RELACJE

Relacja z Mystic Festival 2024. Dzień drugi i trzeci

Relacja z Mystic Festival 2024 dzień 1 i 2
Koncert zespołu Faun

W dniach 5-8 czerwca w Gdańsku odbył się Mystic Festival 2024 – kolejna edycja największej metalowej imprezy w Polsce. Zagrali m.in. Accept, Kreator, Sodom, Machine Head, Megadeth oraz około 90 innych artystów. A jak było? Zapraszamy do lektury drugiej części relacji z tego wielkiego wydarzenia!

Połowa imprezy za nami, świetne koncerty, o których mogliście przeczytać w pierwszej części relacji, zagrali tacy wykonawcy jak Kreator, Sodom, Bruce Dickinson, Zeal & Ardor, Gutalax czy polskie zespoły Hellfuck i Wij. Co czekało publiczność na Mystic Festival 2024 w piątek i sobotę? Przekonajmy się!

Czytaj też: Relacja z Mystic Festival 2024. Część pierwsza (środa, czwartek)

Crowbar na Mystic Festival 2024
Crowbar na Mystic Festival 2024

Kolejny dzień maratonu. Czas, start!

Metalowy maraton 7 czerwca rozpoczął występ zespołu Rascal na Desert Stage. Co robili speed metalowi tradycjonaliści na scenie, która zgodnie z nazwą koncentruje się głównie na wykonawcach spod znaku stoner/doom, grania pustynnego, kosmicznego, psychodelicznego i wszelkiej maści eksperymentatorach? Otóż Rascal zwyciężył w konkursie dla młodych kapel, Road to Mystic, w którym tradycyjnie nagrodą jest możliwość zagrania na Park Stage, tyle tylko, że w tegorocznej edycji pierwsze miejsce zostało przyznane dwóm zespołom ex aequo. Na tak dużej imprezie, gdzie ani czasówka, ani dostępne miejsce nie są z gumy, a na pięciu scenach trzeba pomieścić niemal setkę wykonawców, organizatorzy muszą iść na kompromisy, stąd druga ze zwycięskich grup konkursowych, Sewer Dwellers, wystąpiła na Park Stage, Rascalowi zaś przypadła w udziale mniejsza, „tematyczna” scena.

Leprous podczas Mystic Festival 2024
Leprous podczas Mystic Festival 2024

Oprócz Warszawiaków w pierwszej części dnia publice zaprezentowali się m.in. hardcore’owcy ze Schizmy i Blood Command, a także blackowe Mānbryne. Po świetnym mrocznym misterium odprawionym przez tę ostatnią hordę udałem się w okolice Main Stage do namiotu dla mediów, by chwilę odsapnąć i podładować baterie, a potem ruszyć pod Park Stage na koncert Crowbar. Weterani nowoorleańskiego sludge’u wypadli bardzo solidnie, a publiczność bawiła się przy ich muzyce naprawdę dobrze, mimo że właśnie znów zaczął padać w Gdańsku deszcz.

Zaraz po ekipie Kirka Windsteina na dwóch największych scenach grali jeszcze Life of Agony i Leprous, ale ponieważ z żadnym z tych zespołów nie jest mi zbytnio po drodze, wybrałem się do The Shrine na występ norweskiego Mysticum. Był to jeden z najbardziej nietuzinkowych, ale i chyba najtrudniejszych w odbiorze koncertów tegorocznego festiwalu. Szalony, agresywny black metal wymieszany z industrialem i programowaną elektroniczną perkusją, dodatkowo podbity psychodelicznymi wizualizacjami wyświetlanymi na ekranie z tyłu sceny robi wrażenie, ale zdecydowanie nie jest propozycją dla każdego. Początkowo odrzuca, ale potrafi wprowadzić w specyficzny trans, jeśli da mu się szansę. Słuchałem i oglądałem Mysticum z dużym zaciekawieniem, ale ostatecznie opuściłem klub przed końcem ich występu, by zdążyć na mający grać o 20:15 na Main Stage Paradise Lost.

