RECENZJE

Recenzja płyty „Jaguar”. Debiut po czterdziestu latach?

Recenzja płyty zespołu Jaguar
Koncert zespołu Faun

19 kwietnia premierę miała płyta zespołu Jaguar zatytułowana po prostu „Jaguar”. Materiał zarejestrowany w Creme de la Creme Studio pod okiem producenta Jacka Langowskiego to pierwszy długogrający album heavy metalowej grupy z Gdańska, wydany… ponad 40 lat od jej powstania! Czy debiut w takim wieku ma prawo się obronić? Sprawdźcie w poniższej recenzji albumu.

Przeczytaj też inne nasze recenzje polskich płyt metalowych:

Zagadkowa historia zespołu Jaguar

Jaguar to dla wielu zespół-zagadka. Stażem dorównuje tak kultowym polskim formacjom, jak Kat, Turbo, Dragon czy Vader, powstał bowiem w 1984 r. Był jednym z laureatów festiwalowego konkursu w Jarocinie, zagrał też na historycznej pierwszej edycji Metalmanii (zresztą razem ze wszystkimi wymienionymi wyżej kapelami). Z sukcesami koncertował u boku m.in. TSA, a jednak rozpadł się już po trzech latach działalności, zostawiając po sobie zaledwie kilka piosenek zarejestrowanych w radiowym studiu w 1986 r.

Jaguar zamilkł na ponad trzy dekady i przez ten czas pozostawał znany głównie heavy metalowym weteranom, pamiętającym zespół z połowy lat 80. Reaktywował się dopiero w 2018 r. i od tamtej pory wciąż koncertuje, przede wszystkim zaś komponuje i wreszcie, po ponad czterdziestu latach od powstania, dorobił się debiutanckiej płyty długogrającej. Jaka ona jest?

Dobra. Może nie jakaś wybitna, na pewno nie oryginalna i wytyczająca nowe szlaki w ciężkiej muzyce, ale po prostu dobra. Jaguar na albumie „Jaguar” cały czas uprawia to, co uprawiał cztery dekady temu – proste i przebojowe hard’n’heavy z tekstami w ojczystym języku. Ale czy po niemłodych już przecież panach, którzy te czterdzieści lat temu byli jednymi z pierwszych kujących polski metal, należało się spodziewać jakiejś radykalnej zmiany stylu?

Kompozycje i brzmienie albumu „Jaguar”

Płytę rozpoczyna kawałek „111”, który jest właściwie całym albumem w pigułce – już na otwarcie dostajemy od Jaguara wszystko, co będzie prezentował w prawie każdym z dziesięciu składających się na krążek utworów – szybkie tempo, wyznaczane przez bardzo dobrze pracującą sekcję rytmiczną w składzie: Dariusz Grzechnik i Grzegorz Martyński; proste i chwytliwe riffy oraz solowe popisy gitarowego duetu Jerzy Rębisz-Robert Myszkin, a także melodyjny wokal Mariusza Juriewicza. Po utrzymanym w podobnym klimacie „Bilecie do raju” następuje najlepsza część płyty. Po kolei „Inicjacja”, „Apokalipsa”, „Ave Cezar” i „Pierwszy strzał” to są idealne koncertowe bangery do machania głową i wspólnego śpiewania refrenów.

Ponieważ każdy porządny heavy metalowy album powinien mieć w środku balladę… Nie, żartuję, nie znajdziemy na „Jaguarze” ani jednej pościelówy. Zespół wprawdzie trochę zwalnia i wprowadza melancholijny nastrój zaskakująco smutnym i wręcz patetycznym numerem „Żołnierz”, ale zaraz wraca na rock’n’rollowe tory dynamicznym, niemal speed metalowym „Uciekinierem” oraz utworem tytułowym. Płytę zamyka jej najdłuższy i jednocześnie w mojej opinii najnudniejszy kawałek, „Karzeł”, historia pewnego przemierzającego kosmos ciała niebieskiego.

Jak wspomniałem na początku, żadna muzyczna Ameryka nie jest tu odkrywana. Jaguar porusza się w jasno określonej stylistyce, ze wszystkimi zaletami i wadami tego stanu rzeczy. To czysty heavy metal z połowy lat 80., jaki wtedy grało się w naszym kraju – w duchu TSA, Turbo czy Open Fire. Daleko pobrzmiewają w nim też echa dekady wcześniejszej, kiedy to tradycyjny hard rock dopiero stawał się metalem. Myślę, że w tym albumie znajdą coś dla siebie np. miłośnicy najstarszych płyt Judas Priest – szczególnie w gitarowych solówkach, które stoją na naprawdę wysokim poziomie technicznym, ale bez popadania w przesadną wirtuozerię dla samej wirtuozerii – są po prostu fajne, chwytliwe i przebojowe.

Zresztą chyba właśnie ta „przebojowość” to słowo-klucz, które charakteryzuje cały debiut Jaguara. Kompozycje są w większości proste jak budowa cepa, teksty tak samo (o tym więcej będzie za chwilę), czasem wieje od nich wręcz kiczem, ale te niedogodności są dobrze maskowane przez umiejętności muzyków i rock’n’rollową bezpretensjonalność. Jaguar nikogo nie udaje i nie przypisuje sobie ambicji do bycia kimś więcej niż jest – po prostu gra piosenki. Tyle że są to piosenki oparte na solidnych riffach i naprawdę dobrze brzmiące.

Choć muzyka zespołu może wydawać się archaiczna, to produkcja płyty na pewno taka nie jest. Jaguar brzmi dość nowocześnie, trochę jak młoda kapela grająca w starym stylu – sekcja jest naprawdę mięsista, szczególnie podobają mi się bębny Grzechnika – lidera i współzałożyciela formacji, gitary są ostre i selektywne, a nad całością unosi się charakterystyczny wokal Juriewicza.

