8 marca 2024 r. premierę miało najnowsze wydawnictwo stoner/doom metalowego zespołu Hydra z Pleszewa. Po dwóch dobrze przyjętych na scenie longplayach panowie postawili tym razem na krótką formę. Mini-album „Into the Night” to 3 nowe utwory i w sumie nieco ponad 20 minut muzyki. Czy poświęcenie tego czasu na odsłuch świeżej EP-ki Hydry to strata jednej trzeciej godziny życia czy wręcz przeciwnie? O tym dowiecie się z poniższej recenzji.
Sprawdź pozostałe recenzje:
Z jasności w otchłań – historia i charakter muzyki zespołu Hydra
Wielkopolska Hydra to dość młody zespół, który powstał w 2019 r. na gruzach thrash metalowej formacji Nuclear Jeezus, w której skład wchodzili wszyscy obecni członkowie Hydry. Wraz z nową nazwą przyszła zmiana stylu i kwartet rozpoczął swoją przygodę na scenie occult/stoner/doom metalowej. W 2020 r. ukazał się jego świetny debiut „From Light to the Abyss”, a dwa lata później również solidny, choć moim zdaniem nie tak porywający jak „jedynka”, materiał „Beyond Life and Death”. Kolejne dwa lata przerwy i czas na następne wydawnictwo, tym razem mini-album „Into the Night”, podobnie jak poprzednicy wypuszczony przez wytwórnię Piranha Music.
Nie będę ukrywał, że jestem fanem Hydry głównie ze względu na bardzo mocny debiut, choć „dwójka” pleszewskiego potwora też była dość konkretnym albumem. Na obu płytach zespół zaprezentował stoner/doom metal zakorzeniony w klasyce lat 70. i w uwielbieniu dla ciężkiego, wolnego riffu spod znaku Black Sabbath, jednak nadał mu sporo indywidualnego charakteru. Okultystyczno-horrorowo-fantastyczne teksty, przebojowe, wpadające w ucho refreny, przybrudzone, ale jednak czytelne i selektywne brzmienie, klimatyczne bluesowe czy bluesrockowe zagrywki i okazjonalne wykorzystanie syntezatorów to wyznaczniki własnego stylu, który zespół Hydra szybko sobie wypracował i dzięki któremu moim zdaniem równie szybko wdarł się do ścisłej czołówki polskich kapel wykonujących stoner/doom.
Przed premierą płytę „Into the Night” zapowiadano jako rozwinięcie dotychczasowego stylu Hydry w stronę hard rockową, inspirowaną m.in. dokonaniami Kiss. Czy tak jest rzeczywiście i czy zespół coś radykalnie zmienił w swojej twórczości? Moim zdaniem nie musiał, bo po co zmieniać coś, co już jest świetne, ale historia muzyki metalowej pokazała niejednokrotnie, że artyści nie zawsze się z tą opinią zgadzają… Na szczęście na EP-ce Hydry rewolucji stylistycznej nie ma, ale ewolucja zespołu jest jak najbardziej słyszalna. Być może dostajemy tu prawie to samo, co wcześniej, ale dostajemy więcej, lepiej i bardziej intensywnie.
Krok po kroku w noc. Utwory na mini-albumie „Into the Night”
Jak wspomniałem we wstępie, „Into the Night” to lekko ponad 20 minut muzyki i tylko 3 nowe utwory. Długość nowego wydawnictwa Hydry pozwala więc zająć się trochę bardziej szczegółowo każdym z utworów i scharakteryzować je jeden po drugim.
Na start EP-ki dostajemy „Better Believe It”, rozpoczynające się od krótkiego syntezatorowego intra, za chwilę podbitego ciężkim, monumentalnym wejściem pozostałych instrumentów. Gdy gitary rozpoczynają główny riff kawałka, a po chwili dołącza do nich wokal Łukasza „Dąbka” Dąbkiewicza, wiemy, że mamy do czynienia z klasycznie sabbathowską jazdą w stylu „Children of the Grave”, podaną jednak w asyście dużo nowocześniejszego brzmienia, które nieodparcie kojarzy mi się z albumami zespołu Corruption z pierwszej dekady XXI wieku.
