19 stycznia w warszawskim Pubie Motocyklowym 2Koła odbyła się impreza pod hasłem “8 Wheels of Steel – Pedal to the Metal”. Był to koncert niepowtarzalny, z wielu względów wyjątkowy i trochę dziwny. Czy najdziwniejszy w Polsce? O tym dowiecie się z poniższej relacji.
Przeczytaj też inne nasze relacje z koncertów polskich kapel:
- Inauguracja trasy zespołów Wij i Narbo Dacal. Relacja z koncertu w Warszawie
- Relacja z release party płyty Lunacy „Disconnection”
- Metal Kommando Fest III. Różne twarze polskiej ekstremy
Założenia i formuła koncertu 8 Wheels of Steel
Niewielki Pub Motocyklowy 2Koła to miejsce może niezbyt dobrze znane szerszej publiczności, ale kultowe dla warszawskiego metalowego podziemia. Jest drugim domem wielu młodych, lokalnych kapel, które zaczynając w nim właśnie przygodę z graniem na żywo, obecnie wypływają już na szersze wody. Wspomnę choćby Truchło Strzygi czy Species, które zarejestrowało tam nawet koncertowy album.
W mroźny styczniowy wieczór na deskach klubu 2Koła zaprezentowało się, zgodnie z nazwą imprezy, aż osiem zespołów. Nawet niektóre wydarzenia szumnie i być może trochę na wyrost nazywane festiwalami nie mogą się pochwalić tak licznym składem, choć zazwyczaj trwają znacznie dłużej niż 8 Wheels of Steel. Gdzie zatem tkwi haczyk?
Formuła koncertu była zaskakująca, ale bardzo prosta – tylko dwie godziny muzyki, aż osiem polskich kapel, każda z 15-minutowym setem i licznikiem czasu wyświetlanym na ścianie za plecami muzyków. Kwadrans minął? Dogrywacie numer do końca, pożegnanie, szybka przepinka sprzętu, następny proszę. I tak w dwóch godzinnych blokach z jedną dłuższą przerwą pomiędzy nimi. Jak to wszystko wyszło, jak zaprezentowały się poszczególne zespoły i czy udało się dotrzymać przedkoncertowych założeń organizatorów? Gaz do dechy i lecimy!
8 Wheels of Steel – “strzał raz”
Viadro – z około 10-minutowym opóźnieniem już na wstępie pojawił się na scenie “otwieracz” wieczoru, czyli młodziaki z grupy Viadro. Zagrali zupełnie nieodkrywczy i nieoryginalny, ale za to bardzo solidny instrumentalnie i tradycyjny brzmieniowo thrash metal z Bay Area w stylu Exodus czy najwcześniejszych dokonań Metalliki. Jakiś czas temu widziałem chłopaków na koncercie urodzinowym zespołu Hateful Five i wypadli wtedy fajnie, ale występ w 2Kołach był dużo lepszy od tego zeszłorocznego. Szybkie numery, krzykliwe wokale, jazgotliwe gitary i mnóstwo młodzieńczej energii złożyły się na udany początek wieczoru.
R.I.P. – chora zbieranina tego, co najlepsze w młodym, polskim, podziemnym metalu – Gambit z Truchła Strzygi na wokalu, a z nim instrumentaliści znani m.in. z Dagger Maniac, Species czy Chainsword. I znów thrash metal w starym stylu, tyle że bardziej połamany kompozycyjnie, z dłuższymi kawałkami i, jak to zwykle u Witka bywa, porąbanymi tekstami w języku polskim. Na początek znana i lubiana “Ekshumacja” z demówki, potem kilka premierowych utworów, zapowiadających nowe wydawnictwo grupy. Zabrzmiało to świetnie, moim zdaniem dużo lepiej niż miesiąc temu w Proximie, kiedy to chłopaki supportowali węgierskiego Tormentora. Czuć było znacznie większą chemię między zespołem a publiką, co absolutnie nie dziwi, bo przecież – używając piłkarskiego slangu – “grali u siebie”. Bardzo mocny występ.
Scum Trail – jako trzeci w kolejności na scenę 2Kół wyszedł jedyny tego wieczoru zespół, którego muzyki nie znałem wcześniej, a także jedyny nieporuszający się w stricte metalowej stylistyce. Jednak lekko tylko podlany heavy metalowym sosem tradycyjny nowojorski hardcore punk w duchu Agnostic Front i Madball wyrwał mnie z butów swoją energią i mocno tanecznym zacięciem.
Na sali momentalnie rozkręcił się spory młyn, w którym prym wiodła kilkuosobowa grupa przybyłych na koncert hardcore’owców, pokazując zgromadzonym na sali metalom znaczenie słów “brutalny moshpit”. Ciała latały od ściany do ściany, a piwo tryskało fontannami ze wzburzonych butelek podczas nieskrępowanej, chaotycznej zabawy przy przebojowych, bujających dźwiękach Scum Trail. Był to prawdopodobnie najlepszy występ wieczoru, a na pewno jeden z najlepszych i najbardziej żywiołowych.
