RELACJE

Relacja z koncertu Pit of Horror. Thrashowa uczta w starym stylu

Quantum Void
Koncert zespołu Faun

17 stycznia był dniem, w którym fani rocka i metalu z Warszawy mogli przebierać w opcjach. Do Progresji zawitała długo oczekiwana trasa Blindead 23 i Obscure Sphinx, w Hydrozagadce grali zyskujący coraz większą popularność młodzieńcy z Diving Stove, a w Stodole ikona alternatywy – Świetliki. Tymczasem nasza redakcja postanowiła wpaść na mniejszą, bardziej niszową, ale wcale nie gorszą imprezę – Pit of Horror w klubie Potok. Zagrały trzy polskie kapele prezentujące trzy różne oblicza thrash metalu. Jak wypadły? Sprawdźcie w poniższej relacji.

Czytaj też: Relacja z Varsovia Metal Fest. Kolejny dobrze rokujący mini-festiwal?

Infernal Bizarre – „Piosenka musi posiadać tekst” (?)

Piątkowy wieczór w „jamie grozy” rozpoczął około godziny 20 zespół Infernal Bizarre z Łowicza, który dołączył do składu w ostatniej chwili jako zastępstwo R.O.D., ponieważ Lublinianie nie mogli zagrać z powodu problemów zdrowotnych basisty.

Ta death/thrash metalowa załoga istnieje już od 1997 r., jednak nękana zmianami składu na rynku wydawniczym pojawiła się dopiero 10 lat temu EP-ką „Prometeusz”. Po wydaniu dwóch kolejnych albumów jej szeregi opuścił dotychczasowy wokalista Śledzik, a jego miejsce za mikrofonem zajęła w zeszłym roku Martyna Michalska.

Gdy pojawiła się na scenie w sukni, gorsecie i długich rękawiczkach, kojarzących się ze strojem gotyckiej divy, osoby nieznające wcześniej Infernal Bizarre mogłyby pomyśleć, że zaraz zostaną uraczone wokalizami rodem z Nightwisha czy innej Epiki. Jednak jak tylko Martyna ryknęła, wszelkie wątpliwości zostały rozwiane. Dostaliśmy od zespołu porcję konkretnej ekstremy, okraszonej głębokim growlem, którego nie powstydziłyby się najlepsze frontmenki śmierć metalu. Niby panie za mikrofonem na tej scenie pojawiają się rzadko, ale jak już są, to zazwyczaj są dobre.

Infernal Bizzare
Infernal Bizzare

Muzyka Infernal Bizarre jest klasyfikowana jako death/thrash metal, przy czym trzeba sobie jasno powiedzieć, że w tym mariażu gatunkowym Infernalom zdecydowanie bliżej jest do Morbid Angel niż Megadeth. Thrashowe akcenty były obecne, ale występ zdecydowanie zdominowały szybkie tempa, brutalne riffy i growl wokalistki. No i bas, naprawdę przepotężny. Dawno na koncercie nie słyszałem tak dobrze wyeksponowanych, mięsistych, wywracających trzewia dołów.

Zespół zaprezentował w Potoku materiał ze swoich studyjnych dokonań, zarejestrowanych jeszcze z poprzednim wokalistą, a także nowości, w tym pewien numer jeszcze nie posiadający tytułu i tekstu, który Martyna zaimprowizowała po tym, jak na pytanie jakich słów ma użyć, z publiczności padła odpowiedź „Slayer”. No i spoko, w końcu kto w death metalu wsłuchuje się w liryki? Ważne, że skóry zostały srogo złojone, ale jak się okazuje – nie bez wdzięku i humoru.

Quantum Void – „Adrenaline starts to flow, you’re thrashing all around”

Szybka przepinka, bo czas naglił, i już kilka minut po 21 na scenie stali gospodarze wieczoru oraz organizatorzy całego przedsięwzięcia, warszawskie Quantum Void. Tym wydarzeniem panowie świętowali premierę swojego nowego singla i teledysku „Lifemare”, który ukazał się w sieci następnego dnia.

Muzyka Quantum Void to techniczny, progresywny thrash metal, zagrany z polotem i widocznym zaawansowaniem, jednak czadowy i dynamiczny, a pozbawiony niestrawnych, przekombinowanych pasaży i wirtuozerii, za którą nic poza samą wirtuozerią nie stoi. O nie, to kawał dobrego, thrashowego łomotu, ambitnego, ale w swojej ambicji nie zatracającego ducha starej szkoły. Wyciągnijcie sobie średnią z wczesnego Coronera, środkowego Kreatora i późnego Death, a da to Wam wyobrażenie jak mniej więcej grają Warszawiacy.

Quantum Void
Quantum Void

Jak dla mnie grają bardzo dobrze i na koncercie również wypadli przekonująco, serwując takie bangery ze swojego repertuaru jak „Into the Void”, „Insidious Bane” czy „Schizophrenic”. Publiczność ruszyła do skocznej zabawy, której kulminacja nastąpiła wraz z ostatnim utworem w secie. Był nim dość zaskakujący, jak na Quantum Void, cover – szybki, prosty, wręcz rock’n’rollowy „Whiplash” Metalliki. Temperatura na sali sięgnęła zenitu, a głowy pod sceną latały jak oszalałe – totalna masakra. Świetne zakończenie świetnego występu. No i oczywiście piona dla chłopaków z podziękowaniem za zaproszenie!

