RELACJE

Relacja z release party płyty Lunacy „Disconnection” (9.11.23)

Lunacy Disconnection
Koncert zespołu Faun

9 listopada 2023 r. premierę miała debiutancka płyta długogrająca grupy Lunacy, zatytułowana “Disconnection”. Groove/death metalowa formacja zorganizowała z tej okazji release party w warszawskim VooDoo Club, do udziału w którym zaprosiła również zespoły: Unborn Suffer, Distortia i Devaner. O tym, jak zaprezentowali się wszyscy wykonawcy oraz czy warto chodzić na małe koncerty lokalnych bandów, przeczytacie w poniższej relacji.

Sprawdź inne nasze relacje z metalowych koncertów:

  1. Relacja z koncertu Destruction w Warszawie (31.10.23)
  2. Metal Kommando Fest III w VooDoo Club
  3. Relacja z koncertu Dragon i Wolf Spider w Warszawie

Unborn Suffer – imprezowy grind core

Koncertowa premiera “Disconnection” rozpoczęła się po godz. 19 od mocnego ciosu w postaci występu bydgoskich grindowców z Unborn Suffer. Lubię grind core i choć nie słucham go bardzo dużo w domu, uważam, że nie ma lepszych i weselszych imprez niż koncerty kapel z tego gatunku. Tezę tę potwierdził występ Unborn Suffer, który pomimo że na sali znajdowało się pewnie około 20 osób, kilka z nich od razu porwał do skocznych tańców.

Grupa zaprezentowała swój autorski materiał oraz garść coverów. Usłyszeliśmy m.in. przeróbki numerów Apteki i Nails, a także specyficzną wersję “No Future” zespołu Kanalia, założonego przez… Ferdka i Waldusia w jednym z odcinków “Świata według Kiepskich”. Przez prawie godzinę Unborn Suffer atakowało warszawską publikę ciężkimi gitarami i bujającą perkusją, łączącą hardcore punkowy beat z ekstremalnym blastem.

Jak powiedział ze sceny wokalista Unborn Suffer, Damian “Sfenson” Bednarski, tematycznie zespół porusza się w kręgu “jebania systemu i zarzynania świń”. Słowa te odnoszą się nie tylko do tekstów, ale też doskonale oddają atmosferę towarzyszącą całościowo muzyce grupy i jej występowi na żywo. Bezkompromisowy łomot z przymrużeniem oka, rycząco-kwiczący wokal “wyśpiewujący” fragmentarycznie zrozumiałe liryki, kolejne utwory przeplatane śmiesznymi samplami z filmów, gitarzysta zeskakujący ze sceny, by potańczyć z fanami cały czas grając – to wszystko, czego zwykle oczekuję po grindowym koncercie, i to właśnie dostałem.

Unborn Suffer
Unborn Suffer

Distortia – zaskakujące zastępstwo

O godzinie 20 na scenie pojawić się miał thrash metalowy zespół Wyrok, jednak w ostatniej chwili odwołał swój udział w imprezie, a na jego miejsce wskoczyła grupa Distortia. Pobieżne przesłuchanie ich dostępnego w sieci materiału nie zwiastowało nic dobrego – połamany progresywny post-metal, w dodatku zagrany wyłącznie instrumentalnie, zupełnie nie leży w kręgu moich muzycznych zainteresowań.

Lubię się miło zaskoczyć na koncercie nieznanego mi wcześniej zespołu. Podczas zaledwie półgodzinnego setu Distortia się obroniła, grając bardzo transowo, ale też nadspodziewanie ciężko i z ogromną ekspresją. Muzycy rzucali się po scenie, przeżywając każdy dźwięk wydobywający się z ich instrumentów, a szalony klimat dodatkowo podbijały wyświetlane na ekranie za ich plecami psychodeliczne wizualizacje. Udzielił się on też warszawskiej publice, tym razem zgromadzonej już w nieco większej liczbie niż na Unborn Suffer, która zgotowała Distortii bardzo ciepłe przyjęcie.

