Na przełomie listopada i grudnia 2024 r. miała miejsce wspólna trasa koncertowa zespołów Sunnata i Narbo Dacal, w ramach której formacje te wystąpiły w siedmiu polskich miastach. Jednym z przystanków tego objazdu był warszawski klub Hydrozagadka, w którym obie grupy zagrały w piątek 13 grudnia. Oto relacja z tego wydarzenia.
Czytaj też: Relacja z koncertu Lucifer w Warszawie. Szatan, luz i przebojowe piosenki
Narbo Dacal, czyli jak łączyć hałas z klimatem
Organizowana przez Soulstone Gathering i Piranha Music impreza rozpoczęła się chwilę po godzinie 19:30. W klubie zjawiłem się trochę wcześniej, by nie przegapić ani kawałka występu Narbo Dacal, na który bardzo ostrzyłem sobie zęby, i od razu w oczy rzuciły mi się… ogromne pustki na sali.
Koncertów rockowo-metalowych odbywa się obecnie mnóstwo, organizatorzy walczą o publiczność, a fani muszą często dokonywać trudnych wyborów, bo po prostu fizycznie nie da się być na każdej imprezie, na której chciałoby się być. W samej Warszawie w ten weekend, a nawet w ten sam dzień odbywało się kilka konkurencyjnych wydarzeń, w tym koncert Dying Fetus w Proximie, który przyciągnął spory tłum i zapewne uszczknął też trochę publiki Hydrozagadce. Otwierające wieczór Narbo Dacal zagrało więc dla raptem kilkudziesięciu osób, ale za to jak zagrało!
Krakowskie trio wydało w zeszłym roku świetny debiutancki album „Elysium Now” i rozpoczęło koncert dwoma najlepszymi numerami z niego: „Passion Flower” oraz „Roses”. Potem przyszedł czas na trochę materiału z pierwszej EP-ki, a na koniec znów coś z longplaya. Znalazło się również miejsce na brawurowo wykonany cover kultowego utworu Bathory „Call from the Grave”.
Zespół Narbo Dacal wykonuje intrygującą mieszankę sludge’u i doom metalu z różnymi innymi inspiracjami, od industrialu i folku po black; smolisty instrumentalny hałas okraszając pięknym kobiecym głosem. Na żywo miałem już okazję widzieć ich w tym roku podczas wspólnej trasy z zespołem Wij i był to bardzo fajny koncert, ale niestety nagłośnienie wokalu Elizy Ratusznik, który jest ważnym i charakterystycznym elementem twórczości grupy, pozostawiało wiele do życzenia.
Tym razem jednak realizator stanął na wysokości zadania, brzmienie było perfekcyjne, a wokale nie ginęły pod brudną, gruzowatą ścianą dźwięku, tylko górowały nad nią i dopełniały klimatu całości. Ogółem był to mój trzeci gig Narbo Dacal i zdecydowanie najlepszy z tych, na których byłem. Zespół wypadł świetnie, a niewielka frekwencja paradoksalnie zadziałała na jego korzyść, przyczyniając się do bardzo kameralnej i emocjonalnej, wręcz intymnej atmosfery koncertu. Myślę, że w ścisku i zaduchu wyprzedanego klubu tego efektu nie dałoby się osiągnąć, choć oczywiście wyprzedawania klubów grupie Narbo Dacal życzę, bo w pełni na to zasługuje!
Sunnata, czyli rytuały na spokojnie
Zgodnie z wcześniej opublikowaną rozpiską, czyli o godzinie 20:40, na deskach zameldowała się gwiazda wieczoru, warszawska Sunnata. Nie będę udawać, że jestem jakimś wielkim fanem tych panów, gdyż magnesem, który przyciągnął mnie do Hydrozagadki w ten piątkowy wieczór, zdecydowanie była obecność w składzie Narbo Dacal, ale ich tegoroczny album „Chasing Shadows” to kawał interesującego materiału, którego wykonania na żywo byłem naprawdę ciekaw.
