RECENZJE

Recenzja Spectral Voice – „Sparagmos”. Gdy Paul Riedl bierze się za funeral doom

Spectral Voice recenzja albumu Sparagmos
Koncert zespołu Faun

Jak łatwo możemy dostrzec, premiera nowej płyty Blood Incantation spotkała się ze sporym zainteresowaniem. Fani zespołu czekali na „Absolute Elsewhere” przez 5 lat od premiery „Hidden History of the Human Race” mając nadzieję, że Paul Riedl i jego ekipa znów skomponują jakiś ciekawy, dający się słuchać death metal, zamiast droczyć się z fanami wypuszczając zachowawcze single i EP-ki.

Owszem, było na co czekać, co potwierdza pozytywny odbiór płyty. Jednak jako, że nie czuję się do końca kompetentny, by omawiać ostatnie dziecko death metalowców z Denver, pochylę się nad wcześniejszym dziełem, w którym maczali oni palce… i nie jest to płyta Blood Incantation. Mowa o Spectral Voice, zespole składającym się z trzech członków (!) Blood Incantation i innego perkusisty, który jednocześnie obejmuje stanowisko wokalisty.

Sprawdź też: Recenzja płyty „Banished by Sin” zespołu Deicide

Spectral Voice? A cóż to takiego?

Jeżeli nie słyszeliście o owej formacji, polecam wam się z nią zapoznać – debiut „Eroded Corridors of Unbeing”, choć pozostał w cieniu „Starspawn” (obie płyty dzieli rok różnicy), jest równie wymagającym i odjechanym death metalowym wyziewem, posiadającym jednak nieco odmienne inspiracje. Tak czy owak, debiuty Spectral Voice i Blood Incantation są pod pewnymi względami podobne do siebie, czuć w nich rękę tego samego kompozytora.

Wieść o nadchodzącej premierze Spectral Voice zlała mi się z poznaniem ich debiutanckiej płyty; któregoś razu kumpel rzucił mi hasło, że owy wykonawca pracuje właśnie nad drugim albumem. Myślę sobie „Spectral Voice? Jak ja ich nawet nie znam!”. Dopiero robiąc dokładniejszy research okazało się, że miałem niebezpośrednią styczność z nimi, słuchając przecież Blood Incantation. Skoro tak, należało nadrobić zaległości – po przesłuchaniu „Eroded Corridors…” kilka razy wiedziałem już, że będę czekać na premierę „Sparagmos”; to było aż takie dobre.

Gdy płyta w końcu się pojawiła 9 lutego 2024 roku, po przesłuchaniu jej uznałem, że nie śpieszy mi się z zakupem; tak jak to w przypadku zespołu działającego w podziemiu nie spodziewałem się, że uda mi się nabyć ją na nośniku fizycznym, a już na pewno nie stacjonarnie. Tak się jednak złożyło, że niedługo po premierze wybraliśmy się z dziewczyną na giełdę płyt, gdzie przy jednym ze stanowisk udało mi się dorwać „Sparagmosa”.

Wierność oldskulowi priorytetem

Skoro już posiadłem dwójkę Spectral Voice, to może wypadałoby omówić to, co znajduje się w pudełeczku. Jego zawartość nie powala, choć faktycznie nie powinniśmy się temu dziwić – w dobie wymuskanych książeczek, na scenie pojawia się coraz więcej artystów chcących kontynuować istnienie starej, dobrej sceny oldschoolowego death metalu; nie tylko muzyka, ale i wrażenia wizualne mają nas przenieść 30 lat wstecz, żebyś ty stary dziadu poczuł się tak samo młodo jak w latach dziewięćdziesiątych i ogarnął, że death metal jeszcze się nie skończył.

Minimalistyczny booklet zawiera w sobie kilka stron z tekstami do utworów, grafikami nawiązującymi do skąd inąd pięknej okładki, parę dodatkowych, mało znaczących tekstów wpisujących się w koncept płyty, 3 rozmazane, czarno-pomarańczowe zdjęcia członków zespołu i oczywiście informacje o tym, gdzie album został nagrany. „Manifester” (twórca okładki i bookletu) wykonał dobrą robotę łącząc w sobie nawiązanie do oldschoolu, jak i minimalistyczny design, który również w dzisiejszych czasach może się podobać.

Poprzeczka zawieszona wysoko – czy się udało ją przeskoczyć?

Oczekiwania wobec „Sparagmosa” miałem spore, zwłaszcza, że „Eroded Corridors…” wyrwało mnie z papuci przy pierwszym odsłuchu. Niestety nie doświadczyłem równie silnego uczucia odsłuchując nowego dzieła chłopaków, ale spokojnie – mimo, że album moim zdaniem nie dorównuje poprzednikowi, to nie znaczy, że jest tragiczny. „Sparagmos” jest wręcz świetny, ale po kolei.

W debiucie urzekło mnie to intrygujące i bardzo zgrabne połączenie patentów znanych z dynamicznych, wysublimowanych defmetali pokroju Morbid Angel czy Incantation z atmosferą zbliżoną do doom’ów typu Autopsy czy Asphyx, czasem nawet funeral doom’ów. Wiecie, ten ogrom inspiracji z różnych światów, w których death metal się znajdował w czasach swojego boomu. Tutaj zostało to ograniczone. Owszem, nie jest to jakaś wybitna wada, ale jak dokładniej się o tym pomyśli, Spectral Voice zrezygnowało ze świetnej bazy do rozwoju.

„Sparagmos” to płyta bardziej pod tym względem jednolita, celująca dużo mocniej w funeral doom, zatem inspiracje bardziej wysublimowanymi defmetalami odchodzą na drugi plan. Sprawia to, że płyta miejscami traci na dynamice i ma mniej momentów zapadających aż tak bardzo w pamięć; z pewnością wypada przy tym mniej oryginalnie, jeszcze mocniej nawiązując do swoich (teraz nieco bardziej okrojonych) inspiracji. Nie da się jej jednak zarzucić braku zjawiskowości.

Nacisk na atmosferyczność nie jest złym zabiegiem

Nowy album wypada bardziej ponuro na tle poprzednika, celując dużo mocniej w atmosferyczność, aniżeli przyswajalność; obserwując ostatnie ruchy Paula Riedla można zdecydowanie odnieść wrażenie, że owy muzyk przestaje skupiać się na cechach, które urzekają fanów death metalu, a bardziej wyszukuje brzmień z innych światów, które nadają muzyce klimatu. Album jest w stanie zbliżyć się specyfiką do kultowego Disembowelment dołując słuchacza, sprawiając, jakby ten trafił do czyśćca, lub do ciemnego grobu, w którym jedynym jego towarzyszem są zgniłe zwłoki.

Nie tylko to zasługa umiejętności pisania kozackich riffów, ale i świetnej, autentycznej produkcji obfitej w dodatkowe zabiegi takie jak głębokie echo nałożone na wokal, czy zgrabne przejścia między utworami, lub bardziej wysublimowanymi, szybszymi sekcjami. To sprawia, że te 4 tracki wchodzą na strzała, trzymają w napięciu i hipnotyzują swoim bezmiarem. Owego ogromu dodaje również warstwa liryczna dopasowana do konceptu i atmosferyczności, skupiająca się na tematyce śmierci i zaświatów. „Sparagmos” w tej trupiej aurze odnajduje się doskonale, brzmi bardzo naturalnie.

I choć wspomniałem, że pełno jest tu funeral doom’owych dołów, to nadal Spectral Voice jest w stanie odnieść się do tego, czego słuchacz mógł doświadczyć na poprzedniku, choć nie jest to aż tak gęsto usiane. Zdarzają się bardziej dynamiczne momenty, co fana zarówno „Eroded Corridors…” jak i „Starspawn” może urzec – gdy „Sparagmos” nie dołuje, przypomina nam o swoich oldschoolowych korzeniach i charakterystycznych riffach z poczuciem dobrego smaku.

Spectral Voice album Sparagmos
Spectral Voice album „Sparagmos”

Lista utworów:

1. „Be Cadaver”
2. „Red Feasts Condensed Into One”
3. „Sinew Censer”
4. „Death’s Knell Rings in Eternity”

Podobne artykuły

Recenzja: Therion „Leviathan”, czyli ze skrajności w skrajność

Szymon

Recenzja: Iggy Pop: Post Pop Depression

Tomasz Koza

Puławy to nie tylko Siekiera i kolorowe blokowiska. Recenzja Toughness – „The Prophetic Dawn”

Adrian Kardasz

Zostaw komentarz