RECENZJE

Recenzja: Hypnosaur – „Doomsday”, czyli uzasadniony tupet?

Hypnosaur recenzja płyty Doomsday
Koncert zespołu Faun

Znacie Hypnosaur? To debiutujący polski zespół, który z jednej strony pisze o sobie: „multiwymiarowy wszech wieczny byt, istniejący poza czasem i przestrzenią”. Równocześnie określa też, że jego muzyka to: „fantastyczny, energetyzujący rock’n’roll”. Trudno nie dostrzec w tym sprzeczności – z jednej strony coś absolutnie wyjątkowego, z drugiej coś skrajnie typowego. Które z tych stwierdzeń jest bliższe prawdy? No cóż, mam to gdzieś, bo najważniejsze dla mnie jest to, że „Doomsday” słucha się po prostu świetnie – bez względu na użyte epitety.

Co w ogóle gra ten Hypnosaur?

Jako, że jest to debiut zespołu Hypnosaur, warto na początek co nieco określić jego przynależność gatunkową. Nie jest to zadanie proste, bo w ciągu niecałych 40 minut na krążku „Doomsday” dzieje się naprawdę sporo! I od razu trzeba zaznaczyć, że w żadnym wypadku nie jest to zarzut. Chaos jest kontrolowany, a poszczególne elementy dobrze do siebie pasują. Jednak do rzeczy. Pierwsze co rzuca mi się w uszy to zadziorne i chropowate brzmienie. To przywodzi mi na myśl stonerowe dźwięki Spiritual Beggars i tym podobnych.

Dalej jest jednak jeszcze ciekawiej! Druga charakterystyczna rzecz to klawisze – hammondopodbne tło to z kolei ukłon w stronę rocka i hard rocka lat 70. Wszystko natomiast przyprawione jest o przebojowość, której nie powstydziłby się Ghost i energię punk rocka spod szyldu The Offspring z najlepszych lat. Niezły galimatias, ale… to wszystko trzyma się kupy! Jest to muzyka, którą można puścić zarówno w pubie dla harleyowców, jak i na dyskotece, gdy DJ ma nieco bardziej rockowe zacięcie. W obu przypadkach wszyscy będą się dobrze bawić! I w zasadzie jest to największa zaleta muzyki na „Doomsday”. Słychać, że jest to owoc pracy osób, dla których gitary, perkusja i mikrofon to ulubione zabawki – lepsze od lego, resoraków i lalki Barbie.

„Doomsday” – jednym słowem: FAJNE!

Przejdźmy jednak do konkretów. Album otwiera tytułowy numer, czyli „Doomsday”. Z nieco niepokojących, lekko psychodelicznych dźwięków wyłania się bujający hard rockowy riff, w zwrotce tło fajnie wypełniają klawisze, by później wysunąć się na pierwszy plan. Wokal? Ciekawy, niezbyt chropowaty, ale w żadnym wypadku nie z tych szlachetnych i nadmiernie wypolerowanych. Do tej muzyki pasuje jak ulał! Jest i solówka – niewirtuozerska, ale zgrabna i lekko bluesowa. Jednym słowem fajna!

Później jednak jest jeszcze lepiej! Nieokrzesany i poszarpany riff „The Hole” od razu fajnie buja, a refren tego kawałka jest bardzo przebojowy i bez problemu zostaje w pamięci. Podobnie jest z singlowym „Circle”. Wręcz punkowa energia tego numeru i skandowany tekst fajnie kontrastują z partiami klawiszy. Świetny jest także wstęp sekcji rytmicznej. Aż żałuję, że brakuje tu trochę głębi i brudu, który jeszcze bardziej uwypukliłby partie basu. Nie jest to wielki mankament, ale zdecydowanie jest tu potencjał na przyszłość. Bas świetnie napędza też kawałek „Desert Tornado” – świetnie współgra tu wysoki śpiew i tłusty basowy riff. Refren znów z gatunku tych łatwo zapamiętywalnych.

Od punka do radiowych przebojów – Hypnosaur w całej okazałości

Panowie z Hypnosaur nie zapominają też od czasu do czasu bardziej wcisnąć gazu. Takie „Godfucker” oprócz mocnego tytułu to również najcięższy riff i krzyczący, wręcz skrzeczący wokal i znów – wręcz punkowa ekspresja. Jakby dla pogrywania z słuchaczem zaraz obok znajduje się kawałek „Follow/Shadow”, który z kolei jest mocno nastrojowy, żeby nie powiedzieć hipnotyczny (w końcu to Hypnosaur!), mocno przyprawiony futurystycznymi klawiszami. Radiowy potencjał zdradza natomiast kawałek „Heart of Stone”. To klasyczny rockowy numer z przebojowym refrenem i obowiązkowym zaśpiewem – na koncerty będzie jak znalazł!

Mam nadzieję, że „Doomsday” to dopiero początek!

Krążek zamyka mocno ghostowy instrumentalny numer „Huisuke”. Serio – wyczuwam w nim duże podobieństwo do utworu „Miasma” z płyty „Prequelle”. Żeby była jasność jest to raczej podobieństwo w nastroju i sposobie budowania emocji. O żadnej nadmiernej inspiracji nie ma tutaj mowy. Kawałek napędzają klawisze, ale później do głosu dochodzą gitary. Brzmi to wszystko niezwykle stylowo. Mam poczucie po tym numerze, że grupę Hypnosaur stać na o wiele więcej niż na w gruncie rzeczy proste rock’n’rollowe numery. I znów to w żadnym wypadku nie jest krytyka, a raczej ocena potencjału. Ten bez wątpienia jest duży.

Nie ukrywam, że bardzo siadła mi debiutancka płyta formacji Hypnosaur pt. „Doomsday”. Jest przebojowo, jest energetycznie, jest różnorodnie, ale spójnie. Jest też miejsce na dalszy rozwój. Jednym zdaniem „Doomsday” mi się podoba! Chcę i czekam na więcej! Dobra robota!

Zespół Hypnosaur w składzie:

  • Bartosz Kulczycki – główny wokal i klawisze
  • Michał Siedlecki – chórki i gitara
  • Marcin Jastrzębski – bas
  • Marcin Szóstakowski – perkusja

HYPNOSAUR W SERWISIE BANDCAMP: https://hypnosaur.bandcamp.com/

Hypnosaur album Doomsday
Hypnosaur album „Doomsday”

Lista utworów na płycie:

  1. Doomsday
  2. The Hole
  3. Desert Tornado
  4. On The Run (Bang Bang)
  5. Circle
  6. They Come Out At Night
  7. Godfucker
  8. Follow/Shadow
  9. Heart Of Stone
  10. Huisuke

Podobne artykuły

Recenzja: IT Follows – „XXI”, czyli mroczna wizja świata

Miłosz Śmiałek

Recenzja: Volbeat – Outlaw Gentlemen & Shady Ladies

Tomasz Koza

Recenzja: Behemoth – Evangelion

Redakcja

Zostaw komentarz