Choć muzyka zespołu nie jest absolutnie w moim stylu, muszę przyznać, że robi on na żywo ciekawe wrażenie. Tworzą go bardzo sprawni technicznie muzycy, od których ze sceny bije pasja i zaangażowanie. Co ciekawe, jak dowiedziałem się po koncercie podczas rozmowy z basistą formacji, Adamem Jęczmykiem, Distortia niedawno podjęła współpracę z wokalistą i jest w trakcie opracowywania aranży wokalnych do swoich utworów, które oryginalnie zostały skomponowane jako kawałki instrumentalne.

Już w poszerzonym składzie zespół wystąpi ponownie w VooDoo 17 grudnia w ramach imprezy urodzinowej Studia Kalifornia. Jeśli nie jesteście zbyt konserwatywnymi metalowymi oldschoolowcami i potraficie docenić bardziej psychotyczne, rozedrgane gitarowe granie, koniecznie wpiszcie to wydarzenie w swoje kalendarze.

Distortia
Distortia

Devaner – brazylijski thrash rodem z Polski

Skoro o konserwatywnych oldschoolowcach mowa, to około godziny 21 na scenie zameldował się Devaner, zespół w całym zestawieniu mi najbliższy i ten, który najbardziej chciałem tego wieczoru zobaczyć. Gra on, jak to podczas przedstawia grupy ujął gitarzysta Piotr Sopek, “thrash metal w stylu starej Sepultury”. Inspiracje latami 80. i ducha ekipy braci Cavalera z jej najlepszych lat słychać było już od pierwszych wykonanych numerów formacji: “Under One God” i tytułowego “Never Forget Never Forgive” z wydanej w zeszłym roku drugiej płyty.

Devaner skupił się w Warszawie na ogrywaniu wspomnianego albumu, ale sięgnął też po utwory z debiutu, “Fear of Being Born”, oraz wydany pomiędzy długogrającymi płytami singiel “Death for Death”. Szybki, dość techniczny, miejscami brutalny na wręcz deathową modłę thrash metal w wykonaniu Devanera niewątpliwie spodobał się zgromadzonej w VooDoo publiczności, która od razu uformowała przed sceną niezbyt liczny, ale za to żywiołowy młyn.

Zespół zaprezentował się naprawdę solidnie i bardzo dobrze zabrzmiał. Instrumentalnie nie mam się do czego przyczepić, niestety miejscami kulało nagłośnienie wokalu, który czasem niknął pod natłokiem głośnych i ciężkich gitar. Warto wspomnieć, że w Devanerze niedawno doszło do zmiany na stanowisku gardłowego. Poprzedni wokalista musiał z powodów zdrowotnych wycofać się z działalności w kapeli, a obowiązki frontmana przejął w trybie awaryjnym dotychczasowy basista formacji, Mikołaj Staszczuk. Nie jest może wielkim wokalistą i moim zdaniem zdecydowanie lepiej gra niż śpiewa, ale na żywo stanął na wysokości zadania, podobnie zresztą jak cały zespół. Szczególnie podobały mi się solówki pochodzącego z Ukrainy gitarzysty Andrija.

Wprawdzie Devaner nie należy do ekstraklasy polskiego thrash//death metalu, do której po wydaniu fantastycznych płyt ostatnio przebojem wdarły się takie kapele jak Crippling Madness czy Hellfuck, ale robi swoje i prezentuje naprawdę solidne metalowe rzemiosło, inspirowane spuścizną Sepultury i Slayera. Tym ostatnim złożył zresztą hołd pod koniec swojego koncertu, wykonując utwór o wiele mówiącym tytule “Bloodshed of Slayer” z intrem nawiązującym do kultowego “Black Magic” Amerykanów.

