RECENZJE

Recenzja płyty Species „Changelings”. Techniczny thrash bez napinki

Species recenzja albumu Changelings

Długo wyczekiwana druga płyta zespołu Species „Changelings” ukazała się 19 września nakładem amerykańskiej wytwórni 20 Buck Spin. Grupie dziękujemy za udostępnienie jej egzemplarza, a Was zapraszamy do lektury recenzji nowego materiału progresywnych tech-thrasherów z Warszawy.

Czytaj też: Recenzja Sodom „The Arsonist”. Weterani w przyzwoitej formie

Koncertowa potęga i kontrowersyjne brzmienie debiutu Speices

Formacja Species powstała w Warszawie w 2018 r. i już rok później wydała debiutancką EP-kę. Na pierwszy pełnometrażowy album tercetu czekaliśmy kolejne trzy lata. „To Find Deliverance” było albumem dobrym, ciekawym, ale jego brzmienie jakoś mnie nie urzekło. Urzekły mnie natomiast koncerty Species i od pierwszego spotkania z ich muzyką na żywo stałem się wielkim fanem grupy, o czym nasi stali czytelnicy pewnie już wiedzą – na łamach MetalNews.pl ukazało się kilka relacji z ich występów, a także recenzja koncertowego albumu „Live at 2koła”.

Nowy studyjny krążek grupa zapowiadała już od jakiegoś czasu i raczej nie skłamię, jeśli napiszę, że „Changelings” to dla mnie jedna z najbardziej wyczekiwanych polskich płyt tego roku. Czy spełniła pokładane w niej nadzieje? Bezapelacyjnie. Czy mogła być jeszcze lepsza? Pewnie tak, choć raczej niewiele. Po szczegóły zapraszam niżej.

Utwory nowe i „stare” na płycie „Changelings”

„Changelings” to siedem utworów trwających w sumie nieco ponad czterdzieści minut. Z tych siedmiu kawałków tak naprawdę aż trzy znaliśmy już wcześniej – „The Essence” to promujący album przedpremierowy singiel, natomiast „Inspirit Creation” i „Born of Stitch and Flesh” już od dłuższego czasu znajdowały się w koncertowych setach Species, zostały również zarejestrowane na wspomnianej wyżej płycie live.

Poza nimi dostajemy jeszcze cztery numery, w tym jeden instrumental – wszystko utrzymane w stylu znanym już fanom Species, ale rozwiniętym, doszlifowanym i po prostu artystycznie dojrzalszym. Kapela gra techniczny thrash metal z licznymi progresywnymi, a nawet jazzowymi odwołaniami, masą rytmicznych łamańców i wirtuozerskich solówek. Może się wydawać, że to granie przekombinowane, a ja przekombinowanego metalu bardzo nie lubię, jednak na „Changeligs” wszystko jest kompozycyjnie spójne, a techniczne popisy, którymi ta płyta jest napakowana po brzegi, mają sens i nie są pustym szpanowaniem umiejętnościami dla samego tylko szpanowania.

Species „Changelings” – oryginalność inspirowana klasyką

Opisując muzykę Species nie da się uniknąć pewnych porównań do starszych kolegów po fachu. To przestrzenny, „kosmiczny” thrash, u którego podstaw leżą takie nazwy jak Coroner czy Voivod, doprawiony death metalową progresją w duchu Atheist oraz, przede wszystkim, późnego okresu działalności Death i jazzowymi zagrywkami. Gdy oglądaliśmy wspólnie sierpniowy występ Species przed Dark Angel w Warszawie, znajomy muzyk stwierdził, że to „thrash metalowy Rush” i w tym stwierdzeniu również jest sporo prawdy.

Choć oczywiście zespołowi najbliżej jest do szufladki „technical thrash”, jego twórczości nie da się aż tak jednoznacznie zdefiniować. W Polsce tak jak Species nie gra chyba nikt inny, a i na międzynarodowej scenie nie byłoby łatwo znaleźć tej grupie bliskiego odpowiednika. Jest ona po prostu bardzo oryginalna i wypracowała własny styl grania, choć niewątpliwie jest on oparty na wzorcach z przeszłości. Za to wzorcach absolutnie najlepszych.

