RELACJE

Relacja z koncertu Squash Bowels w Warszawie (23.02.24)

Squash Bowels logo
Koncert zespołu Faun

W piątek 23.02 do Warszawy zawitała trasa koncertowa „Nights ov Gore and Destruction”, w której wzięły udział zespoły: See You In Hell i Brutally Deceased z Czech oraz polskie Embrional i Squash Bowels. Zapraszamy do lektury relacji z tej prawdziwej death/grindowej uczty!

Czytaj też: Relacja z koncertu Thrashing Carnival (09.02.2024). Karnawał nie tylko thrashowy

Piątkowy wieczór w warszawskim VooDoo Club rozpoczął się od małego zamieszania z czasówką. Planowany na godzinę 20 start koncertów został przesunięty o 30 minut z powodu odbywającej się tego samego dnia w innym klubie w Warszawie konkurencyjnej death metalowej imprezy. Dało to niektórym obecnym na gigu teksańskiego Frozen Soul czas, by przemieścić się na drugą stronę Wisły i zobaczyć w akcji również Embrional i Squash Bowels.

To zrozumiała i dobra decyzja organizatorów, choć trochę szkoda, że podjęto ją w ostatniej chwili i została zakomunikowana uczestnikom dopiero na miejscu, a nie z wyprzedzeniem. Mogłem pojawić się w klubie nieco później, ale dodatkowe wolne pół godziny spędziłem na pogawędce z Danielem ze Squash Bowels, zajmującym się stoiskiem z merchem zespołów, oraz Erykiem z Old Temple Records, który przywiózł na sprzedaż pokaźny zapas płyt w dobrych cenach. Czas oczekiwania na pierwszy wstęp, choć wydłużony, nie był więc czasem zmarnowanym.

See You in Hell – crust punkowa rozgrzewka

Bez dalszych opóźnień, punktualnie o godz. 20:30 na scenie zameldowali się Czesi z See You In Hell. Grali tylko 25 minut i zaprezentowali energetyczny, nieco zmetalizowany crust/hardcore punk, który spotkał się z pozytywnym, choć nie jakoś bardzo żywiołowym odzewem powoli gromadzącej się na sali publiki. Mimo licznych zachęt miotającego się po całej scenie, skaczącego i strojącego szalone miny wokalisty Jožki, moshpit powstał raczej minimalny, a przed sceną było całkiem sporo wolnego miejsca.

Muzycznie See You In Hell zaprezentowali się całkiem porządnie, a uroku ich prostym, czadowym numerom dodawały teksty w ojczystym języku czeskim. Zagrali dobrze, ale wydaje mi się, że czegoś im zabrakło, by w stu procentach przekonać do siebie warszawską publiczność, zapewne nastawioną tego wieczoru na po prostu brutalniejsze i bardziej rzeźnickie dźwięki.

Brutally Deceased – szwedzki death rodem z Czech

Z zupełnie innym przyjęciem spotkał się drugi czeski zespół w stawce, Brutally Deceased z Pragi. Już pierwsze ich dźwięki porwały ludzi do znacznie bardziej żywiołowych tańców i szalonego headbangingu, bo i machać głową było do czego. Goście z Miasta Stu Wież wykonują death metal nawiązujący do szwedzkiej tradycji lat 90. Ogromna dawka gruzu w brzmieniu, sporo monumentalnych zwolnień i nagłych przyspieszeń, fajne solówki, a to wszystko zagrane w duchu Entombed i Dismember, po prostu nie mogło się nie podobać.

Brutally Deceased zostało przyjęte w Warszawie świetnie, sami muzycy też chyba bawili się na scenie całkiem nieźle. Wielokrotnie w przerwach między utworami dziękowali zarówno publiczności, jak i polskim kapelom, które zaprosiły ich do udziału we wspólnej trasie. Jeden z kawałków pod koniec setu zadedykowali zresztą swoim kumplom z Embrional, z którymi w 2019 r. nagrali split „Scornful Death Trail”. Czesi dali bardzo dobry występ i chętnie zobaczę ich ponownie, jeśli nadarzy się ku temu okazja.

Embrional – technika i brutalność

Pomimo półgodzinnego opóźnienia na wstępie, dość krótkie sety i sprawnie przebiegające przepinki sprzętu spowodowały, że wspomniany wcześniej zespół Embrional wszedł na scenę już lekko po godzinie 22, a nie o 22:30. Formację dowodzoną przez Marcina „Skullrippera” Sienkiela widziałem nie tak dawno na tych samych deskach w ramach Metal Kommando Fest III, którego byli headlinerem. Zaprezentowali się wówczas bardzo solidnie, a na piątkowym koncercie tylko jeszcze raz potwierdzili swoją klasę.

