RECENZJE

Atan – „Metamorphic”: Progresywny pazur stłumiony wokalem

Atan recenzja albumu Metamorphic
Koncert zespołu TSA

28. marca miała miejsce premiera drugiego albumu studyjnego zespołu Atan. „Metamorphic” to dwupłytowe wydanie z 18 kompozycjami w sumie. Grupę tworzy czterech członków, ale poza nimi na wydawnictwie możemy usłyszeć dwóch gości, w tym – bagatela – Dereka Sheriniana, który na ich nagraniach pojawia się już drugi raz z rzędu, gdyż wystąpił gościnnie również na pierwszym albumie formacji w 2022 roku.

Atan to świeży zespół grający muzykę progresywną, uformowany raptem 5 lat temu. Jak na świeżynkę, ma już dwie płyty studyjne, jeden mini-album i występy na kilku znaczących festiwalach u boku kilku znaczących kolegów z branży. Czy jest to stricte prog metal? Nie. Usłyszeć na tej płycie można mieszankę różnych stylów muzycznych. Czy to jednak daje podstawy do nazwania albumu różnorodnym? Okaże się. Korci mnie, żeby zaspoilować z odpowiedzią, ale się powstrzymam.

Skład zespołu Atan i dotychczasowe osiągnięcia

Kompozytorem, gitarzystą i liderem zespołu jest Andrzej Czaplewski. Tekściarką i wokalistką – pochodząca z Boliwii Claudia Moscoso. Dodajmy do tego perkusistę Jarosława Sadowskiego i basistę Marcina Palidera i mamy całą formację. Grupa ma za sobą występy m.in. na Metal Hammer Festiwal w Łodzi oraz Ostrów Rock Festiwal. Razem z Jakubem Żyteckim byli również gościem specjalnym Riverside na ich polskiej trasie.

W 2022 roku zespół wydał swój pierwszy album studyjny, który promował singlem „Absentee” z gościnnym udziałem Dereka Sheriniana znanego głównie ze współpracy z Dream Theater, ale również z Sons of Apollo, Yngwie Malmsteenem, Joe Bonamassą, Joe Satrianim, Black Label Society, Alice Cooperem, Kissem i Billy Idolem. A to tylko część jego współudziałów. Rok później Atan wydał mini-album „Abnormal Load” nagrany w Londynie, a wydany pod szyldem Prog Metal Rock Promotion. Zawarła się na nim 17-minutowa instrumentalna suita pod tym samym tytułem.

Jeśli zaś chodzi o promocję świeżutkiej płyty „Metamorphic”, to zaczyna się ona już w tym miesiącu. 4. kwietnia odbył się koncert zespołu w Ostrowskim Centrum Kultury w ramach projektu „Wszyscy Śpiewamy Na Rockowo”. Grupa zagra również końcem miesiąca w Warszawie w klubie Potok oraz na Spring Rock Festival na scenie Przystanku Otwartej Kultury Kazimierz w Sosnowcu.

Zespół Atan
Zespół Atan
Fot. Materiały promocyjne

Kilka wstępnych słów o albumie „Metamorphic”

Pisałam na wstępie, że płyta to mieszanka różnych stylów. Wspomniałam również, że niekoniecznie można to piewnie nazwać różnorodnością. Czasem miks różnych stylów może niesmacznie nie współgrać ze sobą. Czy elementy rapu współgrają z prog metalem? Myślę, że to kwestia gustu. A czemu o tym wspominam? Bo jest ich na płycie sporo.

Brzmienie „Metamorphic” to mieszanina proga i djentu w kompozycjach, które ogólnie nie są złe. Jednakowoż całości nie dopełnia wokal, który jest utrzymany poziomo w większości utworów i momentami bywa irytujący. Na płycie znajduje się dużo elementów parlando. Moim zdaniem za dużo. Są również utwory w pełni – powiedzmy – rapowane i to, w przypadku mało elastycznego wokalu Claudii Moscoso, po prostu źle brzmi. Niektóre frazy dość często powtarzane są wielokrotnie, raz za razem, co wprawia słuchacza w nudę. Za kwestie tekstów wszystkich utworów odpowiedzialna jest właśnie wokalistka. Może zwyczajnie nie stoi najmocniej nie tylko na pozycji wokalistki właśnie, ale również tekściarki. Przejdźmy zatem utwór po utworze po obu płytach.

