Wczorajszego dnia jak na zbawienie czekałem by wejść do przytulnego i chłodnego B90 by zobaczyć dwie amerykańskie załogi ze stanu Georgia. Duchota dawała się we znaki każdemu, więc na otwarcie klubu czekałem jak na zbawienie.
Tak się jednak złożyło, że przed klubem zjawiłem się wyjątkowo już na 2 godziny przed otwarciem bram, a dzięki temu miałem przyjemność przysłuchiwać się próbom obu formacji, które miały zawładnąć tego dnia klubem B90. Najpierw Kylesa, a kilka minut po 18:00 rozpoczęła się próba szaleńców z Lazer/Wulf. Ze znajomych dźwięków w czasie próby można było usłyszeć m.in. intro do utworu „N.I.B.” wiadomo jakiej legendarnej formacji.
Czas oczekiwania minął jednak bardzo szybko i po wejściu do klubu udałem się na stanowisko z merchem by kupić płytę Lazer/Wulf. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że przy zakupie koszulki, CD dostaję gratis, więc tak też zrobiłem.
Zgodnie z rozpiską laserowe wilki miały pojawić się na scenie punktualnie o godzinie 20:00, jednak na scenie pojawiły się parę minut później. Ich występ zaczął się od zabawnego incydentu. Po wkroczeniu na scenę, bowiem gitarzyście i frontmanowi zespołu na ziemię spadła gitara. Niezrażony upadkiem, lider Lazer/Wulf podziękował za wyrozumiałość i po chwili wraz z dwójką kolegów rozpoczął show.
Show, nie byle jaki, ponieważ od pierwszych sekund ze sceny biła potężna energia, nawet mimo tego, że publiczność początkowo nie reagowała zbyt entuzjastycznie. Z każdym kolejnym utworem i każdym kolejnym „Thank you for coming early tonight”, zaczęło się to zmieniać na lepsze. Cała trójka muzyków dawała z siebie wszystko. Szalone zmiany tempa sprawiały, że perkusista nie miał ani chwili wytchnienia. Basisty grupy swoją zwariowaną mimiką twarzy z pewnością przyciągał wzrok znacznej części zgromadzonej publiczności. Gitarzysta zaś skakał, wydzierał się i miotał po scenie tak, że raz nawet zdarzyło mu się wywalić statyw z mikrofonem. Pod sam koniec wszyscy już chyba zostali kupieni, a Lazer/Wulf schodzili ze sceny z uśmiechami na twarzy.
Pierwszy i ostatni raz miałem okazję zobaczyć Kylesa 4 lata temu na Brutal Assault i od tamtego czasu zerwałem z nimi na jakiś czas. Dzięki koncertowi w B90 miałem okazję zobaczyć w jakiej formie znajduje się grupa dowodzona przez Phillipa Cope’a i Laurę Pleasasnts. Zespół nie kazał na siebie długo czekać, a ich występ zaczął się nieco ociężale, co sprawiło mnie w lekkie zakłopotanie, gdyż spodziewałem się raczej mocnego ciosu prosto w twarz od samego początku. Taki cios oczywiście otrzymałem, a że musiałem na niego poczekać wyszło mi tylko na dobre. Po raz pierwszy kylesowy walec totalnie rozjechał mnie przy znakomitym „Unspoken”. Następnie było już tylko lepiej, o czym świadczył chociażby uśmiech na twarzy Laury i pogo pod sceną. Stare porzekadło „Co się odwlecze, to nie uciecze” sprawdziło się tym przypadku w 100 procentach. Kulminacyjnym momentem koncertu były zagrane pod koniec występu klasyki z płyty „Static Tensions”, na które wyczekiwałem z nieukrywanym utęsknieniem – „Unknown Awareness” oraz „Scapegoat. Warto dodać, że przez cały występ zamiast tradycyjnej gry świateł mogliśmy obserwować psychodeliczne czarno-białe wizualizacje doskonale oddające hiponotyczno-pustynną muzykę kwintetu z Savannah. Występ Kylesy można podsumować w prosty sposób. Profesjonalizm i wieloletnie koncertowe doświadczenie zaprocentowały, dzięki czemu fani zgromadzeni w Gdańsku byli świadkami doskonałego występu.
Po raz kolejny opuszczałem B90 z uśmiechem na twarzy. Bez żadnego ściemniania mogę po raz pewnie setny powiedzieć, że atmosfera panująca w klubie i dobór kapel sprawiają, że każdy koncert w tej miejscówce jest wspaniały. Oby tak dalej!
Gdańsk, 08.07.2014