„Better Believe It” to bardzo przyzwoite otwarcie płyty, choć raczej nie tak spektakularne jak przegenialny numer „When the Devil’s Coming Down” z debiutu czy nawet „Prophetic Dreams” z „dwójki”. Utwór zapada w pamięć głównie dzięki przebojowemu refrenowi – akurat ich pisanie wychodzi Hydrze jak mało komu na polskiej scenie metalowej, nie tylko w podgatunku stoner/doom.
Drugi w kolejności numer to tytułowe „Into the Night”, będące jednocześnie wypuszczonym przed premierą singlem promującym EP-kę. To też pierwszy w historii Hydry przypadek, kiedy na płycie znajduje się utwór o tym samym tytule, co całe wydawnictwo. Kawałek rozpoczyna się partią czystej gitary, momentalnie przywodzącą na myśl częściowo klimat Dzikiego Zachodu, a częściowo rebelianckiego południa USA, muzycznie kojarząc się w równym stopniu z dark country, co z southern rockiem. Na tym spokojnym tle Dąbek wokalem, na który nałożono niepokojąco brzmiący efekt, zaczyna snuć historię o strachu, szaleństwie i nadejściu Lucyfera.

Fot. https://www.tomekjankowski.net/
Klimat rodem ze „strasznych opowieści przy ognisku” wcale nie rozwiewa się, gdy do głosu dochodzą pozostałe instrumenty. Jest dość ciężko, ale melodyjnie, a cały numer utrzymany jest w nieco psychodelicznym stylu, dobrze korespondującym z tekstem, w którym Szatan jest postacią pozytywną, wyciągającą do człowieka w potrzebie pomocną dłoń i unoszącą go „na skrzydłach czerni, by nigdy nie spaść”. Ach, no i ta przepiękna, klasycznie hard rockowa solówka w środku numeru!
Po jednym fajnym i drugim bardzo fajnym utworze, trzeci mógłby być nieco słabszy, a i tak oceniłbym to wydawnictwo ogólnie pozytywnie. Ale nie, nic z tych rzeczy, Hydra najlepsze zostawiła nam na koniec! Wieńczące mini-album „Satan Is Real” ma zadatki, by stanąć obok „When the Devil’s Coming Down” czy „No One Loves Like Satan” i zostać nowym hymnem grupy.
Ten trwający prawie osiem i pół minuty kolos rozwija się niespiesznie, zaczynając od spokojnie wyśpiewanej, samoświadomej deklaracji przynależności gatunkowej zespołu Hydra:
„Just like many others
We glorify the dark
Inspired by our father
In every day and night
We ain’t gonna lose
In the arms of doom”
Prosty, surowy gitarowy riff kroczy sobie powoli, gdy wokalista śpiewa kolejne wersy zwrotki, aż do okolic drugiej minuty, gdzie na krótką chwilę wszystkie instrumenty milkną i słyszymy tylko głos Dąbka:
„Satan is real
And we are gonna last together
We will stand still
And live forever”
Wspominałem wcześniej o talencie Hydry do chwytliwych refrenów, prawda? No to ten jest prawdziwym dziełem sztuki w swojej kategorii. Dalej utwór podąża utartym schematem kompozycyjnym, znanym z wcześniejszych dokonań zespołu. Stopniowo nabiera tempa aż do kulminacji w szóstej minucie, gdzie na tle marszowego rytmu perkusji gitarowa melodia przechodzi płynnie w jeden z najcięższych i najszybszych riffów na albumie, na końcu dodatkowo podbity nienachalnym, ale dobrze słyszalnym syntezatorem. Potem jeszcze solo, stopniowe wyciszenie i płytka zatrzymuje się w odtwarzaczu, a słuchacz może otrzeć pot z czoła i pomyśleć: „jakie to było dobre!”
