Do zaskakującego „wyznania” doszło w trakcie wywiadu z Devinem Townsendem – multiinstrumentalistą, producentem, wokalistą i prawdziwym showmanem. Zapowiedział on, iż po skończeniu aktualnej trasy chce zejść ze sceny na kilka lat.
Szczęśliwie nie oznacza to końca jego kariery. Muzyk chce skupić się na projekcie, o którym myśli i nad którym pracuje od dawna, ale na który do tej pory nie mógł poświęcić dostatecznie dużo czasu. Townsend wypowiada się również szczegółowo na temat trudności w dostarczaniu fanom dobrej jakości koncertów po kosztach.
Sprawdź: Dave Mustaine o utrzymaniu Megadeth podczas trasy
Devin Townsend o dzisiejszych problemach na trasach koncertowych
Devin Townsend jest zapracowanym muzykiem. Od lat jego życie opiera się na nagrywaniu i koncertowaniu bez przerwy. W między czasie pojawiają się festiwale i supportowanie innych zespołów. I ktoś by powiedział, że to normalne i Devin nie jest tu wyjątkiem. Poniekąd tak. Ale każdy chciałby znaleźć w tym, co robi na co dzień, jakiś balans, by zostało z tego życia coś też tylko dla niego.
Od miesięcy czytamy wypowiedzi różnych muzyków na temat tego, jak bardzo pogorszyły się okoliczności organizacji koncertów i nagrywania nowego materiału przez zespoły. Wszyscy odczuwamy efekty inflacji, wszyscy pamiętamy, co wydarzyło się w marcu 3 lata temu i jakie to za sobą do dziś ciągnie konsekwencje. To, co kiedyś wydawało się prostsze i tańsze, dziś uległo srogiej zmianie na gorsze.
Rynek koncertowy na tarczy – inflacja vs muzycy. Będzie jeszcze gorzej?
Kiedyś łatwiej było o zrobienie jakiegoś fajnego efektu na koncercie. A to jakieś dodatkowe ekrany, a to coś w stylu retro czy cokolwiek, co uświetnia występ. A dziś mamy bardzo małe możliwości przy małych funduszach, które musimy jakoś dzielić między wszystkie koncerty na trasie, a to nie jest łatwe. Jeśli chcesz zaoszczędzić, by móc zagrać w większej ilości miejsc, musisz ciąć koszty. Da się. Ale czasem muzycy mają podejście w stylu: „Nie możemy sobie pozwolić na pirotechnikę, bo nie mamy pieniędzy, więc lepiej, żebyśmy nie grali wcale”. I pojawia się pytanie: czy oni w ogóle chcą grać? Cięcie kosztów jest opcją. A jeśli fani nie przychodzą na niskobudżetowe koncerty albo w ich trakcie stwierdzają, jak bardzo są niezadowoleni, bo nie ma efektu '”wow”, to może nie o muzykę im chodzi na pierwszym miejscu, a o performance. Coś w stylu „Idę na koncert Rammsteina, bo – nie ważne, co grają – robią show”. Jeśli jesteś muzykiem, to – nawet jeśli nie stać Cię na najlepsze fajerwerki podczas występu – występujesz bez nich.
Czytaj: Relacja z koncertu Dream Theater i Devina Townsenda w Krakowie
Kilkuletnia przerwa Townsenda
Devin potwierdza, że po skończeniu aktualnych zobowiązań koncertowych chce zejść ze sceny na parę lat.
To nie tak, że nie chcę już grać. Mam w głowie projekt, który zacząłem tworzyć i który chcę tworzyć dalej, ale – jakby się tak zastanowić – to od wczesnych lat drugiego tysiąclecia nie miałem czasu, by naprawdę się na tym skupić. Mój cykl życiowy polega na powtarzalności płyta-trasa, płyta-trasa, płyta-trasa. I mimo, że cieszyłem się z tego co robię, zdarzały się sytuacje, że musiałem coś robić w biegu. „Musimy mieć to nagranie, musisz to napisać teraz”. I znów, cieszyłem się z efektów i robiłem to z chęcią, ale chciałbym w końcu zrobić coś po swojemu. Myślę, że ten projekt to świetna idea i chcę jej poświęcić tyle uwagi i czasu, ile ona na to zasługuje.
Devin o po pandemicznych kłopotach na trasie
Muzyk wypowiedział się o konsekwencjach pandemii dotykających muzyków i proces trasy koncertowej.
No, lepiej nie jest, absolutnie. Pandemia się skończyła, ale lepiej nie jest. Koszty podróży, inflacja, gaz, paliwo – wszystko poszło w górę. Jeszcze wskutek pandemii straciliśmy mnóstwo dobrych miejsc do koncertowania, które nie potrafiły się utrzymać nie zarabiając wskutek absolutnego lockdownu. Sporo ludzi odeszło do innych branż. Bo co ma robić akustyk czy technik gitary, kiedy nie ma komu pomagać? Musi znaleźć inną pracę, tak? Więc ci, którzy zostali są nie dość, że trudniej dostępni, to jeszcze ich serwis i usługa są dwa razy droższe. Słyszałem, że Live Nation zabiera 30% ze sprzedaży merchu dla siebie. Linie lotnicze tak podrożały, że jeśli jesteś muzykiem mojego pokroju, to nie zarabiasz na koncertach i trasach.
Zakończenie pandemii – przynajmniej tymczasowe i poniekąd umowne, bo czort wie co się jeszcze wydarzy – pozwoliło światu na ponowne otwarcie jego bram i drzwi do wszelkich przyjemności jak koncerty, wydarzenia kulturalne, kina, teatry, muzea, restauracje. Ale przy okazji wszystko to podrożało jak jasny pieron.
Koszty koncertów coraz wyższe
Hotele droższe. Jedzenie droższe. W pewnym momencie zadajesz sobie pytanie: koncertuję, ale po co? Robisz to dla fanów, by podzielić się z nimi swoją pracą. Ale nikt nie powinien powiedzieć, że to jest dziś tak opłacalne, osiągalne i łatwe. Próbuję teraz oszacować wydatki na koncerty na najbliższych kilka lat i nie ma szans, żeby to się nie wydarzyło po kosztach własnych. Nie ma szans. Więc planujesz i dociera do Ciebie, że: nie możesz wziąć tego samochodu, nie możesz zaprosić tego supportu, nie możesz mieć tej produkcji, nie stać Cię na te światła. Więc grasz bez tego, a publika marudzi, że: słaby występ, nie ma świateł, słaba akustyka, słaba jakość. Dlatego sporo muzyków zaczyna tworzyć w domu, bo co innego im zostało. Może spróbuję akustycznie. Wychodzę do ludzi z gitarą i śpiewam dla nich – zawsze lepsze to, niż nic. Ale łatwo nie jest.
Przykro czyta się coraz więcej takich wypowiedzi, ale ostatecznie – niezależnie od statusu społecznego, wysokości kwoty na koncie bankowym i miesięcznych zarobków – wszyscy borykamy się z tymi samymi problemami, które narzuca na nas światowa gospodarka. Do czego to doprowadzi? Przekonamy się również wszyscy za parę lat.
Źródło: Blabbermouth
Fot. Tom Hawkins
1 komentarz
na metalu nigdy się nie zarabiało, a ci co zarabiali byli szczęściarzami. no ale jak widać i to się kończy…