Leprous to dla fanów prog metalu legendarna już grupa, która drepcze po piętach niejednym progresywnym wyjadaczom siedzącym w tym fachu od wielu lat. Zmieniając wraz z każdym kolejnym wydanym albumem charakter swojej muzyki uplasowali się na miejscu zespołu, który lubi eksperymentować. Co w tym najlepsze – zawsze te eksperymenty wychodzą im na dobre.
Zespół Leprous działa od 2001 roku
Na przestrzeni 19 lat twórczości wydali 6 albumów studyjnych i dwa demo. Skład zespołu nieco się zmieniał. Natomiast na dzień dzisiejszy tworzy go 5 muzyków. Są to:
- Einar Solberg (wokal)
- Tor Oddmund Suhrke (gitara)
- Simen Børven (bas)
- Robin Ognedal (gitara)
- Baard Kolstad (perkusja).
Ich twórczość, jak zostało wspomniane, nabierała różnego charakteru. Zaczyna się od dosyć mocnych i pokręconych trzech pierwszych płyt: „Tall Poppy Syndrome”, „Bilateral” i „Coal”. Po nich następuje nieco mniej zawiłe, ale nadal energetyczne „The Congregation”.
Ostatnie dwie płyty różnią się od poprzedników dosyć mocno, a spostrzeżenia te zapoczątkowała wydana w 2017 roku „Malina”. Płyta lżejsza w odbiorze, bardziej dźwięczna i płynąca. Całość zamyka zeszłoroczne Pitfalls, jeszcze spokojniejsze, skupione na delikatnych melodiach i technikach wokalnych Einara.
Leprous promuje nowy singiel „Castaway Angels”
5 dni temu, zarówno na Instagramie, jak i na oficjalnym Facebooku grupy, pojawił się post ewidentnie rozpoczynający 5-dniowe odliczanie do… No właśnie, nie wiadomo było, do czego i to nakręcało fanów najbardziej. Jednak chwilę później wyjaśniło się, że chodzi o premierę nowego singla, który miał ukazać się w Internecie właśnie dzisiaj o godzinie 11.
Wstyd się przyznać, ale posłuchałam dopiero o 13.25. I tego, co wysłuchałam, nie da się „odsłuchać”.
Leprous zawsze zaskakiwał swoimi kompozycjami i kiedy wydawało się, że będą szli w kierunku granym na kilku płytach, oni zawsze zmieniali tor i zaskakiwali następnymi wydawnictwami. Co szczególne, każdy z nich pasuje do zespołu i nadaje mu nowy wymiar. Sprawia, że grupa staje się wszechstronna i nie tworzy tylko „zwykłego”, znanego wszystkim proga z pokręconym metrum, ale potrafi też bawić się dobrze wplecioną w to elektroniką lub instrumentami strunowymi innymi, niż gitara. Ale przejdźmy do rzeczy.
Jak singiel „Castaway Angels” działa na odbiorcę?
Klip zaczyna się od gitary akustycznej i dźwięków, wydawać by się mogło, etnicznego instrumentu. Do tego wszystko okraszone jest obrazami norweskiego krajobrazu, który bardzo dobrze – co się potem okazuje – buduje klimat utworu.
Początek jest bardzo stonowany, poza akustycznymi dźwiękami i delikatnym głosem Einara, nic innego nie przykuwa uwagi słuchacza. I do tego momentu wydawało mi się, że na takim właśnie poziomie utrzyma się ten utwór.
Druga zwrotka zaczyna się już od wyższego, bardziej przykuwającego wokalu, który jednak nadal pozostaje delikatny, bez żadnych mocnych dźwięków. Melodię wspomagają już dodatkowo klawisze i bardzo delikatna perkusja.
Refren nadaje już o wiele żywszego charakteru dzięki wyższym partiom wokalnym. I tu pomyślałam sobie słuchając tego pierwszy raz: „Ok, czyli Einar buduje wokalem cały utwór, ale sama kompozycja mogłaby być nieco ciekawsza instrumentalnie”. I właśnie wtedy, kiedy wokalista osiąga najwyższe w tym utworze dźwięki, które sprawiają, że mam ciarki na całym ciele, nadchodzi solówka gitary, która idealnie dopełnia całości. To była moja trzecia i ostatnia myśl: „Jak ten utwór jest genialnie zbudowany!”.
W świetny sposób, od pierwszej do ostatniej sekundy, tworzy rosnące napięcie, co w muzyce jest bardzo ważne. Artyści nie dają tu wszystkiego na srebrnej tacy przy pierwszym uderzeniu, tylko częstują nas kawałkami geniuszu swojej muzyki po trochu, by w szczytowym momencie osiągnąć eksplozję satysfakcji słuchacza.
Wprost nie mogę się doczekać możliwości wysłuchania tego utworu na żywo a tym bardziej nowego albumu. Być może nowy singiel to początek lub część materiału, który miałby właśnie pojawić się na nowym wydawnictwie. Na razie niestety grupa nie podaje w tej sprawie żadnych informacji.
Fot. Materiały promocyjne