Osoby, które uważnie śledzą nasz dział relacji z koncertów, zapewne zauważyły, że staramy się dla Was opisywać swoje wrażenia z udziału w jak największej liczbie imprez mniejszych i większych, ale szczególnie w ostatnim czasie w tych tekstach często przewijają się takie określenia jak „klęska urodzaju” czy „kłopoty bogactwa”. Doszliśmy bowiem do momentu w rozwoju rynku koncertowego, że w całej Polsce, a zwłaszcza w Warszawie dzieje się bardzo dużo. Czasami za dużo. Występy świetnych zespołów odbywają się w jednym mieście dzień po dniu, a niekiedy nawet w jeden dzień potrafi być ich kilka.
Konkurencja i możliwość wyboru to rzeczy dobre, ale co ma zrobić biedny fan metalu, kiedy trzy fajne koncerty odbywają się w ten sam wieczór już nawet nie w jednym mieście, ale na terenie tej samej dzielnicy? Spróbować choćby na chwilę odwiedzić wszystkie! Dlatego dzisiaj zabieramy Was na wycieczkę po stołecznej Woli i relację z iście magicznego wieczoru 9 maja.
Czytaj też: Dool zagrał w Polsce. Relacja z warszawskiego koncertu
Metalowe Zwierzaki i gotyckie pankówy w VooDoo Club
Start chwilę po wpół do ósmej w znanym i lubianym VooDoo Club. Na dużej scenie hałasowały już wtedy Metalowe Zwierzaki, świętujące swoje ósme urodziny. To bardzo ciekawa inicjatywa muzyczno-charytatywna, która zajmuje się organizacją metalowych koncertów i jednocześnie zbieraniem pieniędzy na pomoc bezdomnym zwierzętom. Na majowej edycji wystąpili: Error Theory, Soma, Sun No More i Substancja.

Z rozmów z uczestnikami imprezy wiem, że ten ostatni zespół, definiujący swoją muzykę jako „apocalyptic pop”, zrobił szczególne wrażenie na publice, ale sam słuchałem go głównie przez ścianę, bo moim podstawowym celem na ten wieczór była druga scena VooDoo. Na niej właśnie odbywała się „Magia i Miecz II” – zorganizowany przez Piranha Music koncert grup Meluzyna, Alembik oraz Mag.
O pierwszej z tych formacji nie mogę napisać bardzo dużo, gdyż po pierwsze, nie byłem na jej występie od początku, a po drugie, sporą jego część i tak przegadałem z Marcinem, organizatorem konkursu Bloodstock Metal 2 The Masses Poland, ale to, co z setu Meluzyny udało mi się złapać, było naprawdę ciekawe.
Cztery mniej lub bardziej ekstrawagancko odziane dziewczyny w towarzystwie perkusisty płci męskiej łoiły szalenie ekspresyjnego, dynamicznego, ale też nieco „umrocznionego” punka, a całkiem licznie już zgromadzona mimo wczesnej pory publika bawiła się w najlepsze. O ile taki punk rock, podlany tradycyjnym gotykiem, a nawet dark wavem, nie jest do końca muzyką z mojej bajki, to trzeba paniom oddać, że na scenie prezentują się wybornie i potrafią porwać ludzi do zabawy.
Black metalowcy z Panzerfaust i Afsky na koncertach w Polsce
Z kolei miłośnicy strice metalowych klimatów powinni zwrócić uwagę na osobę basistki Meluzyny. Honorata Antczak stoi też bowiem za Visterią – jednoosobowym projektem wykonującym oldschoolowy speed metal/punk, którego wydana w zeszłym roku świetna demówka narobiła w naszym podziemiu trochę szumu. Visteria zagra swój historyczny, pierwszy koncert na nadchodzącym festiwalu Black Silesia Open Air VIII – kto wybiera się w czerwcu do Byczyny, nie powinien tego występu przegapić.
Alembik i Mag – dwa oblicza muzycznego rytuału
Ponieważ Patryk z Piranha Music to gość o szerokich horyzontach muzycznych i na swoje imprezy lubi zapraszać artystów reprezentujących często skrajnie odmienne style, po gotycko-punkowych niewiastach scenę w VooDoo Cub zajął elektroniczny duet Alembik. Za tym projektem stoi niejaki K.Hoarder oraz człowiek-orkiestra polskiego black metalu, znany m.in. z Owls Woods Graves, Hauntologist, wcześniej też Medico Peste czy koncertowego składu Mgły – Michał Stępień, czyli po prostu The Fall.
Sprawdź również: Banisher, Dormant Ordeal i Terrordome na jubileuszowej trasie
Panowie wykonują dungeon synth i o ile, podobnie jak w przypadku Meluzyny, nie jest to muzyka, której często słuchałbym w domu, to w anturażu koncertowym wypada ona bardzo dobrze. Oszczędne oświetlenie, scena pełna świec i dwóch zakapturzonych gości za stołem pełnym różnych dziwnych elektronicznych instrumentów robiło niemałe wrażenie. Alembik gra muzykę dość minimalistyczną, ale bardzo transową i wręcz rytualną. Oczywiście na pierwszym planie są tu partie syntezatorów przywodzące na myśl filmowe soundtracki, ale nie chodzi mi bynajmniej o neonowe lata 80. w duchu Johna Carpentera, a raczej porąbane, miejscami kakofoniczne ścieżki do dzieł włoskich mistrzów giallo z dekady wcześniejszej. Nie zmienia to jednak faktu, że ten duet potrafi swoją dziwną rytmiką naprawdę fajnie pobujać!
Alembik był nietypową i niecodzienną, ale bardzo smaczną przystawką przed głównym daniem wieczoru, które wjechało na stół o godzinie 21:20. Stoner/doom metalowy Mag, bo o nim mowa, to formacja znana mi od dawna, ale na żywo miałem okazję widzieć ją tylko raz, podczas Mystic Festival 2023. Grali na najmniejszej z plenerowych scen, w pełnym słońcu i upale, otwierając ostatni dzień festiwalu, a jednak mimo niezbyt sprzyjających okoliczności dali naprawdę porywający koncert.
W warunkach klubowych nie było gorzej, a nawet jeszcze lepiej. Mag miał ostatnio pewną przerwę w graniu, ale po roszadach w składzie wrócił na scenę i to w naprawdę mocarnym stylu. Jego twórczość bywa najczęściej klasyfikowana jako stoner/doom, ale są w niej obecne elementy sludge’u, a czasem nawet i black metalu. Generalnie – jest ultraciężko i wcale nie tak wolno, jak można by się spodziewać. Z kolei specyficznego klimatu utworom opartym na potężnych riffach dodają klawisze i oczywiście, zgodnie z nazwą zespołu, iście magiczne teksty, a na koncercie dodatkowo fragmenty starych filmów wyświetlane za plecami muzyków.

Mag zaprezentował się w Warszawie wybornie pod względem brzmienia i atmosfery występu, zagrał też wszystkie swoje najlepsze numery, na czele z „Alchemikiem”, „Nekromantą” oraz „W tym domu wszystko było stare”. Nie zabrakło też premierowej nowości, utworu „Szkieletornia” z tekstem oczywiście inspirowanym kultowymi „hirołsami”. To świetny kawałek i nie mam wątpliwości, że na stałe wejdzie do koncertowego repertuaru grupy. Właściwie jedynym minusem setu Maga, jaki mogę wskazać, była jego długość – zespół zagrał tylko 45 minut, bardzo krótko jak na gwiazdę wieczoru, i mimo wywoływania przez publiczność nie wyszedł na bis, pozostawiając u ludzi uczucie mocnego niedosytu. Trzeba jednak zaznaczyć, że magiczne misterium, które przeżyliśmy w VooDoo Club, było starannie przemyślanym spektaklem, którego przedłużenie mogło po prostu zaburzyć zaplanowaną przez zespół dynamikę.
Szybka zmiana lokalu, bo „musi być szybko”
Chwilę po godzinie 22 impreza „Magia i Miecz II” przeszła do historii, ale bynajmniej nie był to koniec wieczoru z metalem na warszawskiej Woli. W pobliskim Pubie Motocyklowym 2Koła odbywał się koncert pod hasłem Gotta Go Fast, podczas którego występowały cztery składy: Grimoire, Frenatron, Leprozorium oraz Species. Szczególnie zależało mi na zobaczeniu tego ostatniego, który według rozpiski miał zacząć set o 22:30, zatem zaraz po zakończeniu występu Maga udałem się w drogę na ulicę Tunelową.
Kilkanaście minut spaceru i byłem na miejscu, a pierwsze, co mnie pozytywnie zaskoczyło, to naprawdę dobra frekwencja i iście piknikowa atmosfera. Pomimo chłodu i deszczu spora grupa osób gawędziła i raczyła się piwem przed wejściem do lokalu, a mimo to w środku wcale pusto nie było. Dodatkowo, o ile zwykle nie lubię opóźnień w starcie koncertów, to tutaj obsuwa czasowa, do której doszło, zadziałała na moją korzyść, bo poza Species zdążyłem jeszcze zobaczyć całkiem dużą część występu Leprozorium!
Death/thrashowa horda z Wrocławia zaserwowała zgromadzonym maniakom solidną chłostę w starym stylu, odwołując się zarówno imagem, jak i samą muzyką do klasyków gatunku, a najlepszym dowodem przywiązania do korzeni było świetne wykonanie coveru Death „Pull the Plug”. Autorskie numery Leprozorium, takie jak „Morderca” czy „Martwy nośnik emocji” wcale nie wypadły gorzej niż hołd dla Chucka Schuldinera i złożyły się na brutalną, iście diabelską całość. Prosty, nieprzekombinowany, ale dobry technicznie death metal obficie podlany sosem ze starego teutońskiego thrashu naprawdę zrobił robotę.
Po intensywnym, i tak już bardzo udanym wieczorze, koncert Species był już tylko zwieńczeniem dzieła zniszczenia, wisienką na torcie złożonym z różnych podgatunków metalu i nie tylko. Tech-thrashowe trio z Warszawy to zdecydowanie jeden z najciekawszych młodych zespołów na naszej scenie. Wprawdzie nie do końca podoba mi się brzmienie jego debiutanckiej płyty, jednak Species w wydaniu koncertowym to zupełnie inny temat. Potężny ciężar w połączeniu z progresywnymi wstawkami, jazzującymi łamańcami i technicznymi popisami wszystkich muzyków zawsze robił na mnie wrażenie na żywo i nie inaczej było w piątkowy wieczór w 2Kołach.
Species w akcji widziałem już kilka razy i muszę przyznać, że 9 maja 2025 r. zagrali swój najlepszy koncert, w jakim miałem okazję uczestniczyć. Wszystko (poza czasówką) się tam zgadzało: brzmienie, energia, kontakt z publicznością i dobra frekwencja na sali, w tym sporo twarzy znanych z innych imprez, członków innych zespołów i przedstawicieli muzycznych mediów. Od tego typu koncertów nie można chcieć więcej.
Mimo trzech metalowych koncertów odbywających się w tym samym czasie w tej samej dzielnicy Warszawy imprezy jakimś cudem się nie skanibalizowały i żadna z sal, które odwiedziłem w ten wieczór, bynajmniej nie świeciła pustkami. Co prawda każda z imprez skierowana była do trochę innego grona fanów, ale zapewniam, że nie byłem jedynym wariatem, który 9 maja krążył między klubami na Woli, żeby zobaczyć jak najwięcej zespołów. Punk, dungeon synth, doom, death i thrash metal – to rozstrzał gatunkowy godny dużego festiwalu, a każdy z wykonawców był w swojej stylistyce co najmniej dobry. Pozdrowienia i podziękowania dla Metalowych Zwierzaków, Piranha Music i Gotta Go Fast Entertainment – za to, że robicie takie imprezy i że wciąż Wam się chce mimo różnych przeciwności ciągnąć ten nasz wspólny, podziemny wózek. Do zobaczenia niebawem!
Fot. Juliette F z Unsplash