RELACJE

Metalowe Przykazania. Relacja z koncertu Malevolent Creation w Warszawie (1.10.23)

Malevolent Creation relacja
Koncert zespołu Faun

1 października w warszawskim klubie Hydrozagadka odbył się czwarty w Polsce, a jednocześnie ostatni na całej trasie przystanek objazdu amerykańskich death metalowców z Malevolent Creation po Europie – The Metal Commandments Tour 2023. W przeciwieństwie do wcześniejszego o tydzień występu zespołu we Wrocławiu, tym razem obyło się bez dramy, nikt się na nikogo nie obraził ani nie odwołał zaplanowanego na poprzedni dzień koncertu. A jak było? Sprawdźcie w poniższej relacji z imprezy z udziałem grup Ulcer, Deivos, Hell-Born i Malevolent Creation.

Czytaj też: Trauma odwołuje koncert obwiniając klub. Kuriozalne oświadczenie zespołu

Aż cztery kapele w rozpisce na niedzielny wieczór oznaczały, że impreza musiała rozpocząć się dość wcześnie. Klub Hydrozagadka otworzył swoje bramy już o godz. 18, a o 18:30 wystartować miały koncerty. Te rozpoczęły się jednak z kilkunastominutowym poślizgiem, na co akurat osobiście nie narzekam, bo dzięki temu mogłem po przybyciu do lokalu już bez kolejki, ale jeszcze bez konieczności krzyczenia barmance do ucha zamówić piwo i zająć dobre miejsce na sali w oczekiwaniu na otwierający ten death metalowy maraton Ulcer.

Ulcer i Deivos, czyli Lublin dwukrotnie na rozgrzewkę

Ulcer to pochodząca z Lublina grupa wykonująca oldschoolowy death metal w duchu szwedzkiej szkoły, wyraźnie inspirowany dokonaniami Dismember i Entombed. Podczas swojego zaledwie półgodzinnego setu zaprezentowała utwory z ostatniej płyty “Dead Souls Cathedral”, mieszając je ze starszym materiałem i wypadła bardzo dobrze. Death metal utrzymany w raczej średnich tempach, z dużą dawką brudu i charakterystycznego dla skandynawskiej sceny gruzu, to taki death metal, jaki lubię najbardziej.

Sprawdź też: 40 lat Apokalipsy Vadera. Relacja z koncertu w Warszawie (27.08.23)

Kończąc występ w Hydrozagadce, wokalista Ulcera, Hubert Banach, rzucił ze sceny, że “za 15 minut wracają jako Deivos” i tak też się stało. Skład obu kapel stanowią bowiem w większości ci sami muzycy, tyle że Deivos, w odróżnieniu od szwedzko brzmiącego Ulcera, to projekt grający death metal osadzony w amerykańskiej tradycji rodem z Florydy.

Szybkie odświeżenie się, lekka zmiana scenicznego image’u (Hubert koszulkę Cannibal Corpse zastąpił t-shirtem Morbid Angel) i znów jazda! Mniej groove’u i brudu, więcej blastu i techniki – tak najkrócej opisałbym muzykę Deivos w porównaniu do Ulcer. I choć na płytach zdecydowanie bardziej podchodzi mi to szwedzkie w charakterze granie, to na koncercie w Hydrozagadce oba zespoły zaprezentowały się równie dobrze, a Deivos wręcz pozytywnie zaskoczył.

Zespół Deivos
Zespół Deivos podczas koncertu w Warszawie

Hell-Born, czyli ekstrema z rock’n’rollowym sznytem

Następnie na scenie zameldował się trzeci i ostatni z polskich supportów. Hell-Born to grupa z największym stażem spośród wszystkich występujących tego wieczoru rodaków, wykonująca rzeźnicki death/thrash. Wróciła do koncertowania po pewnej przerwie i może to tylko autosugestia, ale wydaje mi się, że na początku występu widziałem na twarzach muzyków Hell-Born lekką tremę. Ta jednak bardzo szybko ustąpiła czystej radości grania ich diabelnie szybkiej, wulgarnej i obskurnej muzyki, niepozbawionej jednak pewnej chwytliwości i melodyjności.

Pod sceną też rozpętało się konkretne piekło, a publika wspólnie z wokalistą Baalem Ravenlockiem skandowała refreny takich numerów jak “Black Flag of Satan”, “Darkness” czy “Blakk Metal”. Piękny był to koncert – bezpretensjonalny i bezkompromisowy, stylistycznie nieco inny od pozostałych tego wieczoru, za to najbardziej rock’n’rollowy w duchu. Aż chce się czekać na nową płytę Hell-Born, której wydanie podobno zbliża się wielkimi krokami!

Zespół Hell-Born
Zespół Hell-Born w trakcie koncertu w Warszawie

Malevolent Creation, czyli klasycy z problemami

Po zakończeniu naprawdę świetnego występu Hell-Born zaczęły się niestety w Hydrozagadce kłopoty techniczne i organizacyjne. Członkowie Malevolent Creation zameldowali się na scenie gotowi do grania, ale sporo czasu musieli spędzić na niej jeszcze przy włączonych światłach w towarzystwie akustyka, sprawdzając sprzęt i dokręcając brzmienie. Przez to ich występ rozpoczął się z niemal półgodzinnym opóźnieniem.

W jego trakcie również kilkakrotnie skarżyli się realizatorowi na problemy z odsłuchami, rzucając w jego kierunku niezbyt cenzuralne uwagi. Podczas wymuszonych dłuższych przerw między kawałkami palili na scenie e-papierosy i raczyli się trunkami wyskokowymi na poły wkurzeni, na poły rozbawieni sytuacją.

Być może sam zespół nie do końca słyszał, co gra, ale gdyby nie bluzgi pod adresem nagłośnieniowca, publiczność mogłaby się nie zorientować, że coś jest nie tak. Wszystko leciało równo i brzmiało naprawdę dobrze, a koncert bez wątpienia podobał się wszystkim zgromadzonym. Widząc dobrą zabawę pod sceną członkowie Malevolent Creation też trochę wyluzowali, a z czasem w przerwach między utworami oprócz narzekań pojawiły się też podziękowania i żarty. Pomimo początkowych problemów wieczór został uratowany.

Zespół Malevolent Creation
Zespół Malevolent Creation w Warszawie

Utwory Malevolent Creation i ogólne wrażenia z koncertu

Na ostatnim koncercie z serii The Metal Commandments, podobnie jak na całej trasie, Malevolent Creation skupiło się na ogrywaniu materiału z płyt z lat 90. Usłyszeliśmy więc m.in. „Remnants of Withered Decay” i „Multiple Stab Wounds” z debiutu, czy „Carnivorous Misgivings” z płyty “Stillborn”. Mnie jednak najbardziej urzekły numery z wydanego w 1992 r. krążka “Retribution”: “Slaughter of Innocence” i miażdżące, walcowate “Coronation of Our Domain”.

Na koniec zespół zaprezentował “Blood Brothers”, utwór zazwyczaj dedykowany zmarłemu wokaliście, Brettowi Hoffmanowi. W Warszawie Deron Miller, aktualny gardłowy Malevolent Creation, wykorzystał go, by podziękować również swoim kolegom z kapeli i ekipie technicznej za całą wspólną trasę, która – choć jej zakończenie nie przebiegło może w 100% zgodnie z planem – dała zespołowi powody do zadowolenia.

Na koniec tej relacji przyznam się, że nie jestem wielkim koneserem twórczości Malevolent Creation, a do udziału w niedzielnym koncercie przekonał mnie przede wszystkim mocny zestaw polskich wykonawców, a niekoniecznie obecność gwiazdy z Ameryki.

Malevolent Creation traktowałem bardziej jako klasyczną nazwę do „odhaczenia” na żywo, gdy nadarzy się okazja, niż zespół, który absolutnie koniecznie muszę zobaczyć. Tym niemniej, zupełnie nie żałuję, że skorzystałem z szansy wybrania się na ich koncert w Warszawie. W ostatnim czasie widziałem w akcji jeszcze dwie inne legendy death metalu z USA, Incantation oraz Dying Fetus, i panowie z Malevolent Creation wypadli na scenie lepiej od tych pierwszych i porównywalnie z drugimi. Solidny gig dla fanów ekstremy, z którego raczej nikt nie wyszedł niezadowolony.

Za udostępnienie zdjęć dziękujemy: https://www.facebook.com/LuxusPhotoX

Podobne artykuły

Relacja: Perturbator, H.EXE, Favorit89 – Wrocław, 08.06.2017

Albert Markowicz

Ten zespół nie powszednieje! Metallica, Warszawa 21.08.2019 – relacja

Szymon

Relacja: Mastodon, Russian Circles – Warszawa, 11.11.2017

Albert Markowicz

Zostaw komentarz