Wypuszczając w sierpniu EPkę „Iron Times”, Vader, rodzima legenda sceny śmierćmetalowej, mocno zaostrzył apetyt wielu fanów na kolejny, trzynasty już, pełny album. Sama nazwa płyty – „The Empire” – nie pozostawia złudzeń, że będzie to 100% Vadera (Petera?) w Vaderze. Imperium idzie ścieżką wytyczoną przez dwa poprzednie albumy – jest szybko, jest bezlitośnie, jest… thrashowo.
Bez żadnego zbędnego intro album zaczyna się znakomitym „Angels of Steel” ustawiając poprzeczkę tempa bardzo wysoko od samego początku (co z resztą skutkuje relatywnie krótkim czasem trwania całego albumu – 33 minuty). Numer płynnie przechodzi w kolejny („Tempest”), który skutecznie rozwija koncepcje rozpoczętą na otwieraczu. Tu znów mamy do czynienia z wysokim jak na Vaderowe standardy tempem, mniej typowym thrasherskim zadziorem i melodią. W tym utworze zaskakuje wokal Petera, wychodząc momentami w znaczne wyższe rejestry niż te, do których zdążył nas przez wszystkie lata przyzwyczaić. I robi to z wyjątkowo dobrym skutkiem. „Prayer to the God of War” to typowy „thrashowy standard” i to określenie nie jest żadnym nadużyciem. Wszystko, od riffów, przez perkusję po solówki kipi nostalgią za latami ’80 i początkami Vadera. Początkami, które miały miejsce na długo przed pierwszym pełnym albumem w 1992 roku. Kolejny „Iron Reign” zwalnia nieco z tempa przypominając nieco bardziej klasyczne dokonania zespołu, jednak nadal wpisując się w stylistykę całej płyty. Nie znajdziemy na niej betonowych miażdżycieli typu „Wings”, to już po prostu inne granie. „No Gravity” ponownie przyśpiesza. Tu pochwalić trzeba świetne pasaże perkusyjne i riff, dla którego jedynym określeniem jakie przychodzi mi do głowy jest „złowieszczy”. „Genocidius” puszcza oko do fanów innego Imperium, zapożyczając nieco w pewnym miejscu melodię marszu imperialnego z „Gwiezdnych Wojen” łącząc ją ze słowami „join the empire and join the dark side”. Moje geekowskie alter ego czuje się skutecznie połechtane. Po uczcie dla nerdów następuje najsłabszy moment albumu, czyli „The Army-Geddon”. Wieje z niego nieco nudą, jednostajnością, nic mnie w tym utworze nie porywa. Nie wspominając już o dość śmiesznym tekście o walce, legionach, rozwalaniu demonów, które to obiecuje Generał Wiwczarek jeśli dołączysz do jego armii. „Feel My Pain” jest chyba najbliższy dawnego brzmienia Vader, choćby z czasów „Revelations”, co nie znaczy, że jest to kawałek wybitny. Raczej też dość przewidywalny, odstający nieco od reszty „The Empire” pod względem klimatu i kompozycji, choć może to tylko moje prywatne odczucie. Dwa zamykające album utwory – „Parabellum” i „Send Me Back to Hell” wracają do thrashowego stylu z początku krążka pozostawiając pozytywne wrażenie na koniec tej krótkiej, ale intensywnej wycieczki przez Imperium.
„The Empire” to całkiem solidny album. Pomimo coraz śmielszego dryfowania w rejony dalsze od death metalu już po pierwszych kilkunastu sekundach wiadomo, że to nadal Vader. Nadal dobry Vader. Czy wybitny? Raczej nie, nie zapisze się złotymi literami w szerokiej już dyskografii zespołu, po latach nie będzie wymieniany w TOP 5 najlepszych albumów Vadera. Ale jestem przekonany, że przynajmniej dwa utwory na pewno zagoszczą na przyszłych setach koncertowych na znacznie dłużej, niż tylko trasa promująca album. Premiera „The Empire” już 4 listopada.
Track lista:
01. Angels of Steel
02. Tempest
03. Prayer to the God of War
04. Iron Reign
05. No Gravity
06. Genocidius
07. The Army-Geddon
08. Feel My Pain
09. Parabellum” (album version)
10. Send Me Back to Hell
29 komentarzy
Visitor Rating: 4 Stars
Visitor Rating: 5 Stars
Visitor Rating: 5 Stars
Visitor Rating: 4 Stars
Visitor Rating: 3 Stars
Jaki jest problem z Vaderem? wygląda na tempo produkcji studyjnych i presja ze strony wydawcy. Już pierwsze single z nadchodzące płyty Prayer to… i parabellum to raczej stricte oldschoolowe trash numery niż death.
EMPIRE moge porównac do necropolis. Album mający gdzieś tam coś ciekawego ale ogólnie nie porywający i nie wiele wnoszący do dyskografi zespołu.
Dosyć częstym zjawiskiem u vadera jest tworzenie płyt na przemian dobrych, złych, dobrych, złych. I tak jest w tym przypadku. Płyta jest moim zdaniem słaba. Dobre numery wg. mnie to zaledwie Angels of Steel, Tempest. Bez wątpienia natomiast najmocniejszym ogniwem na tej płycie jest drummer James, którego tempo i praca nóg jest niezwykła.
Tej płycie niestety bardzo daleko do świetnych Imressions in blood, Welcome to morbid reich czy Revelations. Mimo wszystko to klasyczny Vader. pozdr
Visitor Rating: 3 Stars
Visitor Rating: 5 Stars
Visitor Rating: 5 Stars
Uważam, że The Empire jest o wiele ciekawszą płytą od Tibi… Jest według mnie jedną z lepszych płyt Vadera. Po prostu trzeba go kilka razy przesłuchać, aby zrozumieć w czym tkwi jego siła.
Po killkukrotnym przesłuchaniu można tylko się upewnić, że to słaba płyta nagrana na zaliczenie, na kolanie, by tylko dać powód do nowej promocji, trasy itp. Dobra płyta to taka, która po pierwszym przysłuchaniu daje poczucie, że to jest to. Kilka przesluchan to jak w radiu. Słuchasz, słuchasz aż w końcu się przyzwyczajasz. Chyba ze masz tak małe wymagania muzyczne. Płyta wtorna, nic nie wnosząca, dla niewymagających.
Visitor Rating: 4 Stars
Visitor Rating: 4 Stars
Visitor Rating: 5 Stars
Visitor Rating: 1 Stars
Visitor Rating: 5 Stars
Visitor Rating: 5 Stars
Visitor Rating: 5 Stars
Visitor Rating: 5 Stars
Visitor Rating: 5 Stars
Visitor Rating: 5 Stars
Visitor Rating: 5 Stars
Visitor Rating: 4 Stars
Visitor Rating: 3 Stars
Visitor Rating: 5 Stars
Visitor Rating: 4 Stars
Visitor Rating: 5 Stars
Dobra plyta jak na Vader 7/10 ale jak Peter czegos lepszego nie wymysli to James prysnie.
Visitor Rating: 2 Stars