Dni 19 i 20 lipca 2024 r. stały na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej pod znakiem dobrej zabawy i ekstremalnej muzyki. Na terenie Ośrodka Szkolno-Wypoczynkowego „Morsko Plus” odbył się festiwal Injure Grind Attack. Zapraszamy do lektury relacji z tego ciekawego i dość nietypowego wydarzenia.
Sprawdź też inne relacje z tegorocznych festiwali na naszych łamach:
- Relacja z Mystic Festival 2024. Warm Up Day i dzień 1
- Relacja z Mystic Festival 2024. Dzień drugi i trzeci
- Mini-festiwal, który rośnie w oczach. Relacja z Metal Kommando Fest IV
Injure Grind Attack – a co to w ogóle jest?
Historia Injure Grind Attack sięga 2020 r., kiedy to w czasie pandemii, covidowych obostrzeń i możliwości imprezowania jedynie na otwartych przestrzeniach grupa muzyków związanych ze sceną death/grind postanowiła zorganizować plenerowy mini-festiwal „od znajomych dla znajomych”. W ciągu zaledwie czterech lat impreza od formuły „jeden wieczór, cztery kapele” ewoluowała do pełnoprawnego dwudniowego festiwalu z bardzo ciekawym line-upem i wieloma zagranicznymi gośćmi w składzie, wciąż jednak obracającego się wokół najbrutalniejszych odmian muzyki metalowej i okolic.
Rozwój Injure Grind Attack obserwuję od początku jego istnienia, ale dopiero w tym roku udało mi się tam wybrać po raz pierwszy. Decyzja o wyjeździe nie była trudna i zapadła dość szybko po tym, jak organizatorzy ogłosili, że w Morsku swój historyczny, pierwszy w Polsce koncert zagrają wariaci z Excrementory Grindfuckers. A to tylko jedna z licznych injure’owych perełek, jeśli chodzi o skład imprezy! No ale zacznijmy od początku.
Dzień pierwszy – zaczęło się pod górkę…
W piątek 19 lipca dotarłem do malowniczo położonego Morska pod Zawierciem już około południa. Niestety okazało się, że pokoje w znajdującym się na terenie ośrodka szkoleniowo-wypoczynkowego hotelu nie są jeszcze gotowe, by się w nich zameldować. Wraz z towarzyszami podróży zadekowaliśmy się więc w części kempingowej, by przywitać się i spędzić chwilę ze znajomymi, którzy też już zdążyli przybyć na miejsce, a mieszkali w domkach i namiotach.
Gdy wreszcie się zameldowałem, rozpakowałem i właśnie miałem wychodzić na pierwszy koncert, na Facebooku pojawiła się informacja od organizatorów, że festiwal wystartuje z opóźnieniem. Początek imprezy przekładany był dwukrotnie, można więc powiedzieć, że Injure Grind Attack już od pierwszych chwil miał pod górkę. Zarówno metaforycznie, jak i zupełnie dosłownie, bo by z hotelu dostać się na wzgórze, gdzie odbywała się impreza, trzeba było zaliczyć kilkadziesiąt metrów podejścia.
Na miejscu okazało się, że samochód, którym podróżowali Czesi z zespołu Choked by own vomits, odmówił posłuszeństwa, a na pomoc rodakom ruszyli członkowie Ingrowing. W związku z tym koncerty obu kapel zza naszej południowej granicy przesunięto na sam koniec dnia, zaś imprezę około 18, a więc z prawie dwugodzinną obsuwą, rozpoczęło rzeszowskie Epitome.
Ubrani na biało i umazani sztuczną krwią grindowcy zagrali solidnie, choć muszę przyznać, że po swoim trwającym nieco ponad pół godziny secie pozostawili spory niedosyt. Epitome to niewątpliwie ikona polskiej sceny ekstremalnej, ale dopiero pierwszy raz miałem okazję widzieć ich na żywo i chyba spodziewałem się nieco więcej. Podobnie zresztą jak po następnej kapeli w rozpisce, czyli tureckim Cenotaph – wypadli nieźle, ale „tylko” nieźle.