Zawartość na pierwszej płycie „Metamorphic”

Obie płyty mają po 9 utworów. Pierwszy dysk zaczyna „Scapegoat” z wyraźnym riffem, który po 45 sekundach ustępuje zmianie metrum z bardzo dziwnymi odgłosami wydawanymi przez muzyków. Później Claudia Moscoso wyśpiewuje „Goatie goat, goatie goat, turn around goatie goat”, co brzmi jak jakaś dziecinna wyliczanka. Po elemencie infantylności przychodzi czas na growl i wykrzykiwane złowrogo „Sacrifice”. No można się pogubić w przekazie. Czyste wokale też są i one jakoś momentami brzmią.

Wchodzi „Echoes of Meanings” ze spokojnym intro i stonowanym, nisko osadzonym wokalem Moscoso, który o dziwo tu pasuje i tworzy swego rodzaju klimat i – wydawać by się mogło – podwaliny pod całość. W połowie pojawiają się jednak pierwsze melorecytatorko-rapujące elementy. Na szczęście na krótko. Szybka solóweczka, znów stonowany, akceptowalny wokal, potem znowu parlando. Ale generalnie ten utwór w porównaniu do pierwszego daje inny obraz płyty, a całość jego wydźwięku jest dość stabilna, bez fajerwerków i dziwnych zaskoczeń.

„All I Know” zaczyna się w podobnym stylu, jak poprzednik. Szybko jednak pojawia się refren, który ma dość irytującą linię wokalną. Należy jednak nadmienić, że kompozycyjnie brzmi fajnie, ma dobry riff i solidną perkusję. Nie brakuje tu mówionych partii, które ustępują później screamom i growlom. Utwór „różnorodny” podobnie, jak pierwszy.

Idziemy dalej

„Fodder” zaczyna się dynamicznym wokalem z dużą ilością tekstu, który zwalnia w refrenie i ustępuje porządnej solówce. Zostaje jednak ona przerwana przez powtarzalną frazę zaśpiewaną w tak dziwnej linii melodycznej, że człowiek zastanawia się, dlaczego ona została zaakceptowana w tym miejscu. Ponownie, bardzo fajna, chwytliwa, wyraźna kompozycja i dobry instrumental. Wokal, zwłaszcza to, jak brzmi pod koniec utworu, psuje jednak ją całą.

„First Fig” to chwila spokoju po poprzednich burzach. Trwający nieco ponad 4 minuty utwór jest stonowany, bez fajerwerków, podobnie, jak „Echoes of Meanings”.

„Before The Winter Comes”. Tak. Ten utwór można nazwać różnorodnym, bez cudzysłowu. Ma lekkie zabarwienie egzotyczne na początku, które ustępuje przejściu w iście post rockowy utwór. Trwa to dobre 2 minuty na nieco ponad 5 minut całości. Tutaj zmienność jest ciekawa, dobrze brzmi, a wykorzystane zabiegi muzyczne pasują do siebie. Byłoby super, gdyby nie kapka dziegciu w postaci przesterowanego, mającego brzmieć groźnie parlando na koniec w wykonaniu wokalistki. No ale trzeba lubić co się ma.

„Godot”. Nowość. Irytujący wokal, irytujące linie melodyczne, powtarzalność, miałkość w brzmieniu Moscoso. Niestety, ciężko odnieść się tylko do kwestii instrumentalnej, kiedy wokal wypełnia ¾ utworu.

Podobnie jest z „Stendhall Syndrome”. Krótki, cztero i półminutowy utwór bez specjalnych cech szczególnych. Nawet kompozycja jest niespecjalnie ciekawa, co do tej pory jakkolwiek broniło całości brzmienia.

Ostatni „Alchemist” zaczyna się dobitnie. Jest dość wyrazistym zakończeniem pierwszego dysku. Nie brakuje tu naszych ulubionych growli. Ewidentnie momentami Atan bawi się w The Contortionist, tylko brakuje im w tym doświadczenia i lepszego łączenia składowych muzyki. I ciekawszej wokalistki.

„Metamorphic” – co znajdziemy na drugim dysku?

No cóż. Pierwszy dysk za nami. Idziemy do drugiego. Tyle samo utworów, podobny czas trwania całości. „Metamorphic CD2” zaczyna się od „Rind”. Połowa utworu jest spokojna i stonowana, żeby w drugiej części ustąpić żywszym riffom i zmiennemu metrum. I ta druga część jest dość ciekawa, ale utwór nie zatrzymuje przy sobie jakoś wybitnie.

„Glimmering” to kompozycja, do której powstał teledysk. Sceny poza studiem zostały nagrane m.in. na katowickim Nikiszu. Na utworze jest sporo partii mówionych, a melodia jest dosyć stabilna, bez większych fajerwerków, z wyjątkiem jednej solówki gitary, która mocno wchodzi w bębenki swoim wyrazistym jazgotem.