Wokale i teksty na debiutanckiej płycie Jaguara

Przy pierwszym odsłuchu tego albumu usilnie zastanawiałem się, kogo przypomina mi głos frontmana Jaguara. I w końcu wymyśliłem – Krzysztofa Sokołowskiego z Nocnego Kochanka! Bynajmniej nie jest to zarzut, bo czego by nie mówić o ogóle działalności tej formacji kabaretowo-muzycznej, która ma tyle samo oddanych fanów, co zaciekłych hejterów, to Krzysiek kawał głosu posiada i technicznie jest na pewno wokalistą z wysokiej półki. U Mariusza słyszę podobny styl, może trochę bardziej chropowaty i wymieszany z Markiem Piekarczykiem z dawnych lat.

A skoro już o wokalu mowa, to na chwilę należy się zatrzymać przy tekstach, które są nim przekazywane. Tak jak muzycznie Jaguar nie wyszedł nigdy z ejtisów, tak lirycznie jest bardzo podobnie. Piosenki z tej płyty mówią najczęściej o ludzkich problemach i emocjach, czasem bardziej przyziemnych, a niekiedy bardziej wzniosłych. Dużo jest też tematyki wojennej, podanej na różne sposoby i poruszonej w swoich różnych aspektach. O ile takie numery jak „Apokalipsa” czy „Pierwszy strzał” tekstowo dowożą, to zdarzają się też lekkie wpadki w rodzaju „Żołnierza”, który w założeniu miał być chyba wzruszającą opowieścią o smutnym losie tytułowego bohatera, ale doszło do znacznego przedawkowania patosu i banalnych rymów.

Podobnie jak Black Sabbath na pierwszej płycie „Black Sabbath” miał utwór „Black Sabbath”, tak Jaguar na debiutanckim albumie „Jaguar” ma kawałek… „Jaguar”. Hymn kapeli jest jednocześnie hymnem pochwalnym na cześć szybkich samochodów wiadomej marki. No i spoko, bo numery o środkach lokomocji nie są w heavy metalu niczym niezwykłym (chyba że są niezwykle dobre, jak „747” albo „Princess of the Night” Saxon), więc ja to nawet kupuję, ale jednak momentu, w którym Mariusz Juriewicz ostrzega słuchaczy, że „ostra jazda czeka was”, nie jestem w stanie traktować poważnie, sorry.

Żeby nie było, że tylko się czepiam – liryki Jaguara to żadna ambitna poezja, ale absolutnie nie wymagam, by nią były. Zespół porusza się w pewnej konwencji, wewnątrz której jest spójny, po prostu zdarzają mu się słabsze momenty, ale bądźmy szczerzy – teksty wielu znacznie większych zespołów heavy metalowych też arcydziełami literatury nie są. Aha, czy wspominałem już, że refreny Jaguara to koncertowe petardy, jakby specjalnie napisane po to, by publiczność chóralnie śpiewała je wraz z wokalistą? Już nie mogę się doczekać występu zespołu na Varsovia Metal Fest 2, by razem z nim wykrzyczeć, że „to już apokalipsa”.

Fizyczne wydanie płyty „Jaguar” i kilka słów na koniec

„Jaguar” dostępny jest już na większości platform streamingowych, ale ponieważ dzięki uprzejmości zespołu i jego managera otrzymałem do recenzji jego fizyczny egzemplarz, nie mogę nie poświęcić mu w tej recenzji krótkiego akapitu. Płyta wydana została w skromnym, ale całkiem gustownym digipacku. Jej okładka to wręcz słownikowa definicja artystycznego minimalizmu, zaś w środku poza samym krążkiem znajdziemy kilka ciekawych zdjęć z różnych etapów działalności zespołu. Spójny layout, wszystko fajnie, ale przydałoby się coś więcej, choćby prosta wkładka z tekstami kawałków i jakąś krótką notką o historii kapeli, bo tych rzeczy bardzo mi brakuje. Album można zakupić bezpośrednio od zespołu za niecałe 50 zł, więc nie jest to może wygórowana kwota, ale jednak na tyle duża, żeby oczekiwać od wydania na fizycznym nośniku odrobinę więcej niż tylko fotek i tracklisty.

Choć album wygląda jak wygląda, jego zawartości muzycznej nie mogę ocenić inaczej niż pozytywnie. To wprawdzie głównie nostalgiczna wycieczka dla niegdyś długowłosych, a obecnie już łysiejących kolesi w jeansowych kamizelkach, ale fajnie brzmiąca, dobrze zagrana i nagrana, a przede wszystkim po prostu wpadająca w ucho. Może gdzieniegdzie kuleją teksty, może struktura kawałków jest prościutka, ale czy na tym też nie polegała trochę magia polskiego metalu z lat 80.? Najważniejsze, że pomimo braku jakichś wielkich artystycznych fajerwerków tej płyty zwyczajnie przyjemnie się słucha.

Album zespołu Jaguar
Album zespołu Jaguar

Lista utworów:

1. 111
2. Bilet do raju
3. Inicjacja
4. Apokalipsa
5. Ave Cezar
6. Pierwszy strzał
7. Żołnierz
8. Uciekinier
9. Jaguar
10. Karzeł

 

Podobne artykuły

Recenzja: Anima Damnata – Nefarious Seed Grows to Bring Forth Supremacy of the Beast

Michał Bentyn

Recenzja: Anvil – Pounding the Pavement

Szymon

Recenzja: Exodus – Blood In Blood Out

Tomasz Koza

1 komentarz

stary metal 16 maja 2025 at 10:30

a ja bym wokal porównał do IRY z mojego domu + AC /DC

Odpowiedz

Zostaw komentarz