Międzynarodowa ekstrema na Injure Grind Attack 2024
Po Turkach na scenie zainstalował się jeden z zespołów bezpośrednio związanych z organizacją całego zamieszania w Morsku. Squash Bowels, bo o nich mowa, grali nie tak dawno trasę „Nights ov Gore and Destruction”, a relację z jej warszawskiej odsłony możecie przeczytać na naszych łamach, napiszę więc tylko krótko, że po raz kolejny zostałem rozłożony na łopatki intensywnością ich muzyki, a przede wszystkim miażdżącym brzmieniem basu Artura Grassmana. Piękny występ kolejnej po Epitome legendy polskiego grindcore’a, bardzo żywiołowo przyjęty też przez publiczność.
Gdy wydawało się, że ciężej i szybciej już tego wieczoru być nie może, na deski wbili Białorusini z Extermination Dismemberment. Ta kapela miała przed sobą wyjątkowo trudne zadanie, bo dołączyła do składu festiwalu w ostatniej chwili, gdy z przyczyn zdrowotnych występ na Injure Grind Attack odwołać musieli niemieccy death metalowcy z Fleshcrawl. Tymczasem slam/deathowa załoga z Mińska totalnie zawładnęła injure’ową publicznością, zmasakrowała ją bez litości, a potem niedobitki porozstawiała po kątach. I choć slamy to zdecydowanie nie jest moje ulubione granie, nie mogę zespołowi odmówić z jednej strony ekstremalnej brutalności, a z drugiej sporego luzu i dobrego kontaktu z publiką pod sceną.
A skoro o luzie i dobrym kontakcie z ludźmi mowa – wobec nieobecności Fleshcrawl główną gwiazdą pierwszego dnia imprezy zostali ich rodacy, Excrementory Grindfuckers. Mam do tej kapeli ogromną sympatię i sentyment, ale odnoszę też wrażenie, że spora część festiwalowiczów nie znała jej wcześniej i nie wiedziała z jak specyficznym zespołem będzie mieć do czynienia oraz czego się w ogóle po Grindfuckersach spodziewać.
Dla niewtajemniczonych – formacja z Hanoweru gra grindcore stojący po zdecydowanie humorystycznej i imprezowej stronie spektrum tej muzyki, używa instrumentów klawiszowych, często w swoje numery wplata elementy przaśnego niemieckiego disco, a karierę zaczynała grając głównie prześmiewcze grindowe covery różnych znanych piosenek.
Na Injure Grind Attack Niemcy dostarczyli ludziom dokładnie to, z czego są znani – godzinę zabawy bez skrępowania i żadnych zahamowań. Grindowy łomot przeplatali kiczowatymi tanecznymi melodyjkami, serwując nam nie tylko własne kawałki takie jak „Hallo Bome”, „Is aber nich” czy „Picknick im Zenit metaphysischen Wiederscheins der astralen Kuhglocke”, ale też swoje sztandarowe przeróbki: „Looking for Grindcore” Davida Hasselhoffa, „Vater Morgana” EAV oraz „The Final Grinddown” Europe.
Powiedzieć, że publika oszalała przy tych utworach, to jak nic nie powiedzieć. Zresztą sam zespół też wydawał się bawić wybornie. W pewnym momencie gitarzysta Rob, cały czas grając, zainicjował weselny „pociąg”, który na chwilę wyjechał nawet na zewnątrz wiaty, w której odbywały się injure’owe koncerty. A podobnie komicznych sytuacji było podczas setu Grindfuckersów całe mnóstwo.
