RECENZJE

Recenzja „Ephemeris” grupy Misanthur, czyli o goryczy i beznadziei istnienia

Misanthur Ephemeris recenzja
Koncert zespołu Faun

Misanthur to zespół powstały z gniewu oraz głębokiego smutku. Od samego początku ma być narzędziem do wyrażenia siebie, opartym na black metalu i nie tylko, ma dotykać tematów zaburzeń, psychologii, filozofii i okultyzmu. Nazwa grupy oznacza (nieistniejące) bóstwo wyjęte z kosmicznego indyferentyzmu Lovecrafta, które przyjmuje bezkształt wyrażanych przez nas emocji, zsyntezowane w nazwie z mizantropią.

Tak o zespole mówią jego członkowie. Zaintrygowani? W takim razie zapraszamy do recenzji płyty „Ephemeris” – debiutanckiego krążka grupy Misanthur.

Czym jest „Ephemeris” grupy Misanthur?

Najlepiej będzie, jak oddamy głos muzykom:

„Ephemeris” to (…) coś ulotnego, przemijającego i właśnie ten temat znajduje się w centrum albumu. To podróż opowiadająca o wiecznej walce w krótkim ludzkim życiu. Walce, którą toczy człowiek, uzbrojony w id, ego i superego – z samym sobą.

W dalszej części wypowiedzi zespół podkreśla, że album „Ephemeris” jest bardzo bliski filozofii nihilizmu. Jeden z utworów na płycie (mowa o „On The Heights Of Despair”) nosi tytuł jednego z najwybitniejszych dzieł Emila Ciorana, rumuńskiego filozofa – mizantropa.

Misanthur poprzez stworzenie „Ephemeris” uzyskał konfrontacyjny eskapizm, lub nihilistyczne katharsis – poprzez ból, można poczuć żal lub złość, ale na jego końcu – również satysfakcję oraz nadzieję. To album dualistyczny – o goryczy i beznadziei istnienia, ale także o pięknie, które można poczuć w danym momencie.

Górnolotne i dość odważne. Sprawdźmy, jak te słowa mają się do rzeczywistości.

Zespół Misanthur
Zespół Misanthur
Fot. Agnieszka Leciak

Pierwsze na co zwracam uwagę to okładka „Ephemeris”

Chaotyczna, niepoukładana i dające bardzo szerokie pole do różnorakich interpretacji. Czy ta postać jest przytłoczona tym wszystkim, co wybucha z jej głowy? Czy może raczej chowa się za tą metaforyczną zasłoną dymną? Ta kolczatka na szyi ma służyć do obrony? A może ma być manifestem tłumionej agresji? Człowiek widoczny na okładce płacze? Czy to raczej ściek wydobywający się z jego wnętrza?

Obojętnie jaka jest prawda, faktem jest, że dopracowanej grafice zdobiącej „Ephemeris” można długo się przyglądać. Uważam również, że bardzo dobrze współgra z tematyką płyty i pomysłem, jaki muzycy Misanthur mają na swoją dzieło.

„Ephemeris” zaczyna się dość spokojnie

Klimatycznym „Enter The Void”, utworem utrzymanym w niespiesznym tempie, a okraszonym czystym wokalem i przestrzennymi, schowanymi w tle gitarami. Od pierwszych dźwięków płyty czuć, że ekipie Misanthur zależy na zbudowaniu klimatu i odpowiedniego nastroju w swoich kompozycjach. Minorowego klimatu, należy dodać. Całość jest posępna, rzekłbym nawet, że wręcz smutna. Jako, że niniejszą recenzję piszę w połowie grudnia to dodam jeszcze, że nastroje na „Ephemeris” doskonale korespondują z wszechobecną szarugą za oknem.

„Enter The Void” pokazuje również szerokie spektrum zainteresowań muzycznych duetu Misanthur. W środku kompozycji trafia się fragment lekko… jazzujący, z bardzo zgrabnymi i przestrzennymi fortepianowymi zagrywkami. Szkoda, że ten moment jest tak krótki i grupa bardzo szybko przechodzi do black metalowej ściany dźwięku. Na szczęście zespół równie szybko zostawia blackową młóckę za sobą i wraca do wolniejszego, posępnego grania, bliższego doom metalowi. I to wszystko dzieje się wyłącznie w pierwszym utworze!

