RELACJE

Relacja z koncertu Diocletian. Cesarz war metalu w akcji

Diocletian w Polsce
Koncert zespołu Faun

W piątkowy wieczór 12 kwietnia w warszawskim lokalu Odessa Club odbył się pierwszy z dwóch polskich koncertów zespołu Diocletian. Występem w stolicy goście z Nowej Zelandii zainaugurowali swoją europejską trasę koncertową. Czy był to udany początek ich wojaży po kontynencie? Sprawdźcie w poniższej relacji.

Czytaj też: Carpathian Forest w klubie Proxima. Relacja z koncertu

Altars Ablaze – metal śmierci, desekeracja życia

Impreza w Odessa Club rozpoczęła się zgodnie z opublikowaną wcześniej przez Black Silesia Productions czasówką. Punktualnie o godzinie 20, przy jeszcze niezbyt licznie zgromadzonej publice na scenę wkroczyli Czesi z zespołu Altars Ablaze. Bez zbędnych zapowiedzi, bez żadnego mrocznego intra na start, zaczęli po prostu łoić swoją niesamowicie ciężką, gruzowatą, ale i dość chaotyczną mieszankę black i death metalu.

Panowie z Pragi grają od czterech lat i mają w dorobku tylko jedną płytę, zatem siłą rzeczy podczas swojego około półgodzinnego koncertu wykonywali materiał właśnie z niej, a moim zdaniem na tle wszystkich zagranych numerów najlepiej wypadł tytułowy „Life Desecration”, gdzie poza potężną dawką ultraszybkiej łupaniny wkradło się nawet trochę gitarowych melodii. Tym niemniej występ Altars Ablaze to przede wszystkim agresja i wygrzew o zdecydowanie bardziej death niż black metalowym charakterze, nie żadne tam klimaciarskie słodzenie.

Set Czechów mógł się podobać, technicznie i brzmieniowo wypadł bez zarzutu, ale mimo usilnych starań frontmana Michala Kusáka publiczność pod sceną pozostawała dość statyczna i nieskora do harców. Może sytuacja zmieniłaby się, gdyby Altars Ablaze pograli nieco dłużej, bo i muzycy i fani powoli rozkręcali się z kawałka na kawałek, ale przy napiętym grafiku rola pierwszego supportu nie była najwdzięczniejsza. Ostatecznie Prażan pożegnały jednak gromkie i całkiem zasłużone brawa.

 

Venefices – mięcho, siarka i smoła

Minutę przed godziną 21 rozpoczął się występ jedynego rodzimego składu w rozpisce wieczoru – Venefices z Kielc. Jest to dość nowy projekt byłych muzyków zespołu Bestial Raids – Sadista i Desolatora, który wydał do tej pory tylko demo i EP-kę, a koncertowy debiut zaliczył dopiero pod koniec zeszłego roku, supportując niemieckiego Protectora w ramach imprezy Black Danzig V. Wydaje się, że stołeczna publiczność bardzo chciała zobaczyć Venefices w akcji w swoim mieście, bo po co najwyżej przeciętnym frekwencyjnie koncercie Altars Ablaze tłum na sali nagle zgęstniał jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Polacy przez nieco ponad pół godziny masakrowali słuchaczy swoim death/black metalem, w odróżnieniu od czeskich poprzedników stojącym zdecydowanie po „czarnej” niż „śmiertelnej” stronie mocy. Był bluźnierczy klimat, krwawe soniczne mięcho i plucie siarką, a także spora dawka piekielnej smoły. I właśnie fragmenty „smoliste”, podbite solidnym basem transowe zwolnienia, wypadły według mnie najlepiej w secie Venefices. Muzyka tej grupy nie jest może ambitną techniczną ucztą dla koneserów, ale swoje zadanie spełniła – już przy pierwszym utworze uformował się pod sceną młyn, początkowo kręcony przez kilku najbardziej krewkich (i najlepiej zbudowanych) maniaków, do którego z czasem dołączały kolejne osoby.

Jedyne, czego można żałować po naprawdę solidnym, wulgarnym brzmieniowo i śmierdzącym piwnicą koncercie Venefices, to fakt, że panowie nie pograli jeszcze trzy minuty dłużej. Scenę opuścili dokładnie o 21:34, a że czas naglił, to jeszcze przed planowaną godziną startu (22:00) zameldowała się na niej gwiazda wieczoru – nowozelandzki Diocletian.

