników. To co w pierwszej chwili zwróciło moją uwagę, to odejście od teatralnego stylu, kojarzącego się bardziej ze słuchowiskiem niż pełnowymiarowym albumem muzycznym. Oczywiście, w materiale nie brakuje melorecytacji i tym podobnych zabiegów, jednak jest ich znacznie mniej i są nieco wyciszone, beznamiętne, bardziej… ludzkie? Trudno mi to nawet opisać. Nie chcę wybiegać przed szereg, ale właśnie te elementy sprawiają, że „Chen” zdaje się być tak bardzo podobnym do „W śnialni” (2021) Furii.
Zespół Kły wyszedł z lasu i wbił się w ludzką duszę
Kolejną składową, która mocno mnie zaskoczyła jest odejście od leśnego, szamańskiego klimatu, który charakteryzował poprzednie wydawnictwa. Na „Chen” nie znajdziecie grama fantastycznej, psylocybinowej fazy. Jest do bólu ludzko, przytłaczająco i ponuro. Jest szaleństwo, ale nie to wywołane narkotycznymi wizjami, lecz indukowane prozą życia a raczej wegetacją i życiem we własnym umyśle.
W zapowiedzi krążka, zespół wspominał, że schodzi w mrok w poszukiwaniu światła i marzeń prawdy. I wiecie co? Ja tu nie widzę światła, lecz ciemność pochłaniającą resztki marzeń wytwarzanych przez chory, cierpiący umysł. Nie będę wprost pisać, którą chorobę mam na myśli. Pozostawię tę kwestię do Waszej, osobistej interpretacji.
Zostawmy na boku treść, skupmy się na muzyce
„Chen” różni się od „Wyrzyn” nie tylko przekazem, ale przede wszystkim brzmieniem i konstrukcją materiału. W przeciwieństwie do poprzedniego albumu tutaj Kły postawiły na warstwę instrumentalną. Liryki, będące niekiedy jedynie krótkimi, powtarzającymi się zdaniami, stanowią uzupełnienie danej kompozycji.
Partie wokalne są zrównane z linią gitar, momentami stanowiąc dla nich tło. Melodie choć proste, są naprawdę przepiękne i mocno działają na wyobraźnie. Melodyjne gitary w połączeniu z melorecytacjami i surowym krzykiem, tworzą niezwykle przyjemną i interesującą całość.
W moim odczuciu, „Chen” ma bardzo post black metalowy klimat i brzmi trochę jak połączenie Furii i Morowe z Agalloch. Jest to szczególnie wyczuwalne w zamykającym album „Jasienie”. Moim zdaniem jest to naprawdę świetne wydawnictwo, przeznaczone do samotnej kontemplacji. Myślę, że zawartość „Chen” jest tak przytłaczająca, melancholijna i przygnębiająca, że nie nadaje się do słuchania w towarzystwie. Chyba, że akurat Wasz współtowarzysz lubi trochę pomilczeć i czerpie radość z wewnętrznej refleksji.
Co znajdziemy na płycie „Chen”?
Na najnowsze dzieło Kłów składa się 6 utworów, tworzących trwającą niespełna 40 minut całość. Jako, że krążka słucha się od początku do końca, raczej nie ma sensu opisywać każdego utworu z osobna. Tutaj każdy jeden element odgrywa istotną rolę w przedstawionej na płycie historii.
Jeżeli zmuszona byłabym wskazać najjaśniejszy punkt tego materiału, byłby to nr 4, czyli „Hypnos”. Kawałek majstersztyk. Po prostu palce lizać. Moją uwagę przykuł również numer otwierający album, pt. „Wmrok”, który zaczyna się klawiszowym, żałobnym intro. To właśnie ta kompozycja nieznośnie kojarzy mi się z 1. częścią „W śnialni”. Z resztą, sami oceńcie.
Na kilka słów zasługuje także ostatni kawałek, czyli wcześniej wspomniany „Jasienie”. Kompozycja dość balladowa, w stylu charakterystycznym dla Agalloch. Do tego wszystkiego krótki acz konkretny tekst. Naprawdę dobra rzecz, którą warto polecić.
Sprawy techniczne, czyli brzmienie i okładka
Tutaj będzie krótko i na temat. Płyty słucha się rewelacyjnie. Naprawdę można odpłynąć „Chen” za góry, za lasy, topiąc się we własnych myślach. Materiał jest wręcz przepełniony emocjami. Nihil jak zwykle dał radę, dlatego duże brawa dla niego. Realizacja dźwiękowa jest bardzo dobra. Nie jest sterylna, ale nie brzmi również zbyt surowo. Podoba mi się również samo brzmienie albumu. Trochę post black metal, trochę atmo, do tego nuta awangardy i coldwave. Bardzo przyjemna mieszanka.
„Chen” ma też swoją wyjątkowo słabą stronę i jest nią okładka. Z całym szacunkiem, ale jeśli to jest to na co patrzę, to wygląda wyjątkowo nieciekawie. Chyba, że taki był zamysł. Jak tak to szanuję, ale nie umiem docenić. Być może ten poziom artyzmu wykracza daleko poza moje granice pojmowania sztuki i estetyki. Nie chcę, żeby nieładna okładka wpłynęła na końcową ocenę materiału, także w podsumowaniu wstrzymam się od wystawienia noty.
Album „Chen” formacji Kły jest szczery
Podsumowując, najnowsze wydawnictwo Kłów zostało zrealizowane bardzo świadomie. Materiał jest autentyczny i do bólu prawdziwy. Nie ma tu miejsca na kuglarskie sztuczki w postaci mdłych efektów upiększających i sztuczności. Jest prawda i tylko prawda. A może to ja tak łatwo dałam się Panom oszukać i wszystko jest kłamstwem? Mam nadzieję, że nie, bo materiał jest rewelacyjny. Jak słowo daję, słuchając tego krążka miałam wrażenie, że ktoś wkradł się do mojego umysłu i bezpardonowo wertował moje myśli. Przedziwne uczucie. Trochę jak deja vu.
Na koniec dodam, że mam dziwne przeczucie, iż druga część tej historii i jej zakończenie pojawi się w wiosenną Równonoc.
Z czystym sumieniem mogę polecić „Chen” każdemu, kto lubi spędzać czas sam ze sobą i swoimi myślami. W szczególności polecam ten krążek fanom post black metalowego brzmienia w stylu Agalloch a nawet… Harakiri for the Sky. Jedynym mankamentem tego wydawnictwa jest okładka. W związku z tym, tak jak wspominałam wcześniej, nie będę jej oceniać, ponieważ zawartość zasługuje na najwyższą ocenę.

Lista utworów:
1. Wmrok
2. Bezsłowie
3. Kołat
4. Hypnos
5. Wnikąd
6. Jasienie
1 komentarz
Moim zdaniem to wszystko post wypociny, a dom człowieka to już wgle totalne dno…. myślę, że industrial to przyszłość black industrial czy coś takiego…