W setliście pojawiły się oczywiście nowe utwory, ale była też silna reprezentacja poprzednich płyt, przy czym trzeba zauważyć, że kawałki Sunnaty nie należą do najkrótszych, więc mimo że koncert trwał ponad godzinę, nie usłyszeliśmy wcale zbyt wielu utworów.
Tymczasem te, które usłyszeliśmy, zabrały publiczność, teraz już nieco większą, choć wciąż liczoną raczej w dziesiątkach niż setkach osób, w klimatyczną, transowo-rytualną podróż, gdzie sludge/doom spotyka post metal, a nawet psychodeliczno-progresywne odjazdy. Zespół postawił na atmosferę przez duże „A”, grając raczej spokojnie i nawet nieprzesadnie ciężko, ale za to bardzo nastrojowo. I o ile nie są to do końca moje ulubione muzyczne rejony, to widać było, że ludzie, którzy przyszli tego wieczoru specjalnie na Sunnatę, totalnie dali się zespołowi porwać.
Na szczególną pochwałę zasługuje na pewno sekcja rytmiczna grupy, która rozbujanym groovem niosła do przodu kolejne grane kawałki. Czasami wręcz wydawało się, że gitary i wokale są do niej tylko dodatkiem i osobiście nie pogniewałbym się na nagłośnieniowca za ich lepsze wyeksponowanie, ale nie da się ukryć, że osiągnięte w ten sposób brzmienie mocno przyczyniło się do onirycznego, transowego klimatu całego występu.
Refleksja na koniec, czyli w kameralności siła
Impreza zakończyła się około godziny 22 i trzeba przyznać, że choć nie był to przesadnie długi koncert, to jak najbardziej warty uczestnictwa. Sunnata zabrała nas na przyjemny senny trip, ale moim zdaniem show skradło jednak grające wcześniej Narbo Dacal, prezentując świetny miks energii i gitarowego ciężaru z emocjonalnymi, klimatycznymi wokalami. Pod względem organizacyjnym obyło się bez wpadek, a stojącym za tą trasą agencjom Soulstone Gathering i Piranha Music należą się gratulacje za jej ogarnięcie oraz ogromne podziękowania za zaproszenie naszej redakcji.
Co do wspomnianej na początku frekwencji, nie da się ukryć, że tym razem Warszawa trochę zawiodła, chociaż z drugiej strony sam bardzo lubię właśnie takie kameralne koncerty, gdzie muzycy zupełnie inaczej przekazują swoje emocje, a kontakt pomiędzy nimi a publicznością wchodzi na wyższy poziom. Tym niemniej byłoby miło, gdyby artyści na swoich trasach zarabiali, a do tego sensowna sprzedaż biletów jest jednak niezbędna.
W ostatnich latach, zwłaszcza po zniesieniu pandemicznych obostrzeń i odmrożeniu branży muzycznej, mamy do czynienia z prawdziwą klęską urodzaju, jeśli chodzi o metalowe koncerty. Niemal codziennie gdzieś w Polsce ktoś coś gra, a pokrywające się terminowo imprezy w tym samym mieście kanibalizują się nawzajem.
Mogę tylko zgadywać ile osób więcej zjawiłoby się w Hydrozagadce, gdyby w ten sam wieczór po drugiej stronie Wisły nie występowali klasycy death metalu, bo to jednak trochę inne granie i inna docelowa grupa fanów, ale jestem pewien, że gdyby nie bardzo silna konkurencja w postaci Dying Fetus, to jednak kilka głów więcej byśmy na Sunnacie uświadczyli. Oczywiście legendę na żywo zawsze warto zobaczyć, ale przy okazji tej relacji gorąco zachęcam was również do wspierania młodych lokalnych kapel. To takie zespoły i takie koncerty są esencją naszej sceny, a przecież i te wspomniane legendy właśnie w podobnych okolicznościach się rodziły.