Przez Europę przetacza się właśnie trasa „Blood Mire Death”, czyli wspólne koncerty black metalowych hord zza Oceanu: kanadyjskiego Spectral Wound i amerykańskiego Lamp of Murmuur. Formacje wystąpiły również w naszym kraju, w Warszawie i Poznaniu. Jak było na wyprzedanym gigu w stołecznym VooDoo Club?
Czytaj też: Suffocation zagrali w Warszawie. Czy zespół dowiózł?
Lamp of Murmuur – klimatyczne melodie i sceniczna teatralność
Black metalową ucztę 24 kwietnia w Warszawie rozpoczął amerykański zespół Lamp of Murmuur. To gorąca nazwa na ekstremalnej scenie, jednak do tej pory muzyka tego założonego w 2019 r. zespołu jakoś mnie omijała. Poszedłem więc na jego koncert bez specjalnych oczekiwań, wyszedłem zaś pod sporym wrażeniem.
Lamp of Murmuur jest przykładem kapeli, która black metalową ortodoksję łączy z nowoczesnością i robi to naprawdę świetnie, zarówno w warstwie czysto muzycznej, jak i wizerunkowej. Corpse paint, szaty z kapturami i chusty na twarzach przywodzą na myśl teatralne, lekko kiczowate występy blackowych kapel z późnych lat 90. Amerykanie bez wątpienia składają swoim imagem hołd tamtym czasom, jednak bez przerysowywania i popadania w śmieszność. Po prostu robią wrażenie scenicznym wyglądem, który buduje specyficzny klimat diabelskiego przedstawienia, ale co najważniejsze, bronią się też samą muzyką.
Na koncercie w Warszawie grupa Lamp of Murmuur w ciągu około 50 minut zaprezentowała black metal o kilku obliczach. Przede wszystkim głęboko zakorzeniony w tradycji gatunku z naciskiem na norweskich tuzów, ale niepozbawiony indywidualnego sznytu – wściekły i agresywny, a przy tym dość melodyjny w partiach gitarowych. Amerykanie potrafią też wyjść poza sztywne stylistyczne ramy i uraczyć słuchacza fragmentami o charakterze nieco gotyckim, a czasem wręcz zimnofalowym. Do tego każdy wykonany na koncercie utwór poprzedzony był klimatycznym intrem.
Świetnie się Lamp of Murmuur słuchało i oglądało na deskach VooDoo Club, choć muszę przyznać, że ponieważ sala wypchana była ludźmi po brzegi, dojrzenie na scenie czegokolwiek innego niż czubki głów muzyków graniczyło z cudem, o ile nie stało się w jednym z pierwszych rzędów, a panujący w klubie zaduch mógł powodować dodatkowy dyskomfort. W związku z tym nie przeszkadzałoby mi, gdyby koncert Amerykanów był o kilka minut krótszy, ale nie zmienia to ogólnie bardzo dobrego odbioru całego ich występu. Była masa energii, gęsty klimat i dużo oldschoolowego black metalu z kilkoma zaskakującymi elementami. A najlepsze było wciąż przed nami.
Spectral Wound – Arystokratyczny Samobójczy Black Metal
Cóż mogę napisać o kanadyjskim zespole Spectral Wound, który zajął miejsce na scenie VooDoo o godzinie 21:20? Formacja z Montrealu z 10-letnim stażem ma na koncie już cztery studyjne albumy, jednak to ostatni z nich, zeszłoroczny „Songs of Blood and Mire” okazał się dla grupy przełomowy. Jest to niewątpliwie najlepsza płyta Spectral Wound i wywindowała ona zespół do czołówki współczesnego black metalu. Piszę to bez cienia przesady, bo najnowsze dzieło Kanadyjczyków jest moim zdaniem kwintesencją tego, o co chodzi w tym gatunku.
Choć na koncercie nie zabrakło starszych numerów, to właśnie kawałki z „Songs of Blood and Mire” zdominowały ten trwający niecałą godzinę występ. Już otwarcie w postaci „Fevers and Suffering” zwiastowało muzyczną apokalipsę, jaka miała się tego wieczoru dokonać, a która nastała wraz z kolejnymi utworami z nowego albumu: „The Horn Marauding” i moim ulubionym numerem Spectral Wound o jakże wymownym tytule „Aristocratic Suicidal Black Metal”.
O ile zespół Lamp of Murmuur pokazał się w Warszawie od strony bardziej melodyjnej i atmosferycznej, to Kanadyjczycy bynajmniej jeńców już nie brali. Przez godzinę zadawali cios za ciosem, epatując black metalową furią, miejscami podlaną punkową energią, przywodząc na myśl najlepsze dokonania Mayhem i Darkthrone. Mimo piekielnego mroku wylewającego się z ich muzyki, postawili też na bardziej luzacką niż poprzednicy prezencję sceniczną, racząc się piwem Perła i ewidentnie bardzo dobrze bawiąc.
Publiczność z kolei bawiła się równie dobrze, co muzycy i żywiołowo reagowała na każdy kolejny numer. Powiem krótko – Spectral Wound po prostu pozamiatało. Dopiero kwiecień, a już mamy bardzo mocnego kandydata do tytułu black metalowego koncertu roku w Polsce.
Winiary Bookings – ścisła czołówka polskich organizatorów
Kilka słów należy się frekwencji i stronie organizacyjnej imprezy. Jak wspomniałem w relacji z odbywającego się dwa dni wcześniej koncertu zespołu Dool w Hydrozagadce, ten tydzień obfitował w ciekawe muzyczne wydarzenia dla fanów ciężkiego grania (nawet w samym VooDoo Club na drugiej scenie występowała tego wieczoru noise’owa supergrupa Human Impact, składająca się m.in. z członków Daughters i Unsane). Mimo ogromnej konkurencji impreza była wyprzedana, co z jednej strony zaliczyć należy na plus, jednak z drugiej przełożyło się to na duży tłok i wysoką temperaturę na sali oraz kolejki do baru.
Sam najbardziej lubię małe, luźne imprezy, ale mimo pewnego dyskomfortu nie mogę nie cieszyć się z faktu, że na black metalowym koncercie w środku tygodnia stawiło się kilka setek maniaków, którzy na występach obu zespołów wypełnili salę do ostatniego miejsca. Oczywiście główna w tym zasługa samych kapel i jakości ich muzyki, ale nie można też pominąć roli organizatora, Winiary Bookings, który stanął na wysokości zadania pod względem promocji wydarzenia oraz ogarniania tematu na miejscu.
Ta agencja wyrosła już na czołowego, obok Knock Out Productions, organizatora metalowych koncertów w Polsce i warto szczególnie docenić fakt, że ściąga do naszego kraju nie tylko uznane, bardziej mainstreamowe nazwy, ale też wschodzące gwiazdy ekstremalnych odmian muzyki. Dzięki uprzejmości Winiary Bookings mogłem w tym roku podzielić się z Wami relacjami z koncertów Queensrÿche czy Planet of Zeus, a już 2 maja widzimy się ponownie w VooDoo Club na gigu duńskich death metalowców z Neckbreakker. Czy znowu będzie „sold out”?