W tym momencie po prostu chce się więcej! Chce się sprawdzić dokąd jeszcze słuchacz może zawędrować podczas przygody z „Ephemeris”.

Stąd zaledwie krok do jednego z singli promujących „Ephemeris”

Mowa o, wspomnianym wcześniej, „On The Heights Of Despair”. Był to utwór, który usłyszałem jako pierwszy, jeszcze zanim dowiedziałem się czegokolwiek o zespole i po odsłuchu towarzyszyły mi bardzo ambiwalentne uczucia. Dlaczego?

Z jednej strony kawałek został zilustrowany niezwykle interesującym teledyskiem. Wpatrywałem się w te czarno-białe obrazy jak zahipnotyzowany, przyciągała mnie ich nieoczywistość, ich dziwna i niejednoznaczna forma. Jednak z drugiej strony pomyślałem, że ten black metal, którym rozpoczyna się utwór nie jest szczególnie odkrywczy. Pomyślałem również, że te linie perkusji brzmią, jak wygenerowane przez automat. Do tego wrócę później, teraz zatrzymajmy się przy blacku spod szyldu Misanthur.

Im dalej zagłębiam się w „Ephemeris”, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że zespół najlepiej prezentuje się w tych fragmentach, w których sięga po bardziej klimatyczne zagrywki. „Misanthurowy black metal” brzmi w moich uszach dość schematycznie, brakuje mu rozmachu Deus Mortem i chwytliwości Mgły.

Zaletą płyty „Ephemeris” jest jej ogromna różnorodność

Krótka dygresja zanim rozwinę tę myśl. Mam świadomość, że frazy „black metal” nadużywam w tym tekście dość mocno. Jednak sam zespół określa się mianem grupy blackowej, a ja przyjmuję to jako podstawę, na której opieram swoje uwagi dotyczące płyty. Wróćmy do tematu zasygnalizowanego w nagłówku akapitu.

Osoba z bardziej, nazwijmy to, ortodoksyjnym podejściem do black metalu z pewnością nie przyswoi kolejnego kawałka na płycie nazwanego „Essence”. W nieco sennym, wręcz balladowym utworze gitary ponownie zostały zepchnięte na dalszy plan, a wokale przejęła gościnnie Agnieszka Leciak.

W kompozycji można doszukać się inspiracji późniejszą Anathemą, a linie perkusji gdzieś tam zahaczają swoją prostotą o kawałki Artrosis. Tu zaznaczam, że to ostatnie skojarzenie jest bardzo luźne. Jednak w moim odczuciu ta otwartość na różne konwencje, ta chęć by wyjść poza blackowe podwórko stanowi o sile „Ephemeris”. Zwłaszcza, że uważam (o czym już wspominałem), iż muzycy Misanthur jednak lepiej czują się właśnie poza tym podwórkiem.

Początek utworu tytułowego z powodzeniem mógłby być otwieraczem dowolnej płyty My Dying Bride (spróbujcie w myślach „nałożyć” płaczliwy wokal Aarona na tę melodię). Z kolei kawałek „The Serpent Crawls” widziałbym gdzieś na krążkach Katatonii. Z jednej strony jest szorstki, ale gdzieś przez tę szorstkość przebijają bardziej nastrojowe i melodyjne motywy. A tej melodii jest na całej „Ephemeris” dość dużo.

Zwracam uwagę na jeden element spajający płytę „Ephemeris”

Wcześniej pisałem o różnorodności materiału, jaki wypełnił „Ephemeris”, jednak przy każdym kolejnym odsłuchu coraz mocniej upewniam się w przekonaniu, że wbrew pozorom jest to bardzo spójna płyta – zimna i w pewnym sensie odpychająca.

