RELACJE

Świetny wieczór z death metalem. Relacja z koncertu Sinister (10.12.2025)

Sinister

W ramach trasy koncertowej „European Death March 2025” dwa koncerty w Polsce zagrali death metalowi weterani z holenderskiego Sinister. Wystąpili 9 grudnia w Krakowie i dzień później w Warszawie, a my dzięki uprzejmości organizatora, agencji Winiary Bookings, możemy podzielić się z Wami relacją z tego drugiego wydarzenia.

Czytaj też: Humiliation w Polsce – kto słucha malezyjskiego death metalu?

Graceless, czyli Holandia po raz pierwszy

Death metalowy wieczór w klubie VooDoo rozpoczął się od występu młodszych stażem rodaków gwiazdy wieczoru, czyli zespołu Graceless z Leiden w południowej Holandii. Niestety przez problemy komunikacyjne dotarłem na miejsce gdy ich występ miał się już ku końcowi, ale to, co zdążyłem usłyszeć, bardzo mi się podobało.

Graceless gra death metal idealnie trafiający w mój gust – nie za szybki, raczej walcowaty, rytmicznie bujający, a nie nastawiony na blasty non stop, do tego z odpowiednio brudnym, gruzowatym brzmieniem gitary i klimatycznymi, melodyjnymi solówkami. Takie połączenie muzycznej ekstremy z odrobiną przebojowości zrobiło na mnie duże wrażenie, przywodząc nieco na myśl starą dobrą scenę szwedzką z lat 90. Bardzo solidny początek imprezy.

Pessimist, czyli death metal totalny

Drugą kapelą w stawce był jedyny tego wieczoru zespół niepochodzący z Holandii, amerykańscy weterani z Pessimist. Grupa powstała w 1989 r. w Baltimore, jednak częste zmiany składu i kilkukrotne zawieszanie i odwieszanie działalności przyczyniły się do tego, że mimo imponującego stażu zdołali wydać tylko trzy studyjne płyty, a i nie koncertowali przesadnie aktywnie – dopiero podczas trasy z Sinister zawitali po raz pierwszy do Polski!

Przyznam szczerze, że ten, jakby nie patrzeć, historyczny koncert nie porwał mnie od początku. Być może byłem jeszcze pod zbyt wielkim wrażeniem naprawdę świetnego występu Graceless, a może chodzi o to, że brutalniejsze odmiany deathu generalnie aż tak bardzo mnie nie kręcą, ale faktem jest, że miałem lekki problem z wejściem w kreowaną przez Pessimist atmosferę. Ale jak już w nią wszedłem, to w pełni.

Amerykanie porwali warszawską publiczność, umiejętnie żonglując typowym szybkim brutal death metalem i ciężkimi, monumentalnymi zwolnieniami. I muszę przyznać, że właśnie w tych wolnych partiach podobali mi się najbardziej, a utwór, którym zakończyli swój występ, mógłby spokojnie stanowić wzorową lekcję tego, jak grać death/doom, nawet dla największych tuzów tego gatunku. Perełka.

Pomimo początkowych oporów Pessimist kupił mnie totalnie, zarówno muzyką, jak i sceniczną prezencją. Ogromny luz i widoczna radocha z grania, zwłaszcza u frontmana Ivana Alisona (odzianego w ćwiekowane pieszczochy i ogromny odwrócony krzyż na szyi), udzieliły się publice, która pod koniec występu Amerykanów rozkręciła pod sceną całkiem ładny młynek.

Sinister, czyli garść kultowych kawałków i sporo nowości

Kwadrans po godzinie 22, po dość długiej przerwie organizacyjnej na scenie pojawiła się gwiazda wieczoru. O koncertowej formie Sinister mówiło się wcześniej różnie, ponoć w ostatnich latach nie była zbyt wysoka, ale relacje z występu, jaki dali przy okazji swojej letniej wizyty w Polsce na festiwalu Injure Grind Attack, były już tylko pozytywne. No a gdy z głośników popłynęły dźwięki kultowego intra „Carnificina Scelesta” z debiutanckiej płyty Holendrów, wiedziałem już, że moje pierwsze spotkanie z ich muzyką na żywo będzie udane.

Oczekiwania miałem spore i nie zawiodłem się, bo Sinister dał naprawdę mocną sztukę. Zabrzmiał potężnie i rzeźnicko, przy tym zagrał też dość technicznie, jednocześnie nie tracąc w swoich instrumentalnych popisach pierwotnej furii i energii. Szczególnie praca gitarzysty Waltera Tjwy w partiach solowych robiła wielkie wrażenie, ale cała reszta zespołu, na czele z charyzmatycznym byłym perkusistą, a obecnie wokalistą Aadem Kloosterwaardem, również nie ustępowała mu poziomem.

W setliście Sinister nie zabrakło klasycznych staroci, takich jak „Epoch of Denial” z wspomnianej „jedynki”, czy „Sadistic Intent” z „Diabolical Summoning”, ale większość koncertu wypełniły numery z albumów wydanych już w XXI wieku, w tym choćby „Afterburner” oraz zagrane na początek i koniec zasadniczej części występu dwa kawałki z „The Carnage Ending”. Po fenomenalnym tytułowym utworze (ta solówka na końcu!) z tej płyty poleciały jeszcze bisy i po godzinie z małym kawałkiem było już po wszystkim.

Podsumowanie, czyli poziom muzyczny i organizacyjny

Dawno nie byłem na koncercie, podczas którego wystąpiło kilka kapel, z których żadna nie odstawała wyraźnie poziomem. Wieczór w klubie VooDoo był jakościowo niezwykle równy, a każdy z trzech zespołów zaprezentował się bardzo, bardzo dobrze. W odróżnieniu od odbywającego się niecałe trzy tygodnie wcześniej Morbidfestu, gdzie Terrorizer po prostu pozamiatał resztę składu, tutaj naprawdę nie jestem w stanie jednoznacznie wskazać, który z występów podobał mi się najbardziej. Zarówno Graceless, jak i Pessimist i Sinister zasługują na słowa najwyższego uznania.

Od strony techniczno-organizacyjnej również nie mam się do czego przyczepić. VooDoo Club znany jest z dobrego nagłośnienia i oświetlenia i po raz kolejny potwierdził obiegową opinię o sobie. Z kolei czasówka nie tylko nie zaliczyła opóźnienia, a nawet została nieco przyspieszona względem opublikowanego przed koncertem planu.

Na koncercie Sinister i reszcie dopisała również publiczność, całkiem szczelnie wypełniając mniejszą z dwóch sal w lokalu. Było tłoczno i dość gorąco, więc w sumie nie obraziłbym się, gdyby impreza odbyła się jednak na większej scenie, ale to właściwie jedyny mankament wieczoru, jaki jestem w stanie wskazać. Było to po prostu świetne spotkanie z klasycznym death metalem w trzech odsłonach, które wszyscy obecni zapamiętają na długo.

Podobne artykuły

Relacja: Therion, Imperial Age, Null Positiv – Warszawa, 17.03.18

Szymon

Relacja: Nowa Ewangelia Tour – Katowice, Mega Club 2009

Tomasz Koza

Majówka z death metalem. Jak było na koncercie Neckbreakker?

Piotr Żuchowski

Zostaw komentarz