Chainsword – szybka zmiana klimatu i pierwszy z dwóch tego wieczoru reprezentantów sceny death metalowej. Chainsword bywa nazywany polskim spadkobiercą Bolt Thrower i nie jest tak bez powodu. Zimne brzmienie z dobrze słyszalnym basem i walcowate numery utrzymane najczęściej w średnich tempach przywodzą na myśl oczywiste skojarzenia z brytyjskimi klasykami, ale nie brakuje też wycieczek w stronę Szwecji, z Entombed i Dismember na czele. Chainsword zaliczyli bardzo mocny występ, a monumentalne zwolnienie w dedykowanym zmarłemu wokaliście Entombed numerze “LGP”, którym go zwieńczyli, autentycznie przyprawiało o ciarki.
Pierwsza część koncertu zakończyła się w okolicach godziny 21:30. Biorąc pod uwagę lekkie opóźnienie na początku i dodatkowy czas potrzebny na zmianę sprzętu między poszczególnymi występami, to i tak niezły wynik. Planowana na 15 minut przerwa na papierosa również się nieco przeciągnęła, ale jeszcze przed 22 byliśmy z powrotem na sali, by wysłuchać kapel grających w ramach “strzału dwa”.
8 Wheels of Steel – “strzał dwa”
Dagger Maniac – jeden z moim zdaniem najciekawszych zespołów w młodym warszawskim podziemiu, który mimo kilkuletniego już doświadczenia scenicznego nie dorobił się jeszcze oficjalnie wydanego materiału, nie licząc obecności na dwóch splitach i zeszłorocznej demówki zarejestrowanej wyłącznie na kasecie.
Widziałem to trio na żywo już kilka razy i zawsze prezentowali się bardzo dobrze, a w piątek w 2Kołach ich hymny w hołdzie staremu speed metalowi i motörheadowemu rock’n’rollowi zabrzmiały nawet mocniej niż kiedykolwiek wcześniej. To za sprawą poszerzenia składu o drugiego gitarzystę, dla którego był to pierwszy koncert z nowym zespołem. Dagger Maniac zaserwował publice kolejne tego wieczoru solidne uderzenie – było prosto, szybko, wściekle, ale i z dużym luzem i dystansem, czyli dokładnie tak, jak powinno się grać tego typu muzykę.
Species – jak mogliście przeczytać już w mojej recenzji zeszłorocznej koncertówki “Live at 2Koła”, nie jestem wielkim fanem sterylnego brzmienia dokonań studyjnych tego zespołu, ale po prostu uwielbiam brutalniejsze i bardziej energetyczne oblicze, jakie pokazują występując na żywo. Skomplikowany kompozycyjne i wirtuozerski technicznie progresywny thrash metal w wykonaniu Species broni się świetnie na koncertach i tym razem nie było inaczej.
W związku z długością swoich numerów, zaprezentowali zaledwie dwa z nich, ale ponieważ stoper za plecami muzyków wciąż nie wskazywał liczby 00:00, na koniec pokusili się jeszcze o niespodziankę. I to sporą, no bo kto po grupie grającej ambitny tech-thrash spodziewałby się sięgnięcia po klasykę wulgarnego punka? Na cover “I Kill Everything I Fuck” GG Allina za mikrofonem stanął gitarzysta Michał, a pod sceną znów rozpętało się niezłe piekło.
Moim zdaniem obok Scum Trail, R.I.P. i Chainsword była to czołówka najlepszych występów wieczoru. Reszta publiczności również doceniła Species, tłocząc się w naprawdę szczelnie wypełnionej sali i skandując imię Przemka, perkusisty grupy, który akurat tego dnia obchodził urodziny.
Wielki Mrok – black metal spotyka punka i zimną falę, Siekiera spotyka Darkthrone! Zespół Wielki Mrok cenię głównie za mistyczny, oniryczny klimat ich muzyki, tymczasem w 2Kołach zdecydowali się oni zaprezentować swoje mniej tajemniczo-blackowe, a bardziej dosadno-punkowe wcielenie. Wyszło to nieźle – publiczność, choć po koncercie Species już trochę przerzedzona, szalała w najlepsze, ale ogólnie rzecz biorąc zespół wypadł trochę poniżej moich prywatnych oczekiwań. Zobaczymy co pokażą w przyszłości, bo niedługo dołączają jako support do trwającej już trasy zespołów WIJ oraz Narbo Dacal i w lutym oraz marcu zaprezentują się aż na siedmiu występach w całej Polsce.
