RELACJE

Relacja z koncertu Saxon. Stara gwardia w świetnej formie

Saxon
Koncert zespołu Faun

Pod koniec lutego 2025 r. Polskę odwiedził legendarny heavy metalowy zespół Saxon, dając koncerty w Krakowie i Warszawie. Dzięki uprzejmości Knock Out Productions mogliśmy uczestniczyć w występie w stołecznej Progresji, a teraz zapraszamy do lektury relacji z tego wydarzenia.

Czytaj też: Relacja z Varsovia Metal Fest. Kolejny dobrze rokujący mini-festiwal?

Grand Slam – muzyczni spadkobiercy Phila Lynotta

W trasie koncertowej „Hell, Fire and Steel” grupie Saxon towarzyszyły dwa inne zespoły cieszące się statusem weteranów, Grand Slam oraz Girlschool. Ci pierwsi otworzyli niedzielny wieczór 23 lutego w warszawskim klubie Progresja o godzinie 19.

Grand Slam to grupa założona w 1984 r. przez słynnego Phila Lynotta po rozpadzie Thin Lizzy. Jej karierę przerwała zaledwie dwa lata później śmierć lidera, a obecne, reaktywowane wcielenie Grand Slam działa od 2016 r. I choć z oryginalnego składu udziela się w nim jedynie gitarzysta Laurence Archer, zespół pozostał wierny duchowi Lynotta, wciąż koncertując i grając prostego, przebojowego, bezpretensjonalnego hard rocka.

Podczas krótkiego, ale dynamicznego i energetycznego koncertu w Warszawie zaprezentował zarówno numery autorstwa swojego zmarłego założyciela, jak i nowszy materiał, napisany już po wznowieniu działalności, a także cover Garego Moore’a oraz pewien irlandzki klasyk folkowy, spopularyzowany przez Thin Lizzy, a później wielokrotnie coverowany m.in. przez Metallikę, czyli oczywiście „Whiskey in the Jar”, które zwieńczyło występ.

Panowie wypadli w miarę fajnie, byli porządnie nagłośnieni, a licznie zgromadzona publiczność przyjęła ich naprawdę dobrze. Żadnych specjalnych fajerwerków może nie było, ale też chyba nikt się ich za bardzo nie spodziewał. Danie główne tej uczty było przecież jeszcze przed nami.

Girlschool – było dobrze, mogło być lepiej

Kwadrans przed 20 na sali zawyły syreny i rozpoczął się gitarowy riff z „Demolition Boys”, co oznaczało, że scenę przejęły panie z Girlschool – jednego z pierwszych kobiecych zespołów heavy metalowych, którego historia sięga 1978 r. Od razu zaatakowały swoimi starymi hiciorami, bowiem zaraz po utworze otwierającym debiutancki album z 1980 r. usłyszeliśmy choćby „C’mon Let’s Go”, „The Hunter” czy „Hit and Run” z „dwójki”. Choć słowa „usłyszeliśmy” użyłem tutaj chyba trochę na wyrost…

Pierwsza połowa koncertu Girlschool została niestety położona przez realizację. Wokal Kim McAuliffe był niemal niesłyszalny, gitary sprzęgały się niemiłosiernie, a bardziej niż po czymkolwiek innym, kolejne kawałki można było odróżnić od siebie po perkusyjnym beacie Lawrence’a Patersona, wspomagającego zespół na trasie w zastępstwie jego oryginalnej perkusistki, Daniele Dufort.

Temat nagłośnienia został w miarę ogarnięty w połowie setu, mniej więcej na wysokości „It Is What It Is”, jedynego na liście utworu z najnowszej płyty Girlschool. Wybrzmiał on naprawdę ciężko i potężnie, a po nim emocje sięgnęły zenitu za sprawą coverów „Race With the Devil” The Gun oraz motörheadowego „Bombera”, który rozgrzał publikę do absolutnej czerwoności.

45- minutowy występ Girlschool pozostawił ogromny niedosyt, ponieważ był bardzo dobry, a miał szansę być jeszcze lepszy, gdyby ktoś za konsoletą nie przespał jego pierwszej części. Starsze panie po sześćdziesiątce naprawdę dały czadu jakby były co najmniej o połowę młodsze i mam wielką nadzieję, że jeszcze kiedyś będę mógł je zobaczyć w Polsce na żywo.