Crippling Madness – „Beneath the Freezing Moon. But why?”

Po takim zwieńczeniu koncertu Quantum Void możnaby pomyśleć, że grubiej już być nie mogło. A jednak! Kwadrans po 22 na deskach była już thrash/deathowa maszyna do zabijania z Białej Podlaskiej, jeden z obecnie najlepszych polskich zespołów swojego gatunku, Crippling Madness.

Widziałem ich raptem dwa miesiące temu podczas Metal Kommando Fest VI, gdzie prezentowali się u boku m.in. Infernal War i Hell-Born. Grając w środku stawki na pięciozespołowym mini-festiwalu mieli dość ograniczony czas, w związku z czym w setliście zabrakło paru numerów, które bardzo lubię. Przebierałem więc nóżkami już od listopada, by zobaczyć i usłyszeć Crippling Madness w pełnym, headlinerskim secie.

Panowie, jak na zespół o dość specyficznym poczuciu humoru przystało, postanowili spłatać mi figla i znowu parę swoich sztandarowych rzeczy pominąć, wykonując w ich miejsce… sporo coverów, które ostatecznie wypełniły chyba co najmniej 1/3 setlisty. Zaczęło się już nieźle, bo od „Beneath the Remains” Sepultury, która jest jedną z ich ukochanych kapel i mocno słyszalnym źródłem inspiracji, ale dopiero wykonanie black metalowego hymnu „Freezing Moon” Mayhem urwało głowy przy samej ziemi. Powiedzieć o Pit of Horror, że był to wieczór niespodzianek, to jak nic nie powiedzieć.

Wymieniać dalej? Proszę bardzo. Mając do dyspozycji wszystkie ograne, oczywiste i przewidywalne covery Kreatora, jakie można wykonać, Crippling Madness sięgnęło po mniej znane „No Reason to Exist”. Było również Pestilence i Napalm Death, zagrane kilkakrotnie w ramach humorystycznego przerywnika. Ale ponieważ utwór „You Suffer” trwa raptem półtorej sekundy, mogli go wykonać i z pięćdziesiąt razy, a nikt i tak by nie miał nic przeciwko.

Crippling Madness
Crippling Madness

Jeśli chodzi zaś o, cytując wokalistę Borotha, „covery Crippling Madness”, usłyszeliśmy głównie kawałki z ostatniej płyty grupy, m.in. tytułowych „Władców nocy”, „W świetle prawa” czy „Zerwij łańcuchy”. Po raz kolejny nie zabrakło również „Thrash Metal Fuckers” z nadchodzącego trzeciego albumu. Ten wykonywany zwykle na koniec idealny „zamykacz imprezy” już stał się koncertowym klasykiem CM, choć nawet nie doczekał się jeszcze wersji studyjnej.

Crippling Madness zagrało naprawdę świetną thrash/death metalową sztukę. Piwniczny brud, krwiste mięcho, wulgarność brzmieniowa i tekstowa, czarny humor, zamaskowani muzycy, żywiołowy moshpit pod sceną oraz unoszący się wszędzie oldschoolowy duch – było w tym koncercie wszystko, za co się kocha taką muzykę. Zespół totalnie zaskoczył setlistą i nie zagrał wielu kawałków, których się spodziewałem, ale ogólnie było to jednak zaskoczenie z tych bardzo przyjemnych.

Pit of Horror – problemy z happy endem

Organizacja Pit of Horror spotkała się z wieloma problemami – zmieniał się termin koncertu, klub, a w ostatniej chwili nawet skład. Nie obyło się też bez pewnych kłopotów technicznych na miejscu, ale ostatecznie wszyscy – kapele, obsługa i zgromadzeni fani – stanęli na wysokości zadania, dowożąc imprezę DIY w stylu dawnych lat. Frekwencja może nie powaliła, bo na oko oscylowała w okolicach pięćdziesięciu osób, ale jak wspomniałem na początku tej relacji, koncertowa konkurencja była tego dnia w Warszawie wyjątkowo duża.

W kilku ostatnich artykułach poruszałem temat kłopotów bogactwa dotyczących muzyki na żywo i narzekałem na konieczność dokonywania trudnych wyborów, gdy terminy imprez pokrywają się lub sąsiadują. Tym razem też nie mogę o tym nie wspomnieć. Oczywiście gig Obscure Sphinx z Blindead 23 w Progresji był wielkim wydarzeniem, które również chętnie bym odwiedził, ale absolutnie nie żałuję, że zamiast niego wybrałem luźny, kameralny wieczór w klubie Potok. Właśnie do tego typu metalowych imprez mam największy sentyment i sympatię, a Wam również polecam od czasu do czasu wybrać się na coś mniej oczywistego i popularnego. Czasem zupełnym przypadkiem możecie trafić na salę, na której wymachujący rzeźnickim tasakiem typ w kominiarce śpiewa „Freezing Moon”. Będzie to niezapomniane przeżycie.

Podobne artykuły

Relacja z koncertu Stoned Jesus w Warszawie. Stonerowe Halloween

Piotr Żuchowski

Zespół Furia w Warszawie. Relacja z koncertu (11.11.23)

Piotr Żuchowski

Relacja: Ghost, All Them Witches, Tribulation – Katowice, Spodek 30.11.2019

Szymon

Zostaw komentarz