Po absolutnie wspaniałym występie gwiazdy wieczoru sceną wreszcie zawładnęli Czesi, którzy mieli cały festiwal otworzyć, ale przez wspomniane wcześniej problemy z transportem musieli zadowolić się rolą „zamykacza” pierwszego dnia imprezy. Choked by own vomits zaprezentowali króciutki, za to bardzo intensywny set wypełniony gore/deathowymi szlagierami o kupie i śmierci. Zagrali naprawdę bardzo dobrze, ale po zakończeniu ich występu zmęczenie dało mi już o sobie znać, przez co nie dotrwałem do koncertu Ingrowing z Czeskich Budziejowic, ani też nie zaliczyłem afterparty, na którym bawiono się ponoć niemal do rana przy dźwiękach starego dobrego (?) disco z lat 90.
Dzień drugi – tym razem wszystko zgodnie z planem
Choć początek Injure Grind Attack 2024 był trudny, czasówka pierwszego dnia zupełnie się posypała, a przez przedłużające się przerwy techniczne na przepięcie instrumentów i zmianę scenografii Excrementory Grindfuckers weszli na deski około godziny, o której pierwotnie mieli kończyć swój występ, ostatecznie muszę powiedzieć, że piątkowy wieczór w Morsku należał do bardzo udanych.
Sobotnia część imprezy wystartowała już zgodnie z planem, gdy około godz. 15 na scenie pojawili się muzycy śląskiego Vastness. Ta młoda death/thrashowa kapela ma na koncie bardzo dobrą debiutancką płytę „Entire Mortal Race” z 2023 r. i w ciągu swojego około półgodzinnego występu zaprezentowała materiał z niej, a także garść coverów, z których jeden wykonali wspólnie z Ojcem z Nuclear Vomit. Fajne granie, w odpowiednich proporcjach łączące rzeźnicki thrash w duchu starej niemieckiej szkoły (przeróbka „Ausgebombt” Sodom nie znalazła się w setliście przypadkiem) z gruzowatym, nie za szybkim death metalem – zespół dodany do obserwowanych, jestem na „tak”.
Po krótkiej przerwie Morskiem zawładnęły dźwięki zgoła inne. Grający sludge/doom Las Trumien był stylistycznym rodzynkiem w składzie imprezy zorientowanej przede wszystkim na grindcore i death metal, przez co (oraz wczesną porę występu) nie zgromadził zbyt licznej publiki. No i w sumie może to i lepiej.
Sam jestem oddanym szalikowcem tej kapeli, wielbię ją od pierwszego przesłuchania debiutanckiej płyty „Licząc umarłych”, ale muszę uczciwie przyznać (a sami muzycy w rozmowie po koncercie potwierdzili tę opinię), że był to najgorszy koncert Trumienek, na jakim do tej pory byłem. Zaczął się od pomyłki w pierwszym kawałku, a przez większość czasu trochę za słabo nagłośniony był wokal Wojtka Kałuży.
Ulubionym artystom jestem w stanie wybaczyć wiele, dlatego też ogólnie rzecz biorąc bawiłem się na koncercie Lasu Trumien dobrze, choć nieporównywalnie lepiej wypadli moim zdaniem w kwietniu, występując jako support White Ward w Warszawie. Gdy jednak na sam koniec wybrzmiał epicki walec pod tytułem „Synod trupi”, i tak byłem najszczęśliwszym człowiekiem w całym Morsku. Ten numer po prostu zawsze robi robotę na żywo. Zawsze.
Aby trochę odpocząć, odświeżyć się i posilić, odpuściłem występy słowackiego Craniotomy oraz brazylijskiego Escarnium i powróciłem na festiwal na koncert kolejnego zespołu, w skład którego wchodzą organizatorzy całej imprezy, czyli F.A.M. Załoga ta będzie w przyszłym roku obchodzić dwudziestolecie istnienia i już zapowiedziała specjalny set z tej okazji na Injure Grind Attack 2025, ale i na tej edycji nie obyło się bez kilku ciekawych niespodzianek podczas jej występu.