Szatan jest prawdziwy – a zespół Hydra rewelacyjny
Czy „Into the Night” to najlepszy materiał w dotychczasowym dorobku grupy Hydra? Możliwe. Uwielbiam ich debiut z 2020 r., ale głównie za jego pierwsze trzy kawałki, bo w drugiej części płyty panowie nieco spuszczają z tonu. Tutaj mamy do czynienia z jedynie trzy-utworowym mini-albumem, a taka forma wydania sprawia, że na „wypełniacze” po prostu nie ma czasu, więc średni poziom automatycznie idzie w górę. Na „Into the Night” dostajemy solidny strzał na otwarcie, jeszcze lepszy w środku i totalnie porywający na koniec. Może kompromisowo uznajmy więc, że EP-ka wskakuje na pierwsze miejsce w dyskografii Hydry ex aequo z „From Light to the Abyss”.
Zespół Hydra na swoim najnowszym wydawnictwie prezentuje świetne kompozycje, rozwijając styl znany z poprzednich dwóch długich albumów, ale nie zmieniając go radykalnie. Mam wrażenie, że obrał drogę podobną jak inna kapela ze stajni Piranha Music, która niedawno wypuściła nową płytę, czyli warszawski Wij – dalej jest to muzyka zakorzeniona w latach 70., wywodząca się w prostej linii z Black Sabbath, z zachowanym okultystycznym klimatem tekstów, ale bardziej przebojowa i „piosenkowa” niż na poprzednich wydawnictwach. Jednocześnie pisząc „piosenkowa” nie mam na myśli „komercyjna”.
Liryki, w całości napisane po angielsku przez basistę Hydry, Krzysztofa Vanata, oscylują wokół typowej dla gatunku diabelsko-magicznej tematyki, ale próżno tu szukać otwarcie antyreligijnych ideologicznych manifestów, które znalazły się np. na ostatniej płycie innej polskiej gwiazdy stoner/doom metalu – zespołu Dopelord.
U Hydry Szatan, choć jak sami zapewniają – prawdziwy – jest raczej figurą w narracji i pretekstem do opowiedzenia pewnych historii. Przyjacielem buntowników i postacią pozytywną, nie black metalowym bluźniercą i niszczycielem. Teksty na „Into the Night” są mocno oniryczne, ale doskonale współgrają z muzyką i wpadają w ucho, choć zauważyłem, że w kilku miejscach autor niestety nie uniknął drobnych potknięć językowych. Na szczęście to minimalne błędy, które absolutnie nie wpływają na odbiór całości warstwy lirycznej albumu.
Jeśli zaś chodzi o samą realizację płyty, wydaje mi się, że „Into the Night” brzmi nieco czyściej od poprzedników. Nagrań dokonano w Santa Studio w Warszawie, a za miks i mastering odpowiadał znany i lubiany Haldor Grunberg z Satanic Audio, jeden z najlepszych specjalistów w swoim fachu w Polsce. Wykręcił on Hydrze brzmienie ciężkie, ale nieprzesadnie hałaśliwe, mniej brudne niż wcześniej, za to o wiele czytelniejsze. Po prostu bardziej hard rockowe, co chyba odpowiadało założeniom zespołu dotyczącym tego materiału.
Klasyczny standard, czyli o fizycznej edycji „Into the Night” grupy Hydra
Fizyczna wersja płyty na CD, jaką mam przyjemność posiadać dzięki uprzejmości Piranha Music, wydana została jako klasyczny jewel case, a jej okładkę zdobi ilustracja, którą jak zwykle wykonał Miodek Art, czyli nie kto inny jak Paweł Mioduchowski – gitarzysta i wokalista wspomnianego wcześniej Dopelorda. W środku znajdziemy też oczywiście krótką wkładkę z tekstami i zdjęciem kapeli. Wydanie stoi na standardowym, przyzwoitym poziomie, ale najważniejsza jest przecież muzyka – a ta ponad standard i przyzwoitość zdecydowanie się wybija. „Into the Night” to po prostu świetny materiał od rewelacyjnego zespołu.
Hydra w sieci:
Wydawca Piranha Music: https://www.piranha-music.com/

Lista utworów:
1. „Better Believe It”
2. „Into the Night”
3. „Satan Is Real”