RELACJE

Suffocation zagrali w Warszawie. Czy zespół dowiózł?

Suffocation 2023
Koncert zespołu Faun

17 marca swój jedyny polski koncert w ramach trasy „Embrace the Suffering” zagrała death metalowa ikona z USA, zespół Suffocation. W warszawskiej Proximie głównej gwieździe towarzyszyły aż cztery inne zespoły, wykonujące różne odmiany death metalu i deathcore’a, a cały ten ekstremalny maraton zorganizowała agencja Knock Out Productions. My zaś przygotowaliśmy dla Was krótką relację z niego.

Czytaj też: Relacja z koncertu Dirkschneider w Warszawie. 40 lat płyty „Balls to the Wall”

Tytułem przydługiego wstępu, czyli gdzie bywać, kogo oglądać… a kogo nie.

Do tej pory Suffocation na żywo widziałem tylko raz, podczas zeszłorocznego Mystic Festivalu, w dodatku bardzo krótko. Występ Amerykanów dość nieszczęśliwie pokrywał się z koncertem ich rodaków z Vio-Lence i złapałem z niego dosłownie chwilę, po drodze z B90 na Park Stage, na którym instalował się już Kreator. Jednak wrażenie, jakie Terrance Hobbs i ferajna zrobili, łojąc w strugach deszczu ten swój brutalny, techniczny death metal, sprawiło, że koniecznie chciałem zobaczyć ich jeszcze w warunkach klubowych i pełnym wymiarze czasowym.

Nie będę zatem ukrywać, że z całego pięciozespołowego składu, który prezentował się w poniedziałkowy wieczór w Proximie, interesowało mnie tylko Suffocation, zwłaszcza że większość zespołów występujących w roli supportów to kapele deathcore’owe, leżące poza granicami moich muzycznych zainteresowań. Przyznam szczerze, że większości tych grup wