Siedemnasta odsłona czeskiego Brutal Assault była jednocześnie moim trzecim spotkaniem z Twierdzą Josefov, którą rok w rok odwiedzają dziesiątki znakomitych kapel i tysiące fanów z całego świata. Na tegorocznym festiwalu tych ostatnich pojawiło się jeszcze więcej, co świadczy o klasie i jakości jednego z najpopularniejszych metalowych eventów w tej części Europy.
I właśnie ogromna liczba fanów stojącą w potężnej kolejce, była pierwszą rzeczą, która rzucała się w oczy każdemu nowo przybyłemu miłośnikowi ekstremalnego grania. Każdy kto przybył jednak odpowiednio wcześnie mógł zdążyć na rozpoczęcie środowego Warm-Up Show. Show, którego największą gwiazdą byli bez wątpienia Brytyjczycy z Anaal Nathrakh. Formacja w składzie ze specjalnym gościem Shanem Embury z Napalm Deathdała wyjątkowy koncert, który mimo problemów z nagłośnieniem (słabo słyszalne gitary) był jednym z najjaśniejszych punktów całego festiwalu. Poprzeczka została ustawiona wysoko, a to dopiero początek!
Czwartek był pierwszym, właściwym dniem Brutal Assault. Na teren koncertowy wybrałem się dopiero na występ ikony sludge metalu z Nowego Orleanu – Crowbar. Spóźniona gwiazda dała krótki acz treściwy show z „All I Had (I Gave)” czy „Planets Collide” na czele. Następni w kolejce byli ich ziomkowie z The Black Dahlia Murder, którzy nie zawodzą zarówno na płytach jak i podczas koncertów. Rozpoczęli oczywiście tandemem ze świetnego „Ritual” by następnie zaprezentować przekrój piosenek z całej swojej dyskografii. Dwa lata temu kiedy to promowali „Deflorate” również zmiażdżyli brutalową publikę. Zaraz po nich na drugiej scenie pojawiła się kolejna legenda – Corrosion of Conformity. Zespół powrócił w tym roku z dobrze przyjętym eponimicznym albumem, jednak ich występ w Czechach nie poruszył dość licznie zgromadzonej publiki. Zdecydowanie lepiej wypadli Niemcy z Heaven Shall Burn, których czterdziesto pięciominutowy set fani przyjęli z wielkim entuzjazmem. Popularny „Endzeit” i cover Edge of Sanity „Black Tears” nie pozostawił obojętnym chyba nikogo. W chwilę po nich na scenę wkroczyło trio z Krisiun. Początkowe kłopoty z nagłośnieniem podczas „The Will to Potency”, które zmusiły zespół do ponownego rozpoczęcia nie przyćmiły jednak występu brazylijskiej dumy. Szczególne wrażenia robiła mechaniczna wręcz gra perkusji jak i energia jaką można było wyczuć ze sceny.
Po tak intensywnej dawce ekstremy postanowiłem dać sobie chwilę wytchnienia i odwiedzić stoisko z merchandisem, gdzie jak co roku wybór t-shirtów, bluz, płyt był niewyobrażalny – od metalcore August Burns Red i The Devil Wears Prada po totalną ekstremę w rodzaju Marduk czy Devourment.
Czas na odpoczynek minął szybko i trzeba było szybko wracać pod scenę, a tam jak się okazało, czekała na mnie największa niespodzianka całego festiwalu. Sick of It All – czyli prawdziwa ikona nowojorskiego hc, po prostu rozłożyła mnie na łopatki. Mimo, że tak na dobrą sprawę wcześniej nie znałem ich twórczości, żywiołowy występ Amerykanów absolutnie zmiażdżył brutalową publiczność zgromadzoną pod sceną. Szczególnie zapadł mi w pamięci numer „Die Alone” z przedostatniej płyty zespołu i wspólne wykonanie refrenu przez wokalistę zespołu Lou Kollera i tłum fanów. Wisienką na torcie podczas pierwszego dnia festu był występ, na który czekało wielu wielbicieli ekstremalnego grania. Mowa oczywiście o grupie Nile, której pięćdziesięciominutowy set był idealnym zwieńczeniem koncertowych wrażeń. Warto wspomnieć o tym, że George Kollias dosłownie zamordował swój zestaw perkusyjny i musiał kończyć koncert z jednym pedałem.
W piątek trzeba było wstać wcześnie rano by w pełnym słońcu móc zobaczyć grindcorowców z Cattle Decapitation, których show znalazł się w trójce moich ulubionych występów tegorocznego Brutal Assault. Travis Ryan, wokalista znany ze swoich nieludzkich wokali, wypada na żywo jeszcze lepiej niż na płycie, a jego przerażająca mimika twarzy stanowiły dodatkową atrakcję i z pewnością wywołały uśmiech na twarzach wielu zebranych pod sceną. Kolejne kapele – rewelacyjni Bleed from Within, Vildhjarta i Warbringer również nie zawiodły, jednak to co o jedenastej rano zaprezentowali autorzy „Monolith of Humanity” zmiotło konkurencję z powierzchni ziemi. Po Warbringer przyszedł czas na dłuższą przerwę, zwiedzanie miasta i małe co nieco w jednym z licznych stoisk, na których mogliśmy znaleźć kulinarne specjały z całego świata.