Panowie w ciągu niespełna 45 minut dali popis death/grindowej brutalności, a na scenie kilkakrotnie pojawiali się goście specjalni. F.A.M. wraz z Ulcerem z Nuclear Vomit wykonał ultrarzeźnicki cover „Raz-dwa-raz-dwa” Maanamu, a przed ostatnim numerem w secie na deski ponownie wszedł wspomniany już wcześniej drugi z wokalistów NV, Michał „Ojciec” Kupiec, tyle że wraz z… dwoma kilkuletnimi córeczkami. Z kolei perkusista Darek „Młody” Płaszewski zagrał w tym kawałku na gitarze.
Zagraniczni goście i polska legenda na zakończenie Injure Grind Attack 2024
Na występie F.A.M. działo się dużo i gęsto, ale impreza wciąż się rozkręcała i wcale nie zamierzała zwalniać. Następny w kolejce czekał już bowiem zespół, którego obecność na pewno była dla wielu osób czynnikiem decydującym o tym, czy na Injure Grind Attack 2024 w ogóle przyjechać. Mowa o kultowym Rebaelliun, dla którego występ w Morsku był ostatnim przystankiem trasy koncertowej po Europie.
Weterani z Brazylii rozpętali oldschoolowe death metalowe piekło, a publiczność odwdzięczyła im się przyjęciem, którego chyba sami się nie spodziewali. Autentycznie wzruszony wokalista Bruno Añaña kilkakrotnie ze sceny dziękował i chwalił nie tylko injure’ową publikę, ale też ekipę organizatorską festiwalu i niezwykle klimatyczne miejsce, w jakim impreza się odbywała. Choć muszę przyznać, że sam nie jestem może wielkim fanem Rebaelliun, mam spory sentyment do ich pierwszego albumu „Burn the Promised Land” z 1999 r. I choć ze składu, który nagrywał tę płytę, pozostał tylko perkusista Sandro Moreira, to przy kawałku tytułowym oraz zagranym pod koniec setu „At War” wjechałem w moshpit jak dzik w żołędzie. Było super.
Chwila na ochłonięcie, otarcie potu z czoła oraz uzupełnienie płynów na stoisku browaru Piwo z Żuka, a na scenie już była kolejna z najważniejszych formacji rodzimego grindu, „polskie Napalm Death”, czyli Antigama. Przyznam, że choć grali szybko, rozkręcali się dość wolno. Po nieco przydługim intrze i kilku pierwszych utworach nie czułem się rzucony na kolana wyraźnie inspirowaną hardcore punkiem muzyką Antigamy, ale sytuacja diametralnie zmieniła się po rewelacyjnie zagranym numerze „Holy Hand”, od którego tak naprawdę zaczął się dla mnie ten koncert. Jakby coś przeskoczyło w głowie i skumałem jak cieszyć się tą trudną przecież w odbiorze twórczością. A gdy pod koniec dorzucili jeszcze do pieca grając „Atak” z repertuaru Siekiery… No, było dobrze. Na tyle dobrze, że gdy muzycy Antigamy opuścili scenę, zostali wywołani na nią przez publikę jeszcze raz i zachęceni do zagrania spontanicznego bisu, co w warunkach festiwalowych, przy bardzo napiętym harmonogramie nie zdarza się często.
Headlinerem drugiego dnia Injure Grind Attack 2024 miał był zespół Krisiun. Jednak gdy organizatorzy w kwietniu ogłosili wycofanie się Brazylijczyków z imprezy i zastępstwo w postaci Schirenc Plays Pungent Stench, wiele osób wręcz ucieszyło się ze zmiany składu. W końcu bracia Kolesne/Camargo koncertują w naszym kraju stosunkowo często, za to zobaczenie na żywo dawnego wokalisty Pungent Stench w repertuarze tego zespołu jest nie lada sztuką.
