RELACJE

Relacja z koncertu Riot V (Warszawa, 08.05.24). Stal gromu uderzyła

Riot V w Polsce
Koncert zespołu Faun

W środowy wieczór 8 maja warszawski klub Hydrozagadka odwiedził zespół Riot V, by właśnie w stolicy Polski zainaugurować europejską część swojej trasy koncertowej „Mean Streets Tour 2024”. Przed występem legendy z USA publiczność rozgrzewały rodzime składy, Roadhog i Aquilla. Czy sprostały one zadaniu i jak wypadła sama amerykańska gwiazda? O tym przeczytacie w niniejszej relacji.

Czytaj też: Relacja z koncertu Metalucifer i Omen (13.10.23). Wielkie święto tradycyjnego metalu

Roadhog – otwarcie wrót do szaleństwa

Gdy dotarłem na miejsce chwilę po godzinie 19, na scenie Hydrozagadki produkował się już krakowski Roadhog. To formacja zaliczana wciąż do raczej młodszego pokolenia zespołów wykonujących tradycyjny heavy metal, choć gra już od kilkunastu lat i ma na koncie trzy studyjne płyty. Szczególnie ostatnia, „Gates to Madness” z 2022 r., zrobiła w środowisku sporo szumu i zebrała entuzjastyczne recenzje w mediach.

Roadhog gra heavy metal w swojej najczystszej formie – jest głównie szybko, choć czasem i balladowo, melodyjnie i ze sporą dawką solowych popisów gitarzystów. To, co zespół proponuje na płytach, potrafi dobrze przenieść na występ na żywo, dodatkowo podkręcając przy tym różne elementy swojej twórczości. Przypomina mi w tym trochę szwedzkiego Enforcera – tam, gdzie ma być szybko i surowo, właśnie tak jest, natomiast tam, gdzie ma być spokojnie i bardziej słodko, słodko jest naprawdę w opór.

Roadhog być może na żywo nie rzucił mnie na kolana, ale wypadł po prostu dobrze, nawet w tych momentach, gdzie galopady ustępowały miejsca lukrowanym melodyjkom, które są dla mnie strawne w ilościach raczej mniejszych niż większych. Tu było ich ciut za dużo, ale do przeżycia – zwłaszcza że zespół ogólnie zabrzmiał dość dobrze, pokazał sporo energii, był też fajnie nagłośniony.

Duch lat 80. ewidentnie był na scenie obecny, zarówno czysto muzycznie, jak i pod względem stylówy – nie zabrakło obcisłych spodni, wysokich białych adidasów, wąsów i fryzur a’la czeski piłkarz. I nawet jeśli Roadhog w swoim zapatrzeniu w ejtisy jawi się bardziej jako grupa rekonstrukcyjna niż artyści mający do zaproponowania coś oryginalnego, jest przy tym szczery i bezpośredni, oldschoolowym kiczem operując bez ironii, ale też bez przekraczania granicy śmieszności, co nie zawsze wszystkim się udaje i samo w sobie jest pewną sztuką.

Lista utworów Roadhog według serwisu Setlist.fm: https://www.setlist.fm/setlist/roadhog/2024/klub-hydrozagadka-warsaw-poland-6ba9ce96.html

Aquilla – kosmiczni wojownicy tradycyjnego metalu

Lekko po godzinie 20 na scenie zameldowała się Aquilla. W przeciwieństwie do Roadhog, którego nie widziałem na żywo nigdy wcześniej, a twórczość studyjną znam raczej pobieżnie, karierę kwintetu z Warszawy śledzę z uwagą od kilku lat i gorąco mu kibicuję, bo to zdecydowanie jedna z najciekawszych młodych załóg grających w Polsce retro heavy metal.

Aquilla to swego rodzaju koncept-zespół, którego oprawa wizualna i większość tekstów obraca się wokół wykreowanego przez samą kapelę fantastycznego uniwersum science-fiction, a sami muzycy używają pochodzących z niego pseudonimów. To jednak tylko dodatkowy smaczek, bo pierwsze skrzypce gra tu przede wszystkim podbity speedowymi naleciałościami energetyczny heavy metal, w równym stopniu czerpiący z tradycji brytyjskiej nowej fali, co ze szkoły niemieckiej.

W zeszłym roku w Aquilli doszło do zmiany na stanowisku wokalisty. Blasha Ravena zastąpił niejaki Captain Paradox, znany też jako Hell’s Mage ze wspaniałego doomowego Metallusa, a wcześniej udzielający się w kilku innych projektach, m.in. kultowym w pewnych kręgach, nieistniejącym już Boltcrown. No i muszę przyznać, że zmianę gardłowego mocno słychać w występach Aquilli na żywo.

W środowy wieczór w Hydrozagadce zespół zaprezentował sporo materiału nagranego jeszcze z Ravenem, m.in. takie hiciory jak otwierający koncert „Sunrider”, tytułowy numer z mini-albumu „Saviors of the Universe”, czy też „Arrival” i „Pathfinder” z debiutanckiego longplaya „Mankind’s Odyssey”. To wszystko świetne kawałki i równie świetnie zostały odegrane na koncercie, jednak chyba już za mocno przyzwyczaiłem się do nich w wykonaniu poprzedniego frontmana Aquilli, do którego wysokiego wokalu były wręcz stworzone. Kapitan śpiewa je trochę inaczej, lekko zmieniając też linie melodyczne i dostosowując je do swojego stylu, co jest oczywiście zrozumiałe, ale może powodować pewien dysonans u kogoś dobrze osłuchanego z oryginalnymi wersjami.

Zupełnie inna bajka to premierowe utwory, skomponowane już w nowym składzie. Z tych usłyszeliśmy „Plunder & Steal”, „Battalion 31” i „Creed of Fire”, a wszystkie zostały zagrane i zaśpiewane z takim wygarem, że czapki z głów. Te kompozycje idealnie pasują do głosu nowego wokalisty Aquilli i nie mam wątpliwości, że jeśli zapowiadają one nadchodzące kolejne wydawnictwo zespołu, to jest na co czekać.

Aquilla to kapela, która mimo zmian w składzie jeszcze mnie na żywo nie zawiodła, a po koncercie u boku Riot V może sobie dopisać na konto kolejny bardzo udany występ. Przez około 40 minut uraczyła całkiem liczną, a przynajmniej dużo liczniejszą niż podczas setu Roadhog, publiczność solidną dawką heavy metalu najwyższej próby i naprawdę dobrze rozgrzała ją przed koncertem gwiazdy wieczoru. Captain Paradox tryskał charyzmą i energią, instrumentaliści dawali z siebie wszystko i byli przyzwoicie nagłośnieni, choć niektóre partie solowe w wykonaniu gitarzysty Jaspara De Phasera mogłyby być słyszalne według mnie trochę lepiej, bo zdarzało się im czasem ginąć w miksie. To chyba jednak jedyny zarzut, jaki mam w stosunku do tego naprawdę mocnego występu.

Riot V – stal gromu i problemy legendy

Riot V to nowe wcielenie grupy Riot – klasycznej heavy metalowej kapeli z USA, której początki sięgają aż 1975 r. Mózgiem i jedynym stałym członkiem składu Riot był przez lata gitarzysta Mark Reale, który zmarł w 2012 r. W porozumieniu i za zgodą jego rodziny, koledzy z zespołu postanowili kontynuować karierę i czcić pamięć swojego lidera kolejnymi koncertami i płytami. Do nazwy grupy dodali jednak rzymskie „V” na znak tego, że „stare” Riot się w pewien sposób skończyło, a aktualny wokalista Todd Michael Hall jest piątym frontmanem w całej historii formacji.

Według rozpiski czasowej opublikowanej przed koncertem Amerykanie mieli rozpocząć swój set o 21, jednak musieliśmy na nich poczekać około kwadrans. I czekać było absolutnie warto, choć występ nie obył się bez drobnych problemów. Zespół początkowo skarżył się na głośność odsłuchów, a po wykonaniu kilku pierwszych utworów przerwał na kilkanaście minut występ, ponieważ perkusista Jason West bardzo źle zniósł lot z USA, nie czuł się dobrze i musiał po prostu odpocząć.

Po wznowieniu koncertu wszystko przebiegło już bez zarzutu, a Riot V dało naprawdę potężne show, pokazując wszystkim zgromadzonym jak powinno się grać oldschoolowy heavy metal. Grupa promowała swój świeżutki album „Mean Streets” i zagrała z niego m.in. otwierające cały występ „Hail to the Warriors”, „Feel the Fire” czy „Love Beyond the Grave”. Nie zabrakło też staroci, bo zespół w ciągu swojego dość długiego koncertu przejechał przez większość dyskografii Riot, serwując nam choćby nagrane jeszcze w latach 70. hard rockowe w klimacie „Road Racin'”, brawurowo wykonany tytułowy numer z „Restless Breed”, stworzone już pod szyldem Riot V miażdżąco ciężkie „Bring the Hammer Down” oraz obowiązkowy imprezowy hymn „Swords and Tequila”.

