W tym roku polska scena metalowa doczekała się zapowiedzi dwóch wielkich powrotów. Na przełomie sierpnia i września informowaliśmy Was, że po dwunastu latach, z nowym materiałem powraca death metalowa formacja Hell-Born, której najnowsze wydawnictwo „Natas Liah” ukaże się już na początku przyszłego roku.
Niemniej zaskakująca okazała się informacja, że black/gothic metalowa grupa Darzamat jest w trakcie intensywnych prac nad nowym albumem, o wdzięcznym tytule „A Philosopher at the End of the Universe”.
[newsletter]
Jedenaście lat przerwy i wielkie zmiany w Darzamat
Myślę, że mało kto spodziewał się, że po tak długiej przerwie Flauros i jego ekipa postanowią powrócić z całkiem nowym materiałem. Tymczasem już rok temu zespół poinformował, że pracuje nad nowym albumem, potwierdzając tę wiadomość publikacją fragmentu utworu „A Philosopher at the End of the Universe”.
Niestety premiera pierwszego singla, która przypieczętowałaby deklaracje katowiczan, przeciągała się w czasie. Przypomnę tylko, że działający od 1995 roku Darzamat ściśle trzymał się obranych przez siebie założeń, tym samym wypracowując sobie charakterystyczne brzmienie.
Mimo licznych zmian i roszad w składzie, twórczość zespołu pozostawała niezmienna, oscylując w klimacie gotyckiego black metalu wyściełanego uwielbieniem dla magii, natury i szeroko pojętego czarostwa.
Przełomowym momentem w karierze zespołu okazał się wydany w 2003 roku album pt. „Oniriad”, który stał się dla formacji przepustką do metalowego półświatka. Zmiana formuły na bardziej gotycką oraz zaangażowanie do projektu wokalistki Agnieszki „Nery” Góreckiej przypieczętowała pozycję Darzamat i zaowocowała nagraniem takich produkcji jak „Semidevilish”, „Transkarpatia” czy ostatni wydany przed przerwą, album „Solfernus’ Path”.
Inne nasze recenzje:
- Nie słuchajcie tego za kierownicą – recenzja Violent Answer „Violent Answer”
- Powrót do przeszłości – recenzja V8 pt. „A New Beginning”
- Recenzja: Zakk Sabbath – „Vertigo”, czyli rzecz tylko dla fanów Black Sabbath
„A Philosopher at the End of the Universe”. Nowy lepszy Darzamat?
Dokładnie 27 października 2020 roku ukazał się szósty album studyjny śląskiej formacji. Krążek został wydany nakładem wytwórni Szataniec, a za jego produkcję odpowiada znany z death metalowego Vadera Maurycy „Mauser” Stefanowicz.
Na długo przed premierą lider Darzamat, Rafał „Flauros” Góral zapowiedział, że ich najnowsze dzieło rozpocznie nową erę w historii zespołu. Pierwszą istotną zmianą jaka zaszła jest całkowita rezygnacja z instrumentów klawiszowych, które niewątpliwie stanowiły charakterystyczny element podkreślający grozę oraz podniosłość, jaka miała towarzyszyć utworom Darzamat.
Skłamałabym pisząc, że jest mi z tego powodu przykro. Już sama tylko informacja o tym, że dokonano wymiany totalnie cringeowych organów na rzecz bardziej rozbudowanych partii gitarowych, sprawiła, że w ogóle zdecydowałam się sięgnąć po ten album.
Kolejną zmianą jaka zaszła w zespole było przyjęcie do składu nowego perkusisty, Jacka Guta, znanego między innymi z grind corowej formacji Nuclear Vomit. Kolejnym elementem, który zachęcił mnie do przesłuchania „A Philosopher at the End of the Universe” było samo założenie, że ma to być album koncepcyjny. Przyznam, że taka forma produkcji zawsze budziła moje zainteresowanie. Co ciekawe, przed premierą Flauros zapewniał, że opowiedziana na nowym krążku, historia, jest kontynuacją opowieści przedstawionej na wydanym ponad dekadę temu „Solfernus’ Path”, w związku z czym miałam obawy, że zamiast soczystej świeżyzny otrzymamy odgrzewanego kotleta w mniej kiczowatej odsłonie.
Początki nowej ery w Darzamat
Nigdy nie byłam fanką twórczości tej katowickiej grupy i nie bardzo rozumiałam fenomenu krążków „Transkarpatia” czy „Semidevilish”, którymi zachwycały się moje koleżanki z lat wczesnej młodości oraz całe rzesze miłośników gotyckiego klimatu. To czym podniecały się tabuny „Królowych mroku” i „Książąt ciemności”, zwyczajnie przyprawiało mnie o dreszcz zażenowania, a przy kawałkach takich jak „Letter from Hell” dostawałam muzycznej niestrawności.
