Być może to tylko osobista refleksja, ale wydaje mi się, że w ostatnich latach pojawia się coraz więcej różnej maści fanów historii. Rozwijają się grupy rekonstrukcyjne, niektórzy budują nawet osady na wzór tych średniowiecznych, w wielu miejscach żywo opowiada się o dawnych dziejach. Na rynku muzycznym z kolei popularność zyskują takie grupy jak Rival Sons czy Greta Van Fleet, które garściami czerpią z dziedzictwa Zeppelinów, Stonesów i innych klasyków lat 70. i 80. ubiegłego wieku.
Co łączy oba te zjawiska, to chęć pewnego cofnięcia się w czasie. Co do pierwszej części leadu – doświadczenia bardzo odległej przeszłości, próby zrozumienia żyjących w tych czasach ludzi. Zaś co do drugiej, to niejednokrotnie powrotu do czasów młodości – czy to swojej, czy swoich rodziców. Próby odtworzenia i zrozumienia tamtej ekspresji i wrażliwości. Takie wyzwanie postawili przed sobą muzycy austriackiego Venatora.
Czytaj: Recenzja płyty „72 Seasons” zespołu Metallica
Podróżnicy w czasie z Venatora. Tu wszystko jest klasyczne
Już na pierwszy rzut oka widać, że kwintet artystów wygląda niczym przybysze z przeszłości – obcisłe jeansy, ramoneski, długie włosy, zadziorne wąsy. Do tego należy doliczyć klasyczny design logo formacji, a także okładek debiutanckiej EP-ki jak i pierwszego longplaya.
Nie słuchamy niczego innego niż oldschoolowy metal. Skutkuje to tym, że nasza muzyka nie oferuje nic ponadto niż brzmienia lat 80. Wiemy, czego chcemy, wiemy też, jak ma to brzmieć i jaki mieć klimat.
Przyznaje w jednym z wywiadów wokalista formacji Hans Huemer.

Fot. Materiały promocyjne
Krótka historia zespołu Venator. Trzy koncerty, stara rzeźnia i płyta
Venator powstał stosunkowo niedawno, w 2016 roku. Pełny skład zaś zdołał uzbierać w 2019 roku – oprócz wspomnianego Huemera stanowią go Stefan Glasner (bas), Jakob Steidl (perkusja), Leon Ehrangruber i Anton Holzner (obaj na gitarach).
Pod koniec tamtego roku zagrali pierwsze trzy koncerty, by tuż przed rozpoczęciem pandemii COVID-19, w marcu 2020 roku, wydać premierową EP-kę zatytułowaną „Paradiser”. Na długogrający debiut muzycy czekali aż ustabilizuje się sytuacja pandemiczna – „Echoes from the gutter” (pol. „Echa rynsztoka”) ukazał się w lutym ubiegłego roku.
Skąd taki tytuł? Nakreśla wspomniany już Heumer.
Ideą było połączenie atmosfery naszej muzyki z doświadczeniami, jakie zebraliśmy w naszym rodzinnym Linzu. Nasza sala prób mieści się w piwnicy dawnego budynku rzeźni, w najbardziej zaniedbanej dzielnicy. Dzieją się tam czasem dziwne rzeczy, które jednak są mocno inspirujące i wpływają na urok naszej muzyki. To „podziemie” odgrywa tu dużą rolę – chcemy sprawdzić, czy do powierzchni dostaje się to, co tam powstaje.
Venator na Bandcamp: https://venatorsteelcity.bandcamp.com/

Priest, Maiden, Accept… Venator. Recenzja albumu „Echoes from the gutter”
Tamtą salkę prób spokojnie by można było zareklamować jako „współczesny” skansen, prowadzony przez muzyków w tych oldschoolowych strojach. Te „klasyczne” skanseny też przecież skupiają ludzi ubieranych w strojach z epoki, więc czemu tu miałoby być inaczej?
Na wydawnictwie znajdziemy dziewięć premierowych kompozycji, których łączna długość to niewiele ponad trzy kwadranse. To nic innego, jak hołd złożony takim zespołom jak Judas Priest, Iron Maiden czy Accept, ale także W.A.S.P., Virgin Steele i Omen.
Przyznam szczerze, że trudno tutaj szerzej rozwodzić się nad poszczególnymi kompozycjami. Są one utrzymane na dość podobnym, wysokim poziomie i można dojść do wniosku, że słuchanie „Echoes from the gutter” absolutnie można porównać do wizyty w dawnej osadzie. Przecież idziemy do niej, by fajnie spędzić czas i poznać trochę historii, a nie oczekujemy, że znajdziemy w niej statki kosmiczne (swoją drogą „Venator” to nazwa imperialnego krążownika z Gwiezdnych Wojen) czy droidy.
Jeśli już miałbym któreś z nich wyróżnić, to z pewnością bardzo energetyczny i otwierający krążek „Howl at the rain”, zaczynający się ciekawym akustycznym intro „Seventh seal”, nieco wolniejszy i stonowany „Red and Black”, wściekły „Maniac Man”, czy zamykający „Streets of gold”, w którym popis swoich wokalnych umiejętności pokazuje Heumer.
Osobne pochwały należą się duetowi gitarzystów. Między Ehrangruberem i Holznerem czuć wyraźną i mocną więź, podobną – zachowując wszelkie proporcje – do tej, która połączyła przed czterdziestoma laty Dave’a Murrey’a i Adriana Smitha.
Muzycznie nihil novi, ale czy to źle?
Całą tę recenzję można by zamknąć słowami, że to „hołd złożony klasycznym zespołom heavy metalowym”. Przecież krążek nawet brzmi tak, jakby został nagrany na magnetofonie szpulowym. Nie ma na nim grama współczesnych rozwiązań, nie mówiąc już o jakiś innowacjach kompozytorskich. Pytanie jednak, czy naprawdę jest to zawsze konieczne.
Mówimy tu bowiem grupie 20-kilku latków zafascynowanych minioną epoką. Muzyka Venatora pokazuje, że tamte brzmienia są wciąż żywe i wciąż inspirują młode pokolenie. „Echoes from the gutter” to pewna próba wyrażenia siebie wewnątrz strefy komfortu, która jednocześnie pozostawia szeroko otwartą furtkę. Jeśli metalowcy z Linzu będą chcieli przez nią wyjść – świetnie. Jeśli jednak zostawią ją zamkniętą – też będzie ok. Chyba nikt nie oczekuje od historyków, by to oni pisali historię.
Lista utworów na płycie „Echoes From the Gutter” zespołu Venator:
1. Howl at the Rain
2. Seventh Seal
3. Red and Black
4. Nightrider
5. Manic Man
6. Made of Light
7. The Rising
8. The Hexx
9. Streets of Gold