Devaner
Devaner

Lunacy – gospodarze w formie

Gdy na scenę wyszli gospodarze wieczoru, czyli świętujące wydanie swojej debiutanckiej płyty “Disconnection” Lunacy, wybijała już godzina 22, a zgromadzona na sali publiczność znacznie się przerzedziła. Paradoksalnie to chyba na koncercie głównych sprawców całego zamieszania było najmniej osób, ale ci, którzy zostali do końca, na pewno nie żałowali.

Lunacy gra groove/death metal, dość nowocześnie brzmiący, brutalny, ale miejscami też całkiem pokręcony. Równie pokręcona jest historia nagrywania “Disconnection” – tuż przed realizacją nagrań zespół opuścił wokalista i prace zostały dokończone z udziałem kilkorga zaproszonych gości, którzy zaśpiewali po jednym lub dwóch utworach. Lunacy w nagraniu ścieżek wokalnych na płytę pomogli m.in. członkowie Traumy, Vephar, Unborn Suffer czy Sphere, a Visnia z tej ostatniej grupy po sesji dołączył do kolegów na stałe.

Lunacy
Lunacy

Na koncercie wypadł w pełni przekonująco, podobnie jak reszta zespołu. Death metal odjeżdżający dość mocno w progresywną stronę zdecydowanie nie jest moim ulubionym gatunkiem, ale tu wszystko zabrzmiało co najmniej poprawnie i mogło się podobać. Zespół Lunacy podczas niespełna godzinnego występu zagrał trzy numery z EP-ki “Cold Reboot”, ale skupił się oczywiście na utworach z pierwszej płyty długogrającej. Nie wykonał jej jednak w całości, a mnie najbardziej zabrakło kawałka tytułowego, “Disconnection”, który uważam za najlepszy na albumie.

Podsumowanie – kameralność ponad wszystko!

Release party płyty Lunacy “Disconnection” było małym, kameralnym wydarzeniem, na którym zaprezentowały się cztery grupy prezentujące nieco inne oblicza muzyki metalowej. Organizacyjnie przebiegło niemal bez zarzutu (tylko Distortia wyszła na scenę lekko po planowanym czasie), a i poziom koncertów był satysfakcjonujący, w niektórych przypadkach wręcz pozytywnie zaskakujący.

Czy frekwencja w okolicach 50 osób to na takiej imprezie dużo czy mało? Z jednej strony, klub VooDoo gościł całkiem niedawno znacznie większe metalowe koncerty, ale z drugiej strony były to też koncerty znacznie większych nazw. Na pewno nie pomogła spora konkurencja – portfele fanów nie są bez dna, a ten weekend obfitował w metalowe koncerty w Warszawie, z występami Dopelorda i Furii na czele.

Jednak to właśnie takie kameralne wydarzenia stanowią doskonałą okazję do bliższego poznania muzyków, pogadania chwilę po koncercie i właśnie dzięki nim – jak powiedział ze sceny gitarzysta i lider Distortii, Kuba Pawłowski – podziemne kapele mają w ogóle po co grać. Jasne, wszyscy kochamy te wielkie zespoły, występujące w halach i na stadionach, ale pamiętajmy, że one też zaczynały od małych klubów, gdzie połowę publiczności stanowili kumple i rodzina. Lokalna scena to sól metalu, a kameralne imprezy potrafią często dostarczyć dużo więcej emocji niż wielotysięczne spędy.

Setlista Lunacy z koncertu w Warszawie
Setlista Lunacy z koncertu w Warszawie

Podobne artykuły

40 lat Destruction. Relacja z koncertu w Warszawie (31.10.23)

Piotr Żuchowski

Black metalowy koncert roku? Spectral Wound i Lamp of Murmuur w Warszawie

Piotr Żuchowski

Relacja z Awakening on Tour (24.02), czyli jak death metalowe podziemie wywołało sztorm w Warszawie

Adrian Kardasz

Zostaw komentarz