Jak się okazało, zupełnie niesłusznie, bo spokojnie mogłem zostać do końca. Paradise Lost to dla mnie przede wszystkim zespół kilku ikonicznych płyt, ale bardzo nierówny w występach na żywo. Specjalna setlista, wybrana przez fanów w drodze głosowania, kusiła jednak, by zobaczyć go od początku do końca. Niestety, po pierwsze, występ rozpoczął się ze sporym opóźnieniem, a po drugie, został całkowicie położony przez fatalne nagłośnienie. Mikrofon Nicka Holmesa co chwilę przerywał, a gitary „falowały” w głośnikach, a to zupełnie niknąc, a to powracając zdecydowanie zbyt głośno w stosunku do reszty instrumentów.

Żeby nie było – setlista była wspaniała, wypełniona niemal w całości klasycznymi hiciorami (choć z pewnym zdziwieniem przyjąłem brak „Gothic” i „The Last Time” – serio, ludzie, nie głosowaliście na to?), a zespół naprawdę się starał (ze szczególną przyjemnością patrzyło się na gitarzystę Aarona Aedy’ego, jego energię i sceniczną prezencję), ale problemy techniczne sprawiły, że tylko nielicznych fragmentów tego naprawdę świetnie zapowiadającego się i przez wielu wyczekiwanego koncertu dało się wysłuchać bez bólu.

Wracając spod Main Stage rzuciłem przez chwilę okiem i uchem na Accept. Niemieccy heavy metalowcy występowali dla sporego tłumu zgromadzonego pod Park Stage, porównywalnego, a może nawet jeszcze większego niż dzień wcześniej na Sodom. Złapałem tylko kilka kawałków w przelocie, bo spieszyłem się do The Shrine, ale za miesiąc będę mieć znów okazję zobaczyć Accept na żywo na festiwalu Masters of Rock, w dodatku w dłuższym, headlinerskim secie, wtedy więc na pewno zostanę do końca.

Piątek, 7.06 – czy najlepsze zostało na koniec?

Co tam punktualnie o godz. 22 odstawił w B90 Terrorizer, to po prostu czapki z głów! Death/grindowa ikona, w której skład wchodzi dwóch byłych członków wielkiego Morbid Angel, nie brała jeńców. Po raz kolejny potwierdzenie znalazła moja prywatna obserwacja, że choć mało słucham grindcore’a w domu, to najlepiej bawię się na koncertach wykonawców właśnie tego gatunku. Tak jak w czwartek Gutalax, tak w piątek Terrorizer dał prawdopodobnie najbardziej energetyczny i porywający występ dnia. No i to basowe intro Davida Vincenta w „Fear of Napalm”, cudo!

Główną gwiazdą dnia była klasyczna kapela z Wielkiej Czwórki thrash metalu, czyli Megadeth. Pierwszy i jak do tej pory ostatni raz widziałem ten zespół 14 lat temu podczas historycznego, pierwszego wspólnego występu Wielkiej Czwórki właśnie, gdy grała w Warszawie na Sonisphere Festival. Było bardzo fajnie, ale od tamtej pory kilkakrotnie zmieniał się skład zespołu, a od jego fanów można było usłyszeć, że nie zawsze był on w dobrej formie koncertowej.

Megadeth na Mystic Festival
Megadeth na Mystic Festival

Nie spodziewałem się więc po Megadeth wiele, i to chyba nawet dobrze, bo bardzo przyjemnie się zaskoczyłem. Solidna setlista z odpowiednimi proporcjami nowych i starych numerów, świetna technika wszystkich instrumentalistów, nawet specyficzny wokal Dave’a Mustaine’a bardzo nie denerwował 🙂 jedynie realizacja dźwięku mogłaby być odrobinę lepsza, ale ogólnie nie przeszkadzała w odbiorze naprawdę dobrego koncertu legendarnej grupy z USA.

Po Megadeth mysticowy piątek zamykali: Furia i Zamilska. Ci artyści pod koniec zeszłego roku byli razem w trasie koncertowej, przez co po ogłoszeniu czasówki festiwalu bardzo dużo osób narzekało, że na Mysticu ich występy się pokryją. Z jednej strony trochę ten żal rozumiem, jednak z drugiej – rozstrzał stylistyczny pomiędzy wywodzącym się z black metalu furiowym nekrofolkiem a elektroniką Zamilskiej jest tak duży, że sądzę, iż organizatorzy Mystic Festival 2024 chcieli po prostu zaspokoić gusta jak najszerszej grupy odbiorców i dać im możliwość wyboru.