Mimo że nie pałam zbyt wielką sympatią do twórczości Darzamat byłabym niezwykle niesprawiedliwa pisząc, że ich muzyka to zwykły bubel przeznaczony dla gotyckich księżniczek. Muzycy tworzący grupę zawsze byli i są dobrzy w tym co robią, a ich najnowsze wydawnictwo jest tylko potwierdzeniem ich profesjonalnego podejścia do muzyki oraz umiejętności wyciągania wniosków na podstawie krytyki. Już sama decyzja o pozbyciu się tak istotnego elementu, jakim były klawisze jest dowodem na to, że zespół chce, aby ich twórczość była rasowa, a nie kojarząca się z mroczną tandetą.
Być może moje domysły nie są słuszne, ale odnoszę wrażenie, że niemały wpływ na wprowadzenie zmian i odświeżenie ogólnej koncepcji Darzamat, miał nowy perkusista. Młody i niezwykle utalentowany muzyk znany z bardzo dynamicznej gry, chociażby we wcześniej wspomnianym Nuclear Vomit z pewnością dołożył swoją cegiełkę w tworzeniu nowej idei Darzamat.
Pierwszy, tytułowy singiel, który ukazał się pod koniec sierpnia mógł być nie lada zaskoczeniem dla fanów i sceptyków twórczości katowiczan, bowiem z dawnego klimatu pozostało stosunkowo niewiele. Przesadziłabym pisząc, że tytułowy utwór jakoś bardzo mnie zaskoczył, jednak jego odbiór uważam za pozytywny i zgodny z zapowiedziami Flaurosa, co zachęciło mnie do przesłuchania całego materiału.
Krążek otwiera ciężkostrawna parada cytatów, która ni jak ma się do następującego po niej thrashowego riffu, zaczynającego tytułowy „A Philosopher at the End of the Universe”. Dość zaskakującą sprawą jest fakt, że praktycznie każdy następny kawałek jest lepszy od numeru promującego wydawnictwo. Myślałam, że przebojowy singiel jest tylko chwytem marketingowym mającym na celu wzbudzenie zainteresowania nowym materiałem i przyciągnięciem jak największej grupy odbiorców. Tym czasem katowicka formacja pokazała klasę poniekąd wychodząc z własnej bańki, którą pompowała przez lata.
Mocna strona nowej płyty Darzamat: instrumenty
Na „A Philosopher at the End of the Universe” de facto słychać całe spektrum muzycznej ekstremy, na co ewidentnie wpływ mają różniące się od siebie preferencje muzyków. Poza blackowymi zagrywkami w stylu Cradle of Filth, które znamy z poprzednich albumów, zespół postanowił sięgnąć także do świata death metalu co słychać w kawałkach „Thoughts to Weigh on Farewell” oraz „The Sleeping Prophet”.
Przyznam, że podoba mi się wprowadzenie bardziej post metalowych riffów, które podkręcają atmosferę sprawiając, że momentami kompozycje Darzamat są dla mnie w miarę przyswajalne. Ciekawym elementem składającym się na ten muzyczny magiel są heavy metalowe solówki, które słyszymy chociażby w tytułowym numerze. Całości dopełnia wyrazista perkusja, która nieco podkręca monotonne kompozycje. Generalnie instrumentalnie „A Filosopher at the end of the Universe” jest materiałem dość ciekawym i na pewno dobrze zrealizowanym.
„Kilka słów” o warstwie wokalnej
Poza odbierającymi mi jakąkolwiek potencjalną przyjemność z muzyki Darzamat klawiszami, były żeńskie partie wokalne. Niestety, muzyczna ekspresja Nery nigdy do mnie nie przemawiała. Słysząc jej głos ukradkiem zatykałam uszy, aby uniknąć skrętu kiszek. Niestety, poziom wewnętrznego zażenowania rósł proporcjonalnie do poziomu prób usiłowania przez Agnieszkę wykrzesania z gardła bardziej agresywnych dźwięków czy demonicznej maniery. Kiedy Nera na poprzednich wydawnictwach wypadała dość słabo, Flauros prezentował się całkiem przyzwoicie.
Minęło jednak ponad dziesięć lat, a struny głosowe śpiewającego duetu nadgryzł ząb czasu. W przypadku Nery dojrzałość zadziałała na plus. Głos Góreckiej, choć starszy i niższy, nabrał przyjemniejszej barwy, nie tracąc przy tym pewnej dziewczęcości
Przyznam, że całkiem nieźle prezentuje się w gotyckim numerze „Running in the Dark”, który brzmi jak wyciągnięty z ostatniej płyty Nightwish. Nawet podobają mi się momenty, w których Nera wchodzi w wyższe i delikatniejsze rejestry, przez co brzmi trochę jak wokalistki zespołów The Sins of Thy Beloved czy Draconian, co wyraźnie słychać chociażby w utworze zamykającym album.
