RELACJE

Pierwsza edycja Silesian Noise już za nami [RELACJA]

Silesian Noise w Katowicach

Gdy Knock Out Productions ogłosił, że w katowickim MCK wystąpi duet Mastodon – Ministry, to news ten praktycznie od razu stał się jednym z gorętszych jeśli chodzi o tegoroczne koncerty na Śląsku. Jakby tego jeszcze było mało, na przestrzeni kolejnych tygodni organizatorzy wydarzenia dokładali do pieca i całość eventu ostatecznie przekształciła się w mini-festiwal o nazwie „Silesian Noise”. I przyznać trzeba, że była to bardzo dobra decyzja!

Gwiazdorska obsada na Silesian Noise

Katowicki MCK za sprawą Silesian Noise stał się 5 sierpnia świątynią szeroko pojętej muzyki metalowej. Oprócz wspomnianego już wyżej duetu Mastodon&Ministry, w stolicy Śląska zaprezentowały się bowiem również i takie nazwy jak Owls Woods Graves, Between The Buried And Me, Kylesa oraz Obituary. A wszystko to na dwóch scenach, które odpowiednio nazwane były „Where the biggest riffs are forged” i „Hot, loud and intense”. I cóż, nazwa drugiej z nich adekwatna była do całości imprezy. Festiwal przez wszystkie godziny swojego trwania tętnił intensywnym życiem i głośnymi (czasami aż za bardzo) brzmieniami.

Kultowy death metal i sludge wracający po przerwie

Na samym wstępie przyznać muszę, że na teren MCK zameldowałem się z lekkim opóźnieniem – ominąłem więc niestety występy Owls Woods Graves oraz Between The Buried And Me. A szkoda, bo twórczość ekipy Tommy’ego Gilesa Rogersa bardzo sobie cenię. Ale cóż, czasami bywa i tak.

Swoją wizytę na „Silesian Noise” rozpocząłem więc od koncertu formacja Kylesa, która w ubiegłym roku powróciła do działalności po kilkuletniej przerwie. Panowie oraz Laura Pleasants przedstawili zebranej w Katowicach publiczności zgrabny set złożony głównie z kompozycji z albumu „Statis Tensions”. Nie zabrakło jednak również i utworów z innych płyt. Usłyszeć mogliśmy więc także m.in. „Don’t Look Back”, „Tired Climb”, czy „Unspoken”. Po wspomnianej wcześniej Laurze oraz Phillipie Copie widać głód występowania na żywo, co żywi nadzieję, że Kylesa nie postanowi szybko powrócić do stanu zawieszenia. Zwłaszcza, że świeży narybek zespołu (w postaci nowego perkusisty i basisty) sprawdza się w repertuarze grupy wręcz wyśmienicie! Szkoda tylko, że występ kilkukrotnie komplikowany był przez problemy techniczne, które zauważyć można było głównie u liderki zespołu.

Mniej więcej godzinę po Kylesie na tej samej scenie zameldowała się kultowa ekipa z Obituary. Panowie świętują w tym roku 35-lecie swojego albumu „Cause of Death” – drugiego w ich dyskografii i jednocześnie jednego z bardziej legendarnych w kanonie death metalu. Widać było to w setliście, która dość mocno ukierunkowana była na kompozycje z tegoż właśnie krążka. Amerykańskie legendy w dalszym ciągu utrzymują się w naprawdę solidnej formie, a po wokaliście, Johnym Tardzie praktycznie nie widać upływu czasu – zarówno pod kątem wokalu, jak i energii prezentowanej na scenie. Szkoda tylko, że z przełomowego „Slowly We Rot” ze sceny poleciała tylko tytułowa kompozycja, no ale nie można mieć wszystkiego. Zwłaszcza, że utwory z „Cause of Death” nie straciły na swojej przebojowości ani na trochę.

W przypadku występu Obituary narzekać można więc tylko na nagłośnienie, które niestety trochę tutaj zawiodło. I nawet nie chodzi tu o fakt, że im bliżej sceny, tym instrumenty bardziej zlewały się w jedną ścianę dźwięku. To dałoby się jeszcze przeżyć. Większym problemem była tutaj głośność muzyki. Rozumiem, że Obituary to Obituary i musi być mocno i głośno, ale naprawdę podziwiam tych, którzy bez słuchawek wyciszających spędzili cały koncert amerykańskiej kapeli pod samą sceną. I co więcej – z głosów dochodzących po występie, zdecydowanie nie jestem jedyną osobą, która ma takie odczucia.

Industrial-metalowe rozczarowanie?

Jeśli chodzi natomiast o scenę „główną”, to na niej konkretna zabawa zaczęła się punktualnie o 20:10. Wtedy to bowiem zza kulis wyszła formacja Ministry, która standardowo przywitała swoich sympatyków politycznym manifestem – tym razem zespół jasno określił poprzez grafikę wyświetloną na telebimie, że żaden z jego członków nie głosował w ostatnich wyborach na Donalda Trumpa i że stanowczo nie popierają jego polityki. No ale to w końcu Ministry – ekipa Ala Jourgensena nigdy nie kryła swoich politycznych upodobań i tak samo było również i w katowickim MCK.

A jak natomiast sam występ pionierów industrial metalu? To już sprawa dość dyskusyjna. Z jednej strony, rozumiem, że industrial rządzi się swoimi prawami i w brzmieniach tych często wykorzystuje się sample oraz przestery wokalne i to że Al ma już na karku prawie siedemdziesiątkę. Z drugiej strony jednak, mam wrażenie że wokalista przestał się już jakkolwiek kryć z tym, że większość koncertu „śpiewa” z przygotowanej wcześniej taśmy. Świetnie było usłyszeć „na żywo” takie klasyki jak „Jesus Built My Hotrod”, czy „N.W.O.”, ale jeśli brzmiały one wokalnie dosłownie tak samo jak na płycie, to coś tu zdecydowanie nie gra. Sam Al wydawał się także na scenie trochę nieobecny – rzadko zagadywał do publiczności, a po występie zszedł od razu na backstage nie żegnając się za bardzo ze swoimi fanami. Na całe szczęście, wprowadzaniem energii na scenie zajęli się niezawodny gitarzysta Cesar Soto oraz basista Paul D’Amour. Panowie swoim zaangażowaniem w kontakt z fanami oraz ogólną energią zdecydowanie nadrobili wszelki braki występujące u ich lidera.

Czy był to zły koncert? Zdecydowanie nie. Czy był to udany koncert? No w sumie też nie. Daje więc mocne 5/10 i mam nadzieję, że gdy ekipa Ministry wpadnie jeszcze do naszego kraju, to tym razem będzie można spotkać jej lidera w trochę lepszym nastroju i wykonującego więcej swoich partii na żywo.

Giganci z Mastodon podbijają MCK

Wielu fanów zastanawiało się, czy formacja Mastodon szybko podniesie się po tym, jak w marcu bieżącego roku jej szeregi postanowił opuścić gitarzysta i wokalista, Brent Hinds. Bez owijania w bawełnę odpowiem na to pytanie od razu – owszem, Panowie szybko podnieśli się po tym ciosie i mam wrażenie, że jest w nich aktualnie więcej zapału, aniżeli w poprzednich latach. Następca Brenta, Nick Johnston, wprowadził do zespołu świeży powiew energii, co zdecydowanie widać na scenie.

Fakt ten zauważyć dało się zarówno w największych klasykach grupy (m.in. „Megalodon”, czy nieśmiertelne już „Blood and Thunder”), ale również i w kompozycjach z krążka „Hushed and Grim” wydanego w 2021 roku. Oprócz swojego autorskiego repertuaru, amerykańska grupa zaprezentowała również w Katowicach cover „Supernaut” Black Sabbath, który zadedykowany został zmarłemu niedawno „Księciu Ciemności”.

Dodać warto, że Troy Sanders zapowiedział ze sceny, że Panowie pracują aktualnie nad ich kolejnym wydawnictwem studyjnym. Muzyk dodał również, że ma nadzieję, że będzie mógł powrócić do Polski z nowymi kompozycjami już w przyszłym roku. I my rzecz jasna również mamy taką nadzieję! Zwłaszcza, że będzie to pierwsza możliwość do wysłuchania jak zespół Mastodon radzi sobie kompozycyjnie bez wspomnianego wcześniej już Hindsa.

Nie samą muzyką człowiek żyje

Wspomnieć trzeba również, że w ramach Silesian Noise załapać można się było także i na wiele atrakcji nie skupiających się stricte na muzyce. Na terenie MCK można było również zrobić sobie tatuaż u przedstawicieli krakowskiego studia Orfen Tattoo, zobaczyć wystawę plakatów i okładek Ewy Żydowicz oraz Kuby Sokólskiego, a także dokonać zakupów w strefie merchowej na którą składało się kilka solidnie zaopatrzonych stoisk. Ponadto, ci którzy chcieli odpocząć od moshowania pod sceną, mogli również wysłuchać specjalnego DJ-setu „Red Smoke Dance Experience”, za który odpowiedzialne było DJ-skie trio złożone m.in. z muzyków formacji Red Scalp.

A zatem podsumowując…

…czy pierwszą edycję „Silesian Noise” zaliczyć można do udanych? Jak najbardziej! Line-up zdecydowanie spełnił oczekiwania śląskich (ale i nie tylko!) fanów, towarzyszące imprezie dodatkowe atrakcje stały na wysokim poziomie, a sam MCK po raz kolejny pokazał, że jest bardzo dobrym miejscem na organizację rockowych oraz metalowych koncertów. Słowa uznania należą się również ekipie z Knock Out Productions, która na z pozoru małej powierzchni, dała radę zorganizować naprawdę solidny mini-festiwal, który na spokojnie poradziłby sobie w środowisku plenerowym.

Szkoda tylko, że całości wydarzenia nie udało się połączyć z koncertem Machine Head i Fear Factory, który odbywał się w MCK dosłownie dzień wcześniej i organizowany był przez Mystic Coalition. Albo przynajmniej, że nie wprowadzono opcji zakupu specjalnego karnetu, który (rzecz jasna w trochę niższej cenie) umożliwiałby wejście na obie z imprez. Rozwiązanie takie z całą pewnością znalazłoby swoich odbiorców, bo słychać było w korytarzach MCK, że spora część fanów postanowiła spędzić w Katowicach przynajmniej dwa dni.

Zatem, oby tak dalej i miejmy nadzieję, że marka „Silesian Noise” powróci jeszcze nie raz na koncertowe sceny Śląska. Impreza tego typu zdecydowanie jest tu potrzebna po upadku zasłużonej (i być może trochę już zapomnianej?) Metalmanii.

Organizatorem Silesian Noise był Knock Out Productions.

Podobne artykuły

Relacja: Summer Dying Loud IX – Aleksandrów Łódzki, 08-09.09.2017

Michał Bentyn

Relacja: Slipknot, Behemoth – Łódź 06.02.2020

Szymon

Relacja z koncertu The Mentors. Heteroseksualiści też mają prawo się bawić (26.01.24)

Piotr Żuchowski

3 komentarze

Tymeg 11 sierpnia 2025 at 14:52

Paul Baker wrócił do tworzenia z Alem i razem majstrują nowy album Ministry, ale w koncertowym wcieleniu za bas odpowiada inny Paul: D’Amour (ex-Tool).

Odpowiedz
arekn 14 sierpnia 2025 at 23:35

Nie wiem, może autor się poprawił ale przecież jest napisane, że na tym koncercie na basie grał Paul D’Amour. Pierwszym basistą w Ministry był prawie od zawsze czyli od płyty The Land of Rape and Honey Paul Barker. Tom Baker zajmował się masteringiem płyty „kefalneo”. Ministry wtedy występowali w składzie Al Jourgensen, Paul Barker, Bill Rieflin, Mike Scaccia, Michael Balch. Tutaj w utworze Jesus Built My Hotrod śpiewa Gibby Haynes.

Odpowiedz
Tomasz Koza 15 sierpnia 2025 at 10:11

Tak, błąd został poprawiony. Tymeg słusznie zauważył, że grał tam D’Amour.

Odpowiedz

Zostaw komentarz