„Dissappear” wchodzi z wysokiego C. Kompozycja od początku uderza swoją siłą, mocną perkusją i chwytliwą gitarą oraz wyraźnym wokalem. Mamy tu do czynienia w growlem i z przesterowanymi partiami mówionymi. Miejscami wokal Moscoso brzmi tu miękko i dorównuje kompozycji.

Jest to również jeden z singli promujących płytę przed premierą.

Goście na na nowym albumie Atan

„Chasing Lights” to prawie dwunastominutowy utwór z udziałem Derek Sheriniana. Powstał do niego również teledysk. Autor wszystkich kompozycji, Andrzej Czaplewski, mówi, że napisał go specjalnie dla klawiszowca.

Derek uraczył nas energetycznymi solówkami oraz bardzo przyjaznymi, ciepłymi, analogowymi podkładami, które czasami dublują linie wokalne, czasami partie gitarowe, no i popełniliśmy nawet klasyczne unisono. „Chasing Light” jest zagrany na gitarze 8-strunowej, jest w nim trochę ‘łamańców’, do czego Atan już przyzwyczaił słuchacza, są melodyjne linie wokalne, a za warstwę liryczną odpowiada Claudia Moscoso.

Andrzej Czaplewski

Sama wokalistka zaś tak wypowiada się o sensie i znaczeniu tego utworu:

Tak naprawdę to moje opowiadanie o ćmie, która zakochuje się w księżycu. Ćma wychodzi każdej nocy i śpiewa pochwały księżycowi, obiecuje zbudować dla niego kokon, w którym zrzuca skórę. W końcu ćma goni światło i umiera. Boję się i zarazem fascynują mnie ćmy. Za tym tekstem kryje się też odrobina nauki. Ćmy faktycznie wykorzystują księżyc do nawigacji, ich metamorfoza jest piękna i trochę obrzydliwa. Zawsze zastanawiałam się, co czują ćmy, gdy widzą światło albo księżyc. Chciałam zrobić rodzaj tragikomedii z mojej miłości i zarazem strachu przed ćmami.

Claudia Moscoso

I taką tragikomedią jest również teledysk, w którym to gigantyczna ćma z gigantycznego kokonu zdaje się niszczyć świat, a potem, o dziwo, ludzie mimo wszystko oddają jej pokłon. Well.

Utwór ma sporo Dream Theaterowych wstawek. Zwłaszcza kiedy do gry dołącza Sherinian. Choć i gitarzysta próbuje tu bawić się w Petrucciego, co, z całym szacunkiem do niekwestionowanego talentu Johna, dość dobrze mu wychodzi. I ogólnie, kolejny raz powtórzę, kompozycja jest tu całkiem ciekawa i chwytliwa. Wokal? Są lepsze i gorsze momenty. Utwór kończy się wpadającym w ucho outro.

Ostatnie utwory

W „Antidote”, jak w większości utworów, mamy mieszankę zabiegów wokalnych od melorecytacji po czyste zaśpiewy i dość żywą kompozycję z zauważalną dwukrotną solówką gitary. „Down” trwający niecałe pięć minut, ma jednak mniej akceptowalne zabiegi Claudii Moscoso ze słyszalnym momentami przesterem i powtarzalnością dźwięków, choć kompozycja zdecydowanie się nadaje.

„Away” to utwór z dość prostym i oczywistym refrenem. Nie dzieją się tu specjalne zabiegi ani wokalne (choć jest trochę growli), ani instrumentalne. Powiedzmy, że to taki uspokajacz przed następnym nagraniem. „Dopamine” bowiem wydaje się być swego rodzaju wyskokiem na tej płycie, niespójną odskocznią od reszty. Trwa nieco ponad 2 i pół minuty i jest czymś w stylu mieszanki jakiegoś reagge i ska, na co nakierować może też umpa umpa gitarka o brzmieniu ukulele na wzór znanego „Somewhere Over The Rainbow”. No tu nawet kompozycji, które były trzonem całej płyty dotychczas, nie jestem w stanie pochwalić. W tym miejscu wracamy do mieszanki różnych stylów i zabiegów oraz pytania, czy można to nazwać różnorodnością czy wręcz innowacyjnością. No moim zdaniem nie. I zdecydowanie słuchanie tego utworu nie wpływa na zwiększenie dawki dopaminy w moim organizmie. Powiedziałabym, że przeciwnie.

Ostatni utwór również jest z udziałem gościa. Tym razem jest to Mark Richardson znany najbardziej ze stanowiska perkusisty w zespole Skunk Anansie. „Respite” nie wyróżnia się niczym na koniec, nawet perkusją, która zaczyna się bardziej rzucać w uszy dopiero pod koniec utworu.

Brzmienie na płycie „Metamorphic”

Kilkukrotnie powtórzyłam w trakcie powyższych treści, że w większości kompozycje na tej płycie są ciekawe i dobrze brzmią. Nie jest to nic specjalnie twórczego czy przełomowego, ale dobrze się tego słucha i nie mierzi to ucha. Rym niezamierzony. I faktycznie instrumentalnie zespół robi dobrą robotę i miałby szanse na tworzenie konkurencji innym grupom osiadającym w podobnej tematyce muzycznej.

Kulą u nogi moim zdaniem jest niespójny z kompozycjami i pomysłem instrumentalnym wokal Claudii Moscoso będąc za mało wyraźnym, albo zbyt rozchwianym, albo zbyt powtarzalnym. Moscoso nie pozwala sobie na żadne melizmaty, na żadne ozdobniki, na żadne kicksy. Jej wokal jest monotonny i przez to bywa irytujący. I oczywiście każdy szuka czego innego w muzyce i to, że ja to tak postrzegam, nie znaczy, że każdy będzie słyszał to tak samo. Gdyby jednak jej wokal był nieco bardziej wirtuozyjny, nieco bardziej rozbudowany, nieco bardziej dźwięczny, te dobre instrumentalnie kompozycje zyskałyby bardzo dużo na wartości i ogólnym wspólnym brzmieniu.

Na większości utworów z nowej płyty Atan słyszymy dobrze brzmiącą gitarę z ciekawymi riffami, solidną, wyrazistą perkusję i dobrze podbijający tę wyrazistość bas. Tu wszystko jest na swoim miejscu. Smaczki w postaci Dereka Sheriniana czy Marka Richardsona to zawsze dodatkowy plus dla urozmaicenia płyty. Ale czy ten album powinien składać się z dwóch dysków? Moim zdaniem nie. Można było śmiało rozłożyć to na dwa osobne wydawnictwa, gdyż 18 utworów w podobnym jednak tonie na raz, bez większych roszad, to za dużo i słuchacz może się tym zmęczyć.

Nie do końca jestem w stanie ocenić i jednoznacznie stwierdzić, co gra Atan. Bo muzycznie faktycznie jest to muzyka progresywna. Ale mocno rapujące częste wstawki wokalistki sprawiają, że przestajesz wiedzieć, co tutaj jest główną inspiracją i motywem.

Ostatnie słowa na temat „Metamorphic” od Atan

Przychylmy się jeszcze na chwilę nad okładką płyty, choć przychylać się nie ma nad czym, bo jest bardzo minimalistyczna i przedstawia karykaturalne sylwetki dwóch postaci. Poza tym nazwa zespołu, tytuł płyty i wzmianka o dwóch występujących na niej gościach. Tyle. Grafikę nie bardzo mamy tutaj za co docenić bądź wyróżnić.

Konkludując. Płyta zespołu Atan ma momenty, które wpadają w ucho i do których można wracać. Jednakowoż całościowo nie jest niczym szczególnym. Kompozycje są poprawne, ciekawe bądź ciekawe momentami, ale nie otwierają przed nami nowych drzwi. Słychać w nich mocne inspiracje i naleciałości innych zespołów z tej samej progresywnej drużyny i to nie jest złe. To są też smaczki dla słuchacza, który w pojedynczym riffie bądź solówce perkusji doszukuje się podobieństw do konkretnych utworów różnych zespołów i konkretnych ich momentów.

O wokalu już nic nie powtórzę, bo wyraźnie dałam znać, co o nim myślę. Ale właśnie przez to, że jest to jednak znaczący element całości kompozycji wpływający mocno na finalny odbiór, moja ocena nie będzie wysoka. Ostatni raz jednak zaznaczę, by do tego dziegciu dodać łyżeczkę cukru, że zespół ma potencjał i przy pewnych zmianach jego muzyka mogłaby „siąść” większej rzeszy słuchaczy.

Atan album Metamorphic
Atan album „Metamorphic”

Lista utworów:

CD 1:

1. Scapegoat
2. Echoes Of Meaning
3. All I Know
4. Fodder
5. First Fig
6. Before The Winter Comes
7. Godot
8. Stendhal Syndrome
9. Alchemist

CD 2:

1. Rind
2. Glimmering
3. Disappear
4. Chasing Light (ft.Derek Sherinian)
5. Antidote
6. Down
7. Away
8. Dopamine
9. Respite (ft.Mark Richardson)

Podobne artykuły

Recenzja: Sacred Reich – „Awakening”, czyli 23 lata streszczone w 30 minut

Szymon

Recenzja: Alice In Chains – The Devil Put Dinosaurs Here

Tomasz Koza

Choroszcz – „Rojenie”. Niepokojący, ociekający smołą klimat

Marta Trela

Zostaw komentarz