Saxon – prawdziwa heavy metalowa uczta

Zespół Saxon poznałem dość wcześnie w swoim metalowym życiu, bo już ponad ćwierć wieku temu, ale dość długo nie udawało mi się zobaczyć go na żywo. Aż do pierwszej gdańskiej edycji Mystic Festivalu w 2022 r., kiedy to występując na dużej scenie przed Judas Priest totalnie poskładali mnie i chyba całą zgromadzoną tam wówczas publiczność. Był to wspaniały występ, a gdy dwa lata po nim wypuścili spektakularną płytę „Hell, Fire and Damnation”, udowodnili wszystkim, że nie tylko koncertowo są wciąż w świetnej formie, ale też na nagraniach studyjnych dalej mają coś ciekawego do zaprezentowania, co nie zawsze można już powiedzieć o weteranach Nowej Fali Brytyjskiego Heavy Metalu z lat 80.

Koncertami w Krakowie i Warszawie Saxon promował właśnie wspomniane wydawnictwo z zeszłego roku, ale też celebrował czterdziestą piątą rocznicę wydania płyty „Wheels of Steel”, którą za każdym razem odegrał w całości. Zanim jednak zespół przeszedł do „stalowych kół”, występ w Progresji rozpoczął od mieszanki najnowszych utworów z klasykami z innych płyt. Set otworzył tytułowy numer z „Hell, Fire and Damnation”, była też wspaniała „Madame Guillotine” oraz, dość niespodziewanie, „There’s Something In Roswell”, którego zespół podczas tej trasy wcześniej nie wykonywał. Z klasyków usłyszeliśmy m.in. „Backs to the Wall” z debiutu czy tytułowy numer z płyty „Strong Arm of the Law”. A był to wciąż dopiero początek.

Po zagraniu aż dziewięciu utworów panowie przeszli wreszcie do „Wheels of Steel”. Wydana w 1980 r. druga płyta Saxon ma legendarny status nie tylko w dyskografii zespołu, ale na scenie heavy metalowej w ogóle. Możliwość wysłuchania jej na żywo w całości była niewątpliwie dużym przeżyciem, choć nie będę ukrywał, że nie wszystkie kawałki z niej należą do grona moich prywatnych faworytów. Jestem w stanie wymienić wiele utworów Saxon, które cenię bardziej niż na przykład takie „Suzie Hold On” czy „Street Fighting Gang”, ale z drugiej strony na tej płycie znajduje się też mój absolutnie ulubiony saxonowy hit, „747 (Strangers in the Night)”. Każde jego wykonanie na żywo przyprawia o ciarki i nie inaczej było tym razem.

Set z „Wheels of Steel” był naprawdę fajny, ale najlepsze Saxon zostawił nam tego wieczoru na sam koniec. Na czteroutworowy bis złożyły się: epicki „Crusader”, rock’n’rollowy „Heavy Metal Thunder”, hymniczne „Denim and Leather” z odśpiewanym przez całą salę refrenem, no i oczywiście „Princess of the Night”, przy którym powiedzieć, że publika totalnie oszalała, to jak nic nie powiedzieć. Czy w heavy metalu da się lepiej? Pozwolę sobie to pytanie pozostawić retorycznym.

Warszawskim koncertem zespół Saxon potwierdził, że na scenie tradycyjnego metalu jest klasą sam dla siebie. Biff Byford, choć miesiąc temu obchodził 74. urodziny, wciąż ma głos jak dzwon, charyzmę i kondycję, w końcu śpiewać na takiej intensywności przez prawie dwie godziny to nie lada wyczyn. Towarzyszący mu instrumentaliści też emanowali pozytywną energią, a w grupę doskonale wkomponował się Brian Tatler z Diamond Head, który dwa lata temu zastąpił w składzie oryginalnego gitarzystę, Paula Quinna. Luz, radość, rock’n’roll.

Po zepsutym występie Girlschool bardzo obawiałem się o nagłośnienie Saxon, ale tym razem akustyk stanął na wysokości zadania. Byford i ekipa zabrzmieli bardzo dobrze, selektywnie i mocno, a jednocześnie nie w sposób męcząco głośny. Technicznie i organizacyjnie było więc bez zarzutu, zaś czysto muzycznie – nawet jeszcze lepiej. Nie zawiodła też stołeczna publiczność, tłumnie stawiając się w Progresji i żywiołowo reagując na każdy utwór. Była to prawdziwa uczta dla wszystkich miłośników klasycznego heavy metalu z Wysp Brytyjskich, i to pod każdym możliwym względem.

Fot. Lea Stapleton

Podobne artykuły

Relacja: Nocny Kochanek, Zenek, Mescalero – Wrocław, 24.03.2017

Albert Markowicz

Relacja z koncertu The Mentors. Heteroseksualiści też mają prawo się bawić (26.01.24)

Piotr Żuchowski

Trzy twarze skandynawskiego black metalu. Relacja z koncertu 1349, Kampfar i Afsky

Piotr Żuchowski

Zostaw komentarz