Osobna wzmianka należy się jednak płycie „Thundersteel” z 1988 r., którą w setliście reprezentowało najwięcej utworów. Jest to prawdopodobnie opus magnum Riot, absolutnie uwielbiane przez fanów grupy, co dało się doskonale odczuć na warszawskim koncercie. Od numerów z tego albumu biły wręcz potęga i majestat, a publiczność śpiewała z Toddem każdy refren, od dynamicznego „Fight or Fall”, przez balladowe „Bloodstreets” po zagrany na bis utwór tytułowy, który ludzi zgromadzonych w Hydrozagadce rozruszał jak żaden inny tego wieczoru.

Lista utworów Riot V według serwisu Setlist.fm: https://www.setlist.fm/setlist/riot-v/2024/klub-hydrozagadka-warsaw-poland-43a9fbe3.html

Luz, dystans, tequila i dobra organizacja

Zespół Riot V swoje epickie hymny odgrywał na dużym luzie i z widoczną radością, a basista Don Van Stavern, jedyny członek obecnego składu pamiętający jeszcze czasy „Thundersteel”, w przerwach między kawałkami raczył się tequilą prosto z butelki, częstował nią też fanów pod sceną, wspominał Marka Reale’a i zabawiał publikę anegdotami. Koncert obfitował zresztą w śmieszne sytuacje. Np. Todd Michael Hall kilkakrotnie pytał fanów co teraz chcą usłyszeć, a gdy przed numerem „Flight of the Warrior” ktoś spod sceny omyłkowo rzucił „Flight of an Eagle”, rozbawiony wokalista zaintonował refren „Flight of Icarus” Iron Maiden, podchwycony i chóralnie odśpiewany przez całą salę.

Mimo 55 wiosen na karku, Todd był w świetnej formie fizycznej i wokalnej. Po scenie poruszał się z energią i charyzmą, a wysokie partie wyciągał w taki sposób, jakiego nie powstydziliby się w swoich najlepszych latach Bruce Dickinson i Rob Halford. Zarówno czysto wykonawczo, jak i pod względem ładunku emocji koncert Riot V stał na bardzo wysokim poziomie. Po około półtorej godziny grania (nie licząc przerwy na odpoczynek perkusisty) Amerykanie zeszli ze sceny, ale potem jeszcze długo przy stoisku z merchem rozdawali autografy i pozowali do zdjęć.

Muzycznie było naprawdę wspaniale, a i pod względem organizacyjnym nie mogę imprezie wiele zarzucić. Lekkie opóźnienie w stosunku do planowanej czasówki i początkowe problemy techniczne Riot V nie zepsuły odbioru koncertu, a frekwencja nawet pozytywnie zaskoczyła. Agencja Black Silesia Productions znana jest z organizacji koncertów grup kultowych i wpływowych, choć stojących raczej na uboczu mainstreamowego metalu i nie cieszących się ogromną popularnością. Są to jednak wydarzenia naszej scenie potrzebne i nierzadko zapadające w pamięć fanów znacznie głębiej niż występy największych gwiazd gatunku. Nie inaczej było w tym przypadku, a środowy wieczór w Hydrozagadce na pewno zapamięta nie tylko publiczność, ale i sam zespół, ponieważ był to prawdopodobnie jego pierwszy i zarazem ostatni europejski koncert zagrany na trasie „Mean Streets Tour 2024” w tym składzie.

Jak się później okazało, niedyspozycja perkusisty Riot V nie była spowodowana tylko zmęczeniem po podróży i zwiastowała poważniejsze problemy zdrowotne muzyka. Przed odbywającym się dzień później koncertem w niemieckim mieście Selb, Jason West trafił do szpitala, a zespół zdecydował się zagrać zupełnie bez perkusji. Kolejne dwa klubowe gigi zagrał z kolei z udziałem zaprzyjaźnionych muzyków, którzy w ekspresowym tempie nauczyli się materiału, by wspomóc grupę w potrzebie. Na resztę trasy do kolegów dołącza etatowy perkusista Riot V, Frank Gilchriest, który początkowo miał nie brać w niej udziału i został zastąpiony właśnie przez Westa.

Podobne artykuły

Relacja z Mystic Festival 2024. Dzień drugi i trzeci

Piotr Żuchowski

Szwedzki potop dźwięku. Meshuggah zagrała w Warszawie

Albert Markowicz

Relacja: Trivium, Power Trip, Venom Prison – Warszawa, 25.03.2018

Szymon

Zostaw komentarz