Podejście Embrional do grania death metalu jest znacznie brutalniejsze i bardziej techniczne niż w przypadku Brutally Deceased. W przeciwieństwie do poprzedników nie można tu też mówić o zbytniej „przebojowości” kompozycji. Embrional po prostu spuścił publice agresywny łomot, wykonując kawałki z całego przekroju swojej trwającej już ponad 20 lat kariery, a także kilka nowych numerów, zapowiadających nadchodzące wydawnictwo grupy.

Na koniec około 40-minutowego występu dostaliśmy jeszcze otwierający demówkę „Annihilation” z 2007 r. utwór “Hellfuck”. Nawet dla osób niezbyt zorientowanych w dyskografii Embrional tytuł tego kawałka powinien brzmieć znajomo. Dał on bowiem nazwę świetnemu thrash metalowemu projektowi, w którym udziela się 3/4 obecnego składu Embrional, a płyta „Diabolic Slaughter” z 2022 r. zrobiła spore zamieszanie w światku oldschoolowego grania, nie tylko w Polsce zresztą. A że osób w koszulkach zespołu Hellfuck, zarówno na scenie jak i pod nią, było tego wieczoru w VooDoo sporo, tym bardziej doceniam to puszczenie oka do fanów.

Squash Bowels – tańce, hulanki, swawole

Podczas występu Embrional tłum na sali znacznie zgęstniał za sprawą posiłków z klubu Hydrozagadka, które dotarły na miejsce po zakończeniu koncertu Frozen Soul. I tak w całkiem sporej liczbie czekaliśmy na gwiazdę wieczoru – legendę polskiego goregrindu, Squash Bowels. Po licznych perturbacjach osobowych, lider i założyciel zespołu, Artur Grassman, wspomagany jest aktualnie przez Marcina i Darka z Embrional oraz Daniela „Nelka” Wójtowicza, z którym panowie współpracują z kolei m.in. we wspomnianym przed chwilą Hellfuck. Ponieważ połowa składu Sqashy była już na scenie zainstalowana, zmiana sprzętu poszła sprawnie i kilkanaście minut po 23 rozpoczął się ostatni występ wieczoru.

Co tu dużo mówić, Squash Bowels to ikona rodzimej sceny grindowej i absolutnie nie pozostawiła ona wątpliwości co do tego, kto był główną gwiazdą trasy „Nights ov Gore and Destruction”. Wyszli, zagrali i pozamiatali, rozpętując totalne piekło wśród osób zgromadzonych pod sceną.

Krótkie, intensywne numery, przestrojone w dół gitary, buczący, dobrze słyszalny bas Artura, szalone wokale i skoczne, taneczne rytmy porwały VooDoo Club do zabawy. Zespół wykonał przekrojowy set z różnych etapów swojej działalności, w tym sporo staroci z pierwszych demówek, wydanych jeszcze w latach 90. Obecność w koncertowym składzie dwóch gitarzystów nadała tym kawałkom jeszcze więcej brutalności, ale też i specyficznej „przestrzenności” brzmienia. Wprawdzie kilka utworów musiało zostać wykonanych na jedną gitarę z powodu problemów technicznych z instrumentem Nelka, ale ludzie i tak bawili się przy nich doskonale.

W zaledwie 40 minut Squash Bowels pokazali dużą klasę i zaangażowanie, za co publiczność odwdzięczyła się żywiołowymi reakcjami. Warto tu też zauważyć, że poza scenowymi weteranami, pamiętającymi zespół z początków jego kariery, na sali było też trochę metalowej młodzieży, co niewątpliwie należy docenić.

Całość imprezy przebiegła sprawnie i bezproblemowo, a nagłośnienie i oświetlenie stały na typowym dla VooDoo dobrym poziomie. Kto wybrał się na „Nights ov Gore and Destruction”, na pewno nie żałuje, zwłaszcza że pewnie nieprędko uda się zgromadzić tak zacny skład ponownie na jednej klubowej scenie. Ale że powoli zbliża się sezon festiwalowy, wypatrujcie Embrional na czerwcowym Mysticu w Gdańsku oraz specjalnego setu z okazji 30-lecia Squash Bowels miesiąc później na Injure Grind Attack. Do zobaczenia!

Podobne artykuły

Relacja: Amon Amarth, Hypnos, Sinful Carrion – Gdańsk, 25.04.2014

Tomasz Koza

Relacja: Transgresja – Klub Latawiec, Będzin, 02.03.2019

Paweł Kurczonek

Majówka z death metalem. Jak było na koncercie Neckbreakker?

Piotr Żuchowski

Zostaw komentarz