Praca instrumentów, wokal i brzmienie nowego albumu Species

Zespół Species to trzech muzyków: śpiewający basista Piotr Drobina, gitarzysta Michał Kępka i perkusista Przemek Hampelski. Bardzo dobrze sobie radzą jako klasyczne rockowe power trio i absolutnie nie przeszkadza u nich brak drugiej gitary, co niestety jest dość częstą bolączką współczesnych metalowych kapel grających na jedno wiosło. Powiem więcej – chyba właśnie dzięki temu instrumentalnemu minimalizmowi słucha się Species tak dobrze, bo każdy z muzyków dostaje tu odpowiednio dużo miejsca dla siebie, a ich skomplikowane partie i przeróżne muzyczne smaczki nie giną pod ścianą dźwięku.

Nad tymi wszystkimi instrumentalnymi popisami unosi się wokal Piotra Drobiny. Czy wspominałem już o tym, że w muzyce Species słyszę nawiązania do Death? To dotyczy również głosu frontmana, który bardzo mocno kojarzy mi się z Chuckiem Schuldinerem z „The Sound of Perseverance”. Obcując z twórczością Species już ładnych parę lat przyzwyczaiłem się do jego maniery, jakież więc było moje zdziwienie, gdy w trzecim utworze na „Changelings”, zatytułowanym „Waves of Time”, ni stąd ni zowąd wjechał spokojny fragment śpiewany czystym wokalem! Miła niespodzianka.

Tekstowo Species na tej płycie nie zbacza z wcześniej obranego kursu, a Piotrek wyśpiewuje ciekawe liryki obracające się wokół tematów science-fiction, dystopii, technologii i płynących z niej zagrożeń dla człowieczeństwa. Ta konwencja tekstów doskonale spina się z warstwą muzyczną, choć w przeszłości powodowała pewne problemy. Debiut zespołu z 2022 r. to perełka kompozycyjna, w której nieco drażniło mnie brzmienie – sterylne, trochę zbyt płaskie, jakby właśnie celowo „odhumanizowane”. „Changelings” prezentuje się pod tym względem dużo lepiej, jakby panowie wpuścili do swojej muzyki więcej powietrza i organiczności, nie tracąc przy tym charakterystycznego dystopijnego klimatu.

Podsumowanie – „Changelings” to świetna płyta, ale czy całkiem bez wad?

Nie jestem w stanie wskazać na „Changelings” lepszych i słabszych utworów. Ten album po prostu świetnie sobie płynie w głośnikach, prezentując spójny, równy poziom i najlepiej słuchać go właśnie w całości, od początku do końca za jednym posiedzeniem. Zwykle w takich sytuacjach, recenzując płyty całościowo dobre, ale pozbawione wyróżniających się przebojów, trochę narzekam, że nie ma tam pozostających w głowie hitów, ale nowe Species to nie ten przypadek. Tutaj po prostu dzieje się tak dużo i tak dobrze, że głowa czasem zwyczajnie nie nadąża z ogarnianiem 🙂

„Changelings” to ogólnie świetny krążek, ale czy ma jakiekolwiek wady? Owszem, nieliczne. Wspomniałem już o tym, że sporą część tego materiału słyszeliśmy już przy innych okazjach, z brzmienia gitary pewnie też można by było wycisnąć jeszcze więcej „mięsa” (chociaż i tak jest duży progres w stosunku do debiutu), ale te zastrzeżenia nijak nie zmieniają faktu, że mamy do czynienia z kawałem dobrego albumu, który tylko zaostrza apetyt na to, co zespół Species jeszcze nam zaprezentuje w przyszłości. Tymczasem już 11 października w stołecznym klubie New Vegas odbędzie się oficjalne release party „Chanelings”, gdzie Species zagra specjalny koncert w towarzystwie Gallowera i Pandemic. Gorąco polecam Wam to wydarzenie, bo potęgi tej grupy w pełni doświadcza się właśnie na żywo.

Species album Changelings
Species album „Changelings”

Lista utworów:

1. Inspirit Creation
2. The Essence
3. Waves of Time
4. Voyager
5. Born of Stitch and Flesh
6. Terror Unknown
7. Biological Masterpiece

Podobne artykuły

Recenzja: Firewind – „Firewind”, czyli porządny strzał

Bartłomiej Pasiak

Prowokacyjna, obrazoburcza, wspaniała – recenzja „I Loved You At Your Darkest” Behemotha

Szymon

Recenzja: Nightwish – „Human. :II: Nature.”, czyli to „Nic specjalnego. :II: Ładny soundtrack.”

Lena Knapik

Zostaw komentarz