Niestety lider formacji, Rafał Góral, nie wypada tak dobrze jak cała reszta zespołu. Mimo że Flauros stara się trzymać fason, gdzieś z dna jego gardzieli wydobywa się starczy pomruk, którego nie udało się zatuszować podczas masteringu. Reasumując – nie jest źle, ale szału też nie ma. Należy jednak pamiętać, że ani Flauros, ani Nera nie mogą pochwalić się wybitnymi umiejętnościami wokalnymi czy wysoką skalą głosu, a ich warsztat wokalny można uznać jedynie za poprawny.
„A Philosopher at the End of the Universe”, czyli co znajdziemy na płycie?
Na najnowszy materiał Darzamat składa się dziewięć kompozycji tworzących niespełna 40 minutowy materiał. Krążek ma swoje lepsze i gorsze momenty. Album otwiera „Reminiscence”, intro będące wcześniej wspomnianą paradą cytatów mającą na celu wprowadzenie nas w klimat albumu. Poza tym, że z technicznego punktu widzenia wstępniak zrealizowany jest bardzo dobrze, tak z perspektywy odbiorcy jest kompletnie od czapy.
Kolejny na liście jest tytułowy „A Philosopher at the End of the Universe”, po którym katowicka formacja serwuje bardzo przebojowy, gotycki „Running in the Dark”. Przyznam, że kolejne trzy numery z listy Thoughts to Weigh on Farewell Day, The Tearful Game oraz The Sleeping Prophet zlały mi się w jedną całość, choć pamiętam, że ostatni z wymienionych kawałków przyprawił mnie o dreszcz zażenowania, gdyż w nim pojawia się tak nielubiana przeze mnie groteskowa maniera Nery.
Z kolei „Clouds, Clouds, Darkening All” ma naprawdę duży potencjał. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie niezbyt udany refren, który nijak ma się do post black metalowego riffu. Naprawdę szkoda. Numerem ósmym na liście jest dość miałki „The Great Blaze”, po którym otrzymujemy liryczną kompozycję w stylu Draconian, „The Kaleidoscope of Retreat”.
Sprawy techniczne, czyli słabe brzmienie i tania okładka
„A Philosopher at the End of The Universe” nie zachwyca, ale też nie jest tworem odpychającym. Pomijając kwestie moich własnych upodobań, które nie pokrywają się ze stylistyką Darzamat, muszę przyznać, że album zrealizowany jest na wysokim poziomie, z zachowaniem pełnej dbałości o szczegóły.
Z technicznego punktu widzenia, zarejestrowany dźwięk jest dobrej jakości a odpowiedzialny za mix i mastering Jarosław Baran (ex-Delight) w tym aspekcie zasługuje na uznanie.
Słychać, że zarówno zespół jak i ekipa biorąca udział w tym projekcie, tworzyła ten album z pasją i dbałością o niuanse. Niestety, mimo że realizacja dźwiękowa stoi na wysokim poziomie, w moim odczuciu materiał jest dość monotonny a brzmienie słabe. Być może ze względu na własne preferencje nie potrafię odnaleźć energii, którą niesie ze sobą to dzieło i tylko wydaje mi się, że „A Philosopher at the End of the Universe” jest pozbawiony mocy, jednak fakty są takie, że czegoś mi w tych kompozycjach brakowało przez co nie czerpałam najmniejszej przyjemności z odsłuchu.
Teraz kilka słów o okładce zdobiącej to wydawnictwo. W telegraficznym skrócie, po prostu gniot. To już nawet nie jest kicz, tylko cringe. Z całym szacunkiem dla powabu Nery, ale grafika wygląda jak mokry sen miłośnika Dody w wersji „dark”. Nie mam pojęcia kto stoi za tym koszmarnym projektem, ale przypomina mi to tworzoną na kolanie pracę studenta pierwszego roku zaocznych studiów graficznych wykonaną za zgrzewkę piwa.
Obejrzałam pozostałe zdjęcia z sesji fotograficznej wykonanej na potrzeby promocji i muszę stwierdzić, że osoba, która wybrała akurat to konkretne ujęcie znajdujące się na okładce albo nie lubi Agnieszki albo ma fatalne poczucie estetyki.

Lista utworów:
01. Reminiscence
02. A Philosopher at the End of the Universe
03. Running in the Dark
04. Thoughts to Weigh on Farewell
05. The Tearful Game
06. The Sleeping Prophet
07. Clouds, Clouds, Darkening All
08. The Great Blaze
09. The Kaleidoscope of Retreat