Wiele zespołów, zwłaszcza z długim stażem, w pewnym momencie decyduje się na zmianę stylu. Świetnym przykładem jest Katatonia, która zaczęła od ciężkiego doom metalu, natomiast tegoroczne „City Burials” (recenzja płyty) to gothic rock z wyraźnymi elementami elektroniki. I podobnie jest w przypadku Secrets of the Moon, z tym że ci panowie zaczynali od black metalu. Co więcej ten drastyczny skręt, w przeciwieństwie do Szwedów, nie był w żaden sposób zasygnalizowany.
W „czarnym domu” wita nas „Sanctum”
Już pierwszy utwór dobitnie oznajmia, że nie doświadczymy tu szaleńczej dynamiki i zawodzących ryków. To bardzo klimatyczna kompozycja, zdecydowanie bardziej przystępna dla szerszego grona odbiorców. Głos wokalisty kojarzy mi się z czystym śpiewem Johna Haughma z Agalloch, a całości bliżej do The Cure niż Darkthrone. Oczywiście nie brakuje tutaj swoistego mroku.
Kolejny w kolejce „Don’t Look Now” wprowadza elementy elektroniki, które będą się przewijać już przez całą płytę. I w tym aspekcie aż trudno nie skojarzyć najnowszego dzieła Secrets of the Moon z twórczością Type O Negative. Zwłaszcza druga część kawałka przywodzi na myśl kultową kapelę Petera Steele’a.
„Veronica’s Room” stawia na przebojowość
O ile wcześniej wspominałem o The Cure raczej jako o oczywistej inspiracji ze względu na wpływ na cały gatunek, tak w przypadku trzeciego utworu na „Black House” można już mówić o czymś więcej. „Veronica’s Room” jest nawet skoczny, a stojący za mikrofonem SG zawodzi niemalże jak Robert Smith. I gdyby nie tekst, o czym nieco później, to kawałek można by uznać za całkiem pozytywny. Przynajmniej w porównaniu do reszty albumu.
„He Is Here” to cudownie enigmatyczne dzieło
I w tym momencie zachwyciłem się kompletnie. Utwór ten utrzymany jest w konwencji dwóch pierwszych na płycie, ale zdecydowanie skuteczniej porywa mrocznym klimatem. Podczas słuchania czułem się bardzo specyficznie. Była to niemalże podróż do najskrytszych zakątków mojego umysłu. Brzmienie wprowadza nas do innego świata w niezwykle subtelny sposób i ani się obejrzymy, a gdzieś w kącie będzie stał tytułowy „On”.
Tutaj chciałbym bardziej się pochylić nad warstwą liryczną płyty. Teksty nie są oczywiste, nie mówią wprost o pewnych kwestiach. Należy potraktować je jako swoiste wskazówki. Wiele w nich poetyckości i tajemniczego wydźwięku, chociaż tak hermetyczna forma liryków może zniechęcić zwolenników bezpośredniego przekazu.
Secrets of the Moon nie do końca radzą sobie z przyjętą formułą
O ile takie „Cotard” (budująca napięcie solówka) czy tytułowy „Black House” (klasycznie heavymetalowy wstęp) mają do zaoferowania coś świeżego, tak reszta już nie za bardzo. Ostatnie trzy kawałki na krążku trącą już monotonią i album zdecydowanie lepiej sprawdziłby się bez nich. Przede wszystkim w pewnym momencie kuje w oczy brak wyrazistych riffów. O ile takie Type O Negative łączyło wirtuozerię gitary z keyboardem, tak tutaj elektronika zbyt często gra pierwsze skrzypce. A szkoda, bo widać, że wioślarze mają więcej do powiedzenia, jednak chyba nie do końca odnaleźli się w nowej odsłonie zespołu.

Tracklista „Black House”:
- 01. Sanctum
- 02. Don’t Look Now
- 03. Veronica’s Room
- 04. He Is Here
- 05. Cotard
- 06. Black House
- 07. Heart
- 08. Mute God
- 09. Earth Hour