No bo umówmy się – cały problem wynikał nie z muzyki, a z nazwy. Gdyby w slocie Furii grała jakakolwiek inna polska kapela black metalowa, nawet bardzo do Furii zbliżona stylistycznie, nikt nie narzekałby, że jej występ pokrywa się z elektronicznym setem. Mnie udało się zaliczyć po krótkim fragmencie obu występów, po czym około godziny 1 w nocy zwinąłem się do mieszkania.

Czytaj też: Furia i Zamilska w Warszawie. Relacja z koncertu (11.11.23)

Sobota, 8.06 – pierwsze zmęczenie materiału

Ostatni dzień Mystic Festival 2024 planowałem rozpocząć o godz. 15:00 od koncertu death metalowego Embrional. Niestety festiwalowe zmęczenie materiału dało o sobie znać i na teren imprezy dotarłem w sobotę dopiero półtorej godziny później, a że ekipę Skullrippera (w której skład wchodzi tak naprawdę 3/4 grupy Hellfuck, która grała podczas Warm-up Day) widziałem w ostatnim czasie dwukrotnie – jako headlinera Metal Kommando Fest III pod koniec zeszłego roku oraz w lutym podczas wspólnej trasy ze Squash Bowels i Brutally Deceased – nie płakałem za bardzo z powodu przegapienia tego niewątpliwie solidnego koncertu.

A nawet jakbym płakał, łzy szybko i skutecznie osuszyliby black punkowi chuligani z Owls Woods Graves, którzy występowali w The Shrine właśnie po Embrional. Od czasu pierwszego przesłuchania ich płyty „Secret Spies of the Horned Patrician” jestem niezmiennie pod wrażeniem tego, jak dobrze i przede wszystkim naturalnie OWG łączy w swojej muzyce najbardziej diabelską z odmian metalu z klimatem uliczno-stadionowym, a na Mysticu po raz kolejny udowodnili, że są mistrzami takiego stylu. Gdy kilkaset gardeł chóralnie odśpiewało „Antichristian Hooligan”, a w górę powędrowały czarne szaliki, do pełni szczęścia brakowało tylko odpalonych rac i jakiejś małej bijatyki pod sceną.

Czytaj też: Oficjalni Chuligani Szatana – recenzja Owls Woods Graves „Secret Spies of the Horned Patrician”

8 czerwca był dla mnie głównie dniem kursowania między Main Stage i The Shrine, więc po zaledwie 45 minutach od występu OWG zameldowałem się w klubie ponownie, tym razem na Bewitched. Nie jest to może bardzo znana kapela, choć dla mnie prywatnie bardzo ważna i cieszę się, że wreszcie mogłem ją zobaczyć na żywo w Polsce. Szwedzi dali porywający koncert oparty o swoje dwie pierwsze płyty, „Diabolical Desecration” i „Pentagram Prayer”, wypełniony motörheadową energią w sosie z black metalu i heavy/thrashu. Po prostu muzyka idealna. Z bólem serca odpuściłem jednak dwa ostatnie numery Bewitched, aby zdążyć pod główną scenę. Na niej o godzinie 19 pojawił się były gitarzysta najlepszego zespołu świata, „łysy ze Slayera”, czyli pan Kerry King i kumple z jego solowego projektu.

Kerry King podczas koncertu na Mystic Festival 2024
Kerry King podczas koncertu na Mystic Festival 2024

No powiem Wam, że wszystko się tam zgadzało. Kapitalne wokale Marka Oseguedy, solówki Phila Demmela, riffy Kinga i gnająca sekcja rytmiczna w składzie Sanders-Bostaph złożyły się na całość lepszą niż mogłem przypuszczać po wysłuchaniu płyty „From Hell I Rise” – bardzo przyzwoitej, ale nie rzucającej na kolana. Jednak gdy w wersji koncertowej najlepsze kawałki z tego wydawnictwa zespół poprzetykał dodatkowo klasykami z repertuaru Slayera, nie dało się spokojnie ustać w miejscu.