Frightful – gościom z Gdańska przypadła rola “gwiazdy wieczoru”, co objawiło się m.in. tym, że jako jedyni nie mieli ustawionego stopera odliczającego czas do końca występu, a projektor wyświetlał zamiast niego logo zespołu. Obskurny brzmieniowo, choć całkiem sprawny technicznie death metal nie porwał mnie początkowo, ale Frightful rozkręcali się powoli, a im grali dłużej, tym lepiej się ich słuchało. A grali naprawdę długo, jak na specyficzne warunki imprezy, bo standardowy kwadrans przekroczyli o dobre kilka minut. Ich występ mógłby trwać jeszcze dużo dłużej, gdyby nie… awaria prądu w klubie.
W okolicach godziny 23:00 światło nagle zgasło, a wzmacniacze zamilkły, co złośliwi mogliby odczytać jako znak od opatrzności, że pora kończyć gig i przestać gwiazdorzyć. Frightful kończyć nie zamierzali, za to wykonali na samej perkusji fragment “Painkillera” Judas Priest, a w rolę Roba Halforda wcielili się wspólnie bywalcy 2Kół. Później zespół czekał jeszcze jakiś czas na scenie na wznowienie koncertu, które jednak już nie nastąpiło.
Dłuższe podsumowanie wyjątkowo krótkiego koncertu
Odpowiadając na pytanie zawarte w tytule niniejszej relacji – 8 Wheels of Steel było niewątpliwie jednym z najdziwniejszych wydarzeń muzycznych, na jakich byłem. Swoją nieszablonowością urzekło mnie już podstawowe założenie imprezy – mało czasu, dużo kapel, krótkie sety, swoisty “przegląd wojsk” lokalnej sceny. Zresztą skojarzeń z popularnymi niegdyś imprezami o charakterze właśnie “przeglądowym” było więcej. Dodatkowo nad całością unosił się od początku do końca oldschoolowy duch formuły “do it yourself” – minimalistyczna oprawa, jeden zestaw perkusyjny dla wszystkich wykonawców, te same wzmacniacze, okablowanie, stoisko z merchem obsługiwane przez członków tych zespołów, które akurat nie stały na scenie itd.
Nieliczne wpadki techniczne (problem gitarzysty Scum Trail z podpięciem się do pieca, przypadkowo zgaszone światło przez jednego z uczestników imprezy, który akurat wpadł na włącznik) tylko dodały imprezie uroku, autentyczności i specyficznego “rodzinnego” klimatu. W końcu mieliśmy do czynienia z koncertem od maniaków dla maniaków, na którym nie było raczej przypadkowych osób. A zakończenie imprezy wysadzeniem korków w całym lokalu stanowiło naprawdę piękną wisienkę na torcie!
Paradoksalnie, ograniczenia czasowe wpłynęły pozytywnie na jakość koncertów i prezentowanego przez kapele materiału. Mając zaledwie 15 minut na pokazanie się publice, zespoły musiały się spiąć wykonawczo, a do setlist wybrać swoje najlepsze utwory. I tak też było, nie usłyszeliśmy żadnych “wypełniaczy”, które na pewno pojawiłyby się, gdyby każda kapela miała do dyspozycji trzy kwadranse zamiast jednego. Tymczasem otrzymaliśmy miks najlepszych z już znanych utworów każdego zespołu i numerów premierowych, w niektórych przypadkach zapowiadających nadchodzące wydawnictwa, na które na pewno warto czekać. No i parę zaskakujących coverów, dodających imprezie jeszcze więcej smaczku.
Dzięki temu publiczność przez większość czasu wypełniająca pub 2Koła po same brzegi otrzymała osiem równych, głównie dobrych lub nawet bardzo dobrych koncertów. Dla mnie ogromnym zaskoczeniem na plus było Scum Trail, wyróżnienie należy się też Chainsword, Species i R.I.P., natomiast nieco poniżej oczekiwań wypadły zespoły zamykające wieczór – Wielki Mrok i Frightful. Jednak nawet tych setów nie można jednoznacznie nazwać słabymi, po prostu spodziewałem się po nich ciut więcej.
Całość imprezy doskonale oddała ducha metalowego podziemia A.D. 2024 – młodego i żądnego wrażeń, a jednocześnie hołdującego tradycyjnemu podejściu zarówno do grania muzyki, jak i organizacji imprez. Koncert został wymyślony i przygotowany spontanicznie (od pierwszego ogłoszenia do dnia wydarzenia minęły raptem 3 tygodnie) oraz tak samo poprowadzony – szybko, żywiołowo i nie bez śmiesznych wpadek, ale całościowo był jak najbardziej pozytywnym, choć totalnie szalonym doświadczeniem.
Chętnie wezmę udział w kolejnych edycjach tego spędu, jeśli jego formuła będzie kontynuowana – nie ma chyba lepszej okazji, by w jeden wieczór, poświęcając zaledwie trzy godziny, sprawdzić co tam w polskim podziemiu piszczy. A piszczy dużo, szybko i głośno.