Martin Schirenc i towarzyszący mu muzycy, w tym pierwszy basista Pungent Stench, Polak Jacek Perkowski, zagrali z ogromnym luzem i dużą dawką czarnego humoru, a wokalista w przerwach pomiędzy wykonywaniem takich klasyków PS jak „For God Your Soul… For Me Your Flesh” czy „Shrunken and Mummified Bitch” często rzucał żartami i zachęcał publikę do udziału w mającym się rozpocząć po koncercie disco party.
Około północy, po godzinie gore/deathowego łojenia z wyraźnie imprezowym, rock’n’rollowym sznytem w wykonaniu austriacko-polskiego kolektywu, koncerty Injure Grind Attack 2024 dobiegły końca, zabawa trwała jednak jeszcze długo po nich. Na disco party brylowali sami organizatorzy, którzy wreszcie po dwóch dniach ciężkiej pracy mogli pozwolić sobie na trochę więcej luzu, a także… muzycy Rebaelliun, którym chyba naprawdę wyjątkowo mocno przypadła do gustu atmosfera festiwalu w Morsku.
Podsumowanie Injure Grind Attack 2024 – miejsce, organizacja, obsługa
Injure Grind Attack jest imprezą bardzo specyficzną z kilku powodów. Po pierwsze, odbywa się w dość nietypowym miejscu. Ośrodek Szkolno-Wypoczynkowy „Morsko Plus” położony jest w niezwykle urokliwej okolicy, a tuż przy nim, na górze stoku narciarskiego, stoi drewniana wiata zwana Szałasem Jurajskim. W jej wnętrzu znajduje się festiwalowa scena, zaś na co dzień miejsce to służy do odpoczynku oraz konsumpcji turystom i odwiedzającym ośrodek zorganizowanym grupom. Sama baza noclegowa prezentuje standard przyzwoity, choć niewybitny. No i dysponuje ograniczoną liczbą miejsc, przez co pokoje i domki trzeba rezerwować ze sporym wyprzedzeniem lub zadowolić się własnym namiotem.
Po drugie, impreza zorganizowana jest na naprawdę dużym luzie. Obsługę, ochronę czy zabezpieczenie medyczne stanowią w większości zaufani znajomi organizatorów, nie ma tam przypadkowych osób czy zewnętrznych firm, które na większych wydarzeniach często po prostu nie wiedzą jak podchodzić do specyficznej metalowej publiczności.
W odróżnieniu od bardziej komercyjnych festiwali, w Morsku nie ma też masy foodtrucków, piwnych namiotów czy stoisk z merchem. Catering obsługuje ekipa Motywacja.com, firmy specjalizującej się w organizacji imprez integracyjnych, oferująca jedzenie naprawdę bardzo dobre, ale w ograniczonym, typowo „festynowym” wyborze – ot, żołnierski bigos, bogracz, leczo, kiełbasa z grilla, dla wegetarian zupa z tofu czy smażone sery. Napitki zapewnia browar rzemieślniczy Piwo z Żuka, tutaj z kolei z zaskakująco dużym wyborem trunków z beczki, puszki i butelki. I w naprawdę świetnych cenach, bo nie wiem na jakiej innej imprezie mógłbym się napić świeżej lanej kraftowej IPY czy sour ale’a za 14 zł. Do tego dosłownie kilka zaprzyjaźnionych sklepów muzycznych, stoisko z merchem festiwalowym i to właściwie wszystko. Uwaga! Nie w każdym z tych miejsc można płacić kartą! W dobie coraz bardziej upowszechniających się festiwali „cashless”, takich jak Mystic, gotówka jako preferowana forma płatności jest pewnym zaskoczeniem. Dla niektórych może być wręcz wadą.