Czytaj też: Recenzja płyty Kerry King „From Hell I Rise”. Czy król powstał z piekła?

Duża dawka ekstremy na koniec Mystic Festival 2024

Po naprawdę gorącym występie Kerrego Kinga spędziłem chwilę w wyjątkowo tego dnia zatłoczonej Chill Out Zone, oglądając na telebimie sporą część koncertu Dark Funeral. Ewidentnie nie jest to muzyka, którą powinno się grać w plenerze przy świetle dziennym. Cała ta black metalowa scenografia, stroje i makijaże sporo w takich okolicznościach tracą i zamiast tworzyć mroczny klimat ocierają się raczej o groteskę.

Dark Funeral na scenie Mystic Festival
Dark Funeral na scenie Mystic Festival

Groteskowy nie był za to koncert Asphyx w B90. Holenderscy death metalowcy zaprezentowali się bardzo dobrze, udanie balansując pomiędzy ekstremalnymi tempami, brzmieniowym gruzem i pewną dozą przebojowości. Warto też odnotować, że jeden z utworów zadedykowali młodemu polskiemu żołnierzowi, który dwa dni wcześniej zmarł w szpitalu w wyniku rany po ugodzeniu nożem przez imigranta na granicy z Białorusią.

Zaraz po zakończeniu występu Holendrów w The Shrine na Park Stage zameldował się norweski Satyricon, wracający do koncertowania po pięcioletniej przerwie i w nowym składzie, z Frankiem Bello z Anthrax na gitarze basowej. Pan Satyr z kolegami wyszli, zagrali i porozstawiali po kątach wszystkich malkontentów narzekających, że „to już nie jest prawdziwy black metal”, że zespół za bardzo poszedł w mainstream, że melodie, że koncerty z orkiestrą, bla bla. Wykonanie „Mother North” było jednym z absolutnie najważniejszych momentów tego festiwalu, a przyznam, że i te nowsze, mniej tradycyjnie blackowe numery zabrzmiały na żywo bardzo przyzwoicie.

Headlinerem ostatniego dnia Mystic Festival 2024 był zespół Bring Me The Horizon. Kiedy organizatorzy ogłosili udział BMTH w imprezie, i to w roli głównej gwiazdy, polski metalowy Internet eksplodował. Absolutnie się temu nie dziwię, bo postawienie w jednym szeregu z Megadeth, Danzig (headliner w 2023 r.) czy Judas Priest (headliner w 2022 r.) kapeli, która zaczynała jako deathcore’owa, by potem pójść w stronę alternatywy, elektroniki, a nawet romansować z muzyką pop, to wybór dość odważny i kontrowersyjny. Nie da się ukryć jednak, że Anglicy przyciągnęli na tegoroczny Mystic mnóstwo ludzi, głównie młodych, a same wpływy ze sprzedaży biletów jednodniowych na sobotę pozwoliłyby pewnie sfinansować w całości niejeden mniejszy festiwal z bardziej podziemnym line-upem.

Tradycją poprzednich edycji Mystic Festivalu było, że podczas występu headlinera danego dnia nie odbywał się żaden inny koncert. Wiedząc jednak, że duża część uczestników nie będzie w tym roku zainteresowana BMTH, organizatorzy poszli po rozum do głowy i zaoferowali wielbicielom metalowej tradycji solidne alternatywy. Dzięki temu załapałem się na fragment koncertu Orange Goblin, a potem poszedłem na ostatnią z ważnych dla mnie kapel tego wieczoru – samozwańczych „black metalowych skinheadów”, czyli kanadyjskie Blasphemy.

Przed ich występem słyszałem opinie, że to zespół, który tak naprawdę nigdy nie umiał grać, a swój legendarny status zawdzięcza w równym stopniu wulgarnemu podejściu do robienia chaotycznego hałasu, co kontrowersjom i ekscesom pozamuzycznym. Że kult Blasphemy miał rację bytu w 1990 r., kiedy byli jednymi z pierwszych wykonawców tak ekstremalnej muzyki, ale po ponad trzech dekadach nie ma już ku niemu żadnych podstaw. Tymczasem… Czy przez ostatnią godzinę swojego pobytu na Mystic Festival 2024 słuchałem kakofonicznego łomotu? Tak. Czy wszystkie numery brzmiały prawie tak samo i nie dało się odróżnić jednego od drugiego? Owszem. Czy było to wszystko spójne, urzekające diabelskim klimatem i bardzo mi się podobało? A jakże!

Po klubowym secie Bluźnierców okazało się, że na zewnątrz znów potwornie leje. Mimo pogodowych przeciwności odbyły się jeszcze dwa plenerowe koncerty zamykające Mystic Festival 2024: Chelsea Wolfe i Five The Hierophant, jednak nie zostawałem już na nich, by złapać chociaż odrobinę snu przed porannym pociągiem do domu.

Mysticowa księga wniosków, skarg i zażaleń

Od czasu reaktywacji Mystic Festival szybko się rozwinął i dorobił statusu nie tylko największego metalowego festiwalu w Polsce, ale i jednego z ważniejszych w tej części Europy, o czym świadczy bardzo duża liczba zagranicznych uczestników tegorocznej edycji. Odkąd przeniósł się z Krakowa na teren Stoczni Gdańskiej urzekł mnie i wiele innych osób bardzo klimatycznym miejscem i świetną organizacją, choć co roku zdarzały się mniejsze lub większe wpadki.

O ile zeszłoroczną wtopę z nieprzygotowaniem na czas jednej ze scen ciężko przebić, to Mystic Festival 2024 też wolny od problemów nie był. Największy z nich, czyli awaria prądu podczas Warm-up Day, to oczywiście sytuacja spowodowana siłą wyższą i zupełnie niezależna od organizatorów, jednak wielu osobom strachu napędziła, a fani oraz sami muzycy Totenmesse mieli prawo być szczególnie niezadowoleni. Zresztą deszcz dał się we znaki uczestnikom Mystica jeszcze kilkakrotnie, zwłaszcza w sobotnią noc.

Poprzednie dwie edycje miewały problemy z nagłośnieniem koncertów, szczególnie na Main Stage. Tegoroczna była pod tym względem ogólnie lepsza, ale nie idealna – niestety kilka koncertów zostało zwyczajnie zepsutych przez słabą realizację dźwięku.

[newsletter]

Mówiąc o wadach i problemach nie można nie wspomnieć o jednej rzeczy, która zaistniała na Mystic Festival 2024 po raz pierwszy w historii wydarzenia, a przynajmniej po raz pierwszy na zauważalną skalę – o pladze kradzieży w pierwsze dwa dni. Złodzieje są wszędzie, a imprezy masowe są oczywiście najbardziej narażone na ich działalność przez panujący tłok, ale do tej pory na żadnym Mysticu tak dużo osób naraz nie straciło telefonów i portfeli, żeby aż zrobiło się o tym głośno w sieci. Prawdopodobnie festiwal jako łatwy cel upatrzyła sobie jakaś zorganizowana grupa, jednak po reakcji organizatorów na liczne zgłoszenia i znacznym zwiększeniu czujności ochrony obiektu temat już nie powrócił w drugiej połowie imprezy.

Tyle skarg i zażaleń, które i tak w niewielkim stopniu wpłynęły na ogólnie bardzo pozytywny obraz Mystic Festival 2024. Z dobrych zmian natury organizacyjno-logistycznej w stosunku do poprzednich edycji należy wymienić: zwiększenie terenu dostępnego dla festiwalowiczów, obecność Chill Out Zone (chociaż reklamowanie jej przed imprezą jako miejsca „bez kolejek” okazało się jednak lekkim nadużyciem), otwarcie drugiej bramy wejściowej na festiwal od ulicy Popiełuszki, znacznie większy wybór gastronomii na miejscu (chociaż niestety mniejszy, jeśli chodzi o piwo), odpowiednio dużą liczbę sanitariatów i więcej telebimów, dzięki którym nawet stojąc dość daleko od Main i Park Stage oglądało się występujących artystów całkiem komfortowo.

Dodatkowo, jak co roku, pojawiły się atrakcje pozamuzyczne: panele dyskusyjne z zaproszonymi gośćmi Mystic Talks, pokazy filmowe VHS Hell, sesje autografowe zespołów czy wystawa podziemnych fanzinów. Na licznych stoiskach sklepów oraz wydawców można było zaopatrzyć się w płyty i koszulki zespołów, ale też inne gadżety, książki czy komiksy, przetestować gitary marki ESP, pójść do tatuażysty czy nawet barbera (powered by Nergal). No i również tradycyjnie pod ogrodzeniem zrobić sobie zdjęcie z protestującymi przeciwko „festiwalowi Szatana” działaczami katolickiej Krucjaty Młodych, choć w tym roku było ich dużo mniej niż w zeszłym (pewnie dlatego, że nie grał Behemoth).

Czy Mystic to jeszcze festiwal dla metalowców?

W Polsce długo brakowało dużego kilkudniowego festiwalu muzyki metalowej, który pełniłby u nas rolę podobną do tej, jaką gra Brutal Assault w Czechach. Krakowska reaktywacja po latach była krokiem w dobrym kierunku, ale dopiero przeprowadzka do Stoczni Gdańskiej pokazała pełny potencjał drzemiący w Mystic Festivalu. Szybko stał się największą cykliczną imprezą tego typu w Polsce, choć nie napiszę, że najlepszą – to bardzo subiektywne odczucie, a stali bywalcy Black Silesia Open Air, Injure Grind Attack czy Summer Dying Loud na pewno mieliby w temacie odmienne zdanie.

Żeby jednak impreza taka jak Mystic dalej się rozwijała, musi przyciągać nowych ludzi i czasem wyjść poza bańkę fanów tradycyjnie rozumianego metalu. O ile już od dłuższego czasu nikogo nie dziwi obecność na naszych imprezach ambientu, industrialu, dark folku czy synthwave’u, to ogłoszenie Bring Me The Horizon w roli headlinera Mystic Festival 2024 wywołało ogromne kontrowersje i uzasadnione pytania o to, czy metalowi tradycjonaliści mają jeszcze na tej imprezie czego szukać.

No cóż, jeśli lubią np. Asphyx, Kreator, Sodom, Megadeth czy Satyricon, to moim zdaniem wciąż mają. Trzon Mystic Festivalu dalej pozostaje stricte metalowy, a dzięki temu, że na głównej scenie grają mainstreamowe gwiazdy z szeroko pojętych okolic ciężkiego grania, jak BMTH ostatnio czy Ghost rok temu, organizatorzy mają pieniądze, by sprowadzać do siebie też niszowe bandy dla fanatyków. Poza tym pięć scen i niemal setka artystów na nich dają ogromne możliwości wyboru koncertów, na które chce się iść, a przecież i tak fizycznie niemożliwe jest pójść na każdy. Właśnie dlatego zamiast BMTH i Lord of the Lost na Main Stage mogliśmy być na Bewitched i Blasphemy w The Shrine. A że w ostatni dzień średnia wieku uczestników drastycznie spadła przez posiadaczy biletów jednodniowych, którzy przyjechali do Gdańska zobaczyć tylko jeden konkretny zespół? To akurat najmniejszy problem.

Odpowiadając na pytanie postawione w nagłówku – tak, Mystic Festival to jak najbardziej wciąż wydarzenie dla metalowców, choć już nie tylko dla nich. Jeszcze ważniejsze pytanie, na razie pozostające jednak bez odpowiedzi, brzmi – kiedy w końcu my, oldschoolowi maniax, doczekamy się na Mysticu tego cholernego Running Wild, o który od lat prosimy?

Zdjęcia autorstwa Halkile.

Podobne artykuły

Relacja: Heidenfest, Kraków 28.10.2012

Tomasz Koza

Relacja z koncertu Stoned Jesus w Warszawie. Stonerowe Halloween

Piotr Żuchowski

Relacja: Einar Selvik – Poznań 04.03.2017

Lena Knapik

Zostaw komentarz