Owszem, panowie są otwarci na „pozablackowe” klimaty (bez obaw, jeszcze to powtórzę), ale nad całością „Ephemeris” nieustannie wisi duch osamotnienia, zagubienia, poczucia pustki i beznadziei. Światło nie zagląda tutaj ani na chwilę. Spokojniejsze fragmenty nie przynoszą wytchnienia, nie dają wyczekiwanej ulgi. Pod tym względem krążek kojarzy mi się nieco z płytą „Niewiosna” Blindead. Tam również czułem się przytłoczony pesymistyczną wymową i narastającym poczuciem zagubienia i samotności.

I żeby było jasne – nie należy traktować tych wszystkich emocji, jako wady omawianego albumu. Wręcz przeciwnie, uważam, że panowie Hellscythe i Draugr (bo pod takimi pseudonimami kryją się muzycy) stanęli na wysokości zadania i w swojej muzyce z ogromną czujnością zawarli myśl Emila Ciorana i jemu podobnych filozofów. Nawet nie znając tekstów utworów czuję podskórnie, co zespół chciał mi przekazać.

Czy black metal i automat perkusyjny mogą iść w parze?

Pora wrócić do linii perkusji na „Ephemeris” i odpowiedzieć na pytanie zadane w nagłówku akapitu. No cóż, powiem tak – nie. W moim odczuciu black i Doctor Avalanche (kto nie wie, o co biega niech zajrzy do składu grupy The Sisters Of Mercy) nie idą i chyba nigdy nie pójdą w parze. Fakt faktem, perkusja na omawianej płycie nie jest tak męcząca, jak w przypadku „Above” Samaela, ale moim zdaniem nie potrzeba perkusisty pokroju Darkside’a czy Inferno, by wydobyć z poszczególnych utworów więcej subtelności i więcej smaczków.

Brak żywego pałkera to dla mnie główna i, wybaczcie Panowie, niewybaczalna wada płyty. Zwłaszcza, że programowaniu ścieżek ewidentnie nie poświęcono tyle czasu, co w przypadku „October Rust” brooklyńskiego Type O Negative (tak, tak, na „październikowej” płycie gra automat!) i efekt nie jest zachwycający. Jest zaledwie poprawny.

Podobnie nie do końca przekonuje mnie szeroko pojęta produkcja płyty. Być może taki był zamysł, być może miało być nowocześnie, ale brzmienie „Ephemeris” odbieram, jako zbyt przejrzyste. Zbyt sterylne, mówiąc wprost. Do takiej muzyki dużo bardziej pasowałoby mi nieco brudniejsze i mniej klarowne brzmienie.

To warto pochylić się nad płytą „Ephemeris”?

Pomimo pewnych wad, uważam, że warto. Zespół ma dużo do zaoferowania, odważnie sięga po różne podgatunki metalu zachowując chłód i swoisty mrok, który spaja utwory w jedną całość. Być może fani black metalu uznają, że tego odłamu metalu jest jednak za mało na płycie. Nie będę się z tym kłócił, ale uważam, że osoby otwarte na szersze (momentami wręcz „pozametalowe”) spektrum z pewnością znajdą w debiutanckim krążku grupy Misanthur sporo dla siebie.

Skład Misanthur:

  • Albert „Hellscythe” Paciulan – wokal, gitara, syntezatory, produkcja, programowanie perkusji
  • Damian „Draugr” Raksimowicz – gitara basowa, programowanie perkusji
  • Agnieszka Leciak – wokal w „Essence” (gościnnie)

PRZYDATNE LINKI:

OFICJALNA STRONA | YOUTUBE | SPOTIFY | FACEBOOK | INSTAGRAM

Misanthur okładka płyty Ephemeris
Misanthur okładka płyty „Ephemeris”

Lista utworów:

1. Enter the Void
2. Dense Mental Trace
3. On the Heights of Despair
4. Essence
5. Black Clouds & No Silver Linings
6. Ephemeris
7. The Serpent Crawls
8. Crush the Stone with the Sea

Materiał sponsorowany

Podobne artykuły

Recenzja: Marilyn Manson – Heaven Upside Down

Albert Markowicz

Recenzja: Hypnosaur – „Doomsday”, czyli uzasadniony tupet?

Szymon

Recenzja: Code Orange – „Underneath”

Miłosz Śmiałek

Zostaw komentarz