Warto zaznaczyć, że Injure Grind Attack to w równym stopniu festiwal muzyczny i dwa dni koncertów (naprawdę dobrze zrealizowanych pod względem nagłośnienia), co po prostu towarzyskie spotkanie przedstawicieli szeroko pojętej metalowej sceny. Wśród publiczności nietrudno trafić na mniej lub bardziej znanych muzyków, którzy przyjeżdżają tu po prostu posłuchać innych zespołów i spędzić trochę czasu z kolegami po fachu w przyjemnych okolicznościach przyrody. Byli więc w Morsku, tym razem po prostu jako fani, członkowie Furii, Sznura, Redemptora, Deivos czy wspomnianego już kilkakrotnie w tym tekście Nuclear Vomit. Byli również dziennikarze muzyczni i inni scenowi „działacze”, jak Jarek Szubrycht, Maria Konopnicka czy wreszcie skromna reprezentacja Metal News Polska. W tym miejscu bardzo dziękujemy organizatorom Injure Grind Attack za zaproszenie!
Czy to jest festiwal dla ciebie?
Sama injure’owa ekipa mówi o swojej imprezie: „najbardziej rodzinny festiwal metalowy” i jest w tym sporo prawdy. Chyba nigdzie indziej nie widziałem tylu rodzin z małymi dziećmi, wesoło hasającymi czy to pod sceną w rytm muzyki, czy po trawie na stoku, czy wreszcie na terenie samego ośrodka, gdzie znajduje się plac zabaw, kilka boisk sportowych i otwarty w sezonie letnim odkryty basen. Tak, z tych wszystkich atrakcji festiwalowicze też mogą korzystać, a dzieciaki na koncerty wchodzą całkowicie za darmo!
Zresztą na Injure Grind Attack nawet doświadczeni metale pod pięćdziesiątkę bawią się jak dzieci. Jeśli kojarzycie koncerty muzyki ekstremalnej z agresywnym pogo i przepychankami pod sceną, tutaj uświadczycie ich minimalną ilość. Będzie za to dużo radosnego biegania w kółko, a zarówno pod sceną jak i na niej często zaplącze się piłka plażowa lub balon w kształcie głowy kotka. W tym roku zdecydowanie największą furorę robił akurat nadmuchiwany różowy flaming. Oczywiście na każdej imprezie trafić się może zbyt krewki, a za to niezbyt trzeźwy festiwalowicz, na siłę wpychający w moshpit nawet osoby, które wyraźnie sobie tego nie życzą, ale tutaj zdarza się to niezwykle rzadko.
Mimo całej tej luźnej, zabawowej i wręcz rodzinnej otoczki nie nazwałbym jednak Injure Grind Attack festiwalem dla każdego. Jeśli jeździcie na takie imprezy przede wszystkim dla wrażeń czysto muzycznych, musicie pamiętać, że to małe wydarzenie dla kilkuset maniaków, sprofilowane na bardzo konkretną i bardzo wąską stylistykę. Znaczna większość składu to zespoły wykonujące grindcore, slam i brutal death metal, tylko z nielicznymi wyjątkami reprezentującymi inne gatunki. Jeśli jednak waszym żywiołem jest ekstrema rozpięta gdzieś pomiędzy Incantation a Spasm (oba te zespoły grały na festiwalu rok temu), to z pewnością przez dwa piękne dni w środku lata Morsko koło Zawiercia będzie waszym ulubionym miejscem na Ziemi.
Injure Grind Attack 2025 – pierwsze przecieki
Choć po Injure Grind Attack 2024 kurz jeszcze nawet nie opadł na dobre, znamy już pierwsze szczegóły edycji przyszłorocznej. Odbędzie się ona w tym samym miejscu i podobnym terminie, zaś dotychczas potwierdzonymi wykonawcami są: Fleshcrawl, Deivos, Brutally Deceased, See You In Hell oraz F.A.M. w specjalnym jubileuszowym secie z okazji dwudziestolecia zespołu. Zapraszamy!
INJURE GRIND ATTACK 2025:
- Data: 18-19 lipca 2025
- Miejsce: Ośrodek Wypoczynkowo-Szkoleniowy „Morsko Plus” w Morsku koło Zawiercia
- Fanpage Injure Grind Attack: https://www.facebook.com/InjureGrindAttack