[newsletter]

Diocletian – cesarz war metalu w akcji

Zespół z Auckland powstał w 2004 r., od początku kariery dowodzony jest przez gitarzystę Brendana “Atrocitera” Southwella i gra war metal. Jest to stylistyczna mieszanka black i death metalu o wyjątkowo chaotycznym charakterze kompozycji i kakofonicznym, nieco zdehumanizowanym brzmieniu w duchu kapel z przełomu lat 80. i 90. takich jak Blasphemy, Beherit czy Bestial Warlust. A jedną ze zdecydowanie najjaśniejszych gwiazd kolejnego pokolenia war metalowców jest właśnie Diocletian.

Nazwa wzięta od imienia ostatniego z rzymskich cesarzy, którzy prowadzili prześladowania chrześcijan, zobowiązuje. Przez około 50 minut, bo tyle trwał koncert Diocletian, Atrociter i spółka nie mieli żadnej litości dla publiki. Serwowali strzał za strzałem, cały czas utrzymując iście szaleńcze tempo. Co zadziwiające, pomimo okrutnej wręcz agresji ich kompozycji i porażającej szybkości, wszystko brzmiało całkiem selektywnie, dźwięki nie zlewały się w jedną wielką ścianę hałasu, a realizacja koncertu stała na naprawdę wysokim poziomie.

Stojący z przodu sceny zakapturzeni muzycy z paskami do gitar nabijanymi długaśnymi gwoździami swoim imagem dopełniali muzyczną wizję apokalipsy i zniszczenia, ale paradoksalnie największe wrażenie robił schowany za swoim zestawem perkusista. Nie grzeszący zbyt okazałą posturą facet bez koszulki, w zwykłych szortach Adidasa, bębnił w tempie niesamowitym, robiąc to zupełnie od niechcenia, tylko minimalnymi ruchami rąk. Pozornie bez wysiłku wykręcał tempa, jakich nie powstydziliby się najszybsi perkusiści death metalowi!

Choć „szybkość” i „agresja” to słowa-klucze najdosadniej charakteryzujące twórczość Diocletian, mnie w ich studyjnych dokonaniach najbardziej podobają się te nieco wolniejsze i mniej dzikie, a bardziej monumentalne fragmenty. Żałuję więc trochę nieobecności w setliście mojego ulubionego walca „Cleaved Asunder”, ale nie ma co narzekać – dostaliśmy w końcu dużo innego dobra, w tym „Wretched Sons” z tej samej płyty „Gesundrian” czy „Repel the Attack” z „Amongst the Flames of a Bvrning God”. Gdy zasadnicza część koncertu dobiegła końca, muzycy Diocletian zeszli na chwilę ze sceny, a żywiołowo wywoływani przez fanów wrócili na nią, by zadać jeszcze jeden, ostateczny cios w postaci kawałka „Antichrist Hammerfist” z debiutu „Doom Cult”.

Podsumowanie – sroga rzeźnia i dobra organizacja

Występ Nowozelandczyków był niewątpliwie najbrutalniejszym i najbardziej rzeźnickim koncertem, na jakim byłem od bardzo dawna. Diocletian, godnie wspomagany przez Altars Ablaze i Venefices, zasiał w Warszawie totalną pożogę i udowodnił swoją wysoką pozycję w war metalowym światku. Choć właściwie udowadniać niczego nikomu nie musiał, bo to nie była impreza, na którą można trafić przypadkiem, a publiczność doskonale wiedziała czego się spodziewać i to właśnie dostała – solidną dawkę ekstremalnego grania.

Pomimo moich początkowych obaw frekwencja ostatecznie okazała się co najmniej przyzwoita, organizacja dobra, a nagłośnienie wręcz pozytywnie zaskakujące. Kto zaś nie mógł być w ten piątkowy wieczór w Odessa Club, a chce przekonać się jak Diocletian zamiata na żywo, będzie mieć na to jeszcze jedną szansę – w dniu warszawskiego koncertu agencja Black Silesia Productions poinformowała, że udało jej się namówić zespół na dodatkowy występ w Polsce. W drodze na fiński festiwal Steelfest Diocletian zahaczy jeszcze 14 maja o Gdańsk – jeśli jesteście maniakami takich dźwięków, bądźcie tam.

Fot. https://www.facebook.com/necroshorns

Podobne artykuły

Ten zespół nie powszednieje! Metallica, Warszawa 21.08.2019 – relacja

Szymon

Relacja z koncertu Tool – Tauron Arena, Kraków 21.05.2022

Paweł Kurczonek

Relacja: Me And That Man, Fertile Hump, Sasha Boole – Warszawa, 29.09.2017

Albert Markowicz

Zostaw komentarz