O siedemnastej nadszedł jednak czas na powrót pod scenę i oczekiwanie na koncert moich absolutnych faworytów, których po wielu latach oczekiwania w końcu miałem szansę zobaczyć. Darkest Hour całkowicie spełnili moje oczekiwania, a moje gardło po ich występie jeszcze przez długi czas nie mogło dojść do optymalnej formy. W chwilę po secie, muzyków można było zobaczyć w namiocie na terenie metal marketu gdzie część zespołów, podpisywała płyty i robiła zdjęcia ze swoimi fanami.
Następnie na festiwalowej scenie pojawił się znakomity Hatebreed, którego wiecznie uśmiechnięty frontman Jamey Jasta świetnie dogadywał się z licznie zgromadzoną publiką. Dwie kolejne kapele postanowiłem sobie odpuścić i powróciłem na występ wikingów z Amon Amarth. Potężna ściana dźwięku, doskonałe melodie i synchroniczny headbanging członków zespołu zrobiły swoje i zadowoliły hordę wielbicieli szwedzkiej formacji. Po godzinie death metalu na sąsiedniej scenie pojawił się główny headliner festiwalu – Machine Head. Materiał z „The Blackening” i „Unto the Locust”, na który najbardziej czekałem, nie zawiódł mnie i koncert mogę zaliczyć do udanych. Jedynym słabym punktem ich przedstawienia były zbyt długie wywody Robba Flynna były po prostu męczące, zwłaszcza po całym dniu festiwalowych wrażeń. Tego dnia zaliczyłem jeszcze Paradise Lost, który zaprezentował praktycznie wszystko to na co czekałem, jednak postawa Nicka Holmesa i jego „gwiazdorskie” zachowanie mogły pozostawić niesmak.
Trzeci dzień Brutal Assault rozpocząłem występem australijskich następców Amon Amarth z Be’lakor, dobrze przyjętych przez festiwalową publikę. Po nich ustawiłem się pod drugą sceną i oczekiwałem na Aborted. Zagrali poprawnie, jednak nie zrobili na mnie większego wrażenia. Półtorej godziny wolnego i powrót na Norma Jean i jeden z najgłośniejszych i szalonych koncertów XVII edycji Brutal Assault. Szaleństwo Amerykanów przewyższyło moje oczekiwania. Niekontrolowany chaos jaki panował na scenie przeniósł się także pod nią. Jedyne czego zabrakło to wykonanie mojego ulubionego „Deathbed Atheist” z ostatniej płyty. Po zakończonym występie po raz ostatni udałem się na teren metalowego marketu, a pod scenę trafiłem dopiero po dwudziestej pierwszej, kiedy to kolejna hardcorowa legenda zawładnęła publicznością festiwalu. Mimo trzydziestoletniej kariery Agnostic Frontnie zwalniają tempa co potwierdzili swoim żywiołowym setem. Roger Miret nie jest już dwudziestoparolatkiem i było to wyraźnie słychać w jego głosie. Frontman nadrabiał jednak postawą i dużą dawką energii. Jednym z najbardziej wyczekiwanych koncertów, a zarazem ostatnim dla mnie na tegorocznym Brutalu był występ ikony melodyjnego death metalu – At The Gates. Twórcy klasycznego „Slaughter of the Soul” nie zawiedli i podczas godzinnego występu zaprezentowali wszystkie największe hity, od kompozycji tytułowej ze wspomnianego albumu, przez „Terminal Spirit Disease”, „Suicide Nation” czy hitowy „Blinded by Fear”. Doszczętnie zdemolowany i zmęczony wróciłem na pole namiotowe by zregenerować siły i następnego dnia wrócić do domu.
Podsumowując, tegoroczny Brutal Assault mogę zaliczyć do niezwykle udanych. Doskonały dobór zespołów, liczne stoiska gastronomiczne i z merchandisem były w stanie zadowolić nawet tych najwybredniejszych festiwalowiczów. Jeśli chodzi o słabe punkty, to największym mankamentem festu była długa kolejka do biletów i niesamowity tłok podczas wieczornych występów headlinerów. Pojawiło się wiele głosów, że już wkrótce teren Twierdzy Josefov nie będzie w stanie pomieścić wszystkich chętnych fanów szeroko pojętej ekstremy. Być może już po zakończeniu przyszłorocznej edycji dowiemy się jak organizatorzy wydarzenia rozwiążą ten problem. Wiemy jednak, że za rok festiwal odbędzie się w tym samym miejscu i miejmy nadzieję, że osiemnasta odsłona tego metalowego święta będzie równie dobra, a nawet i lepsza od swojej poprzedniczki.
Jaromer, Czechy – 08.08 – 11.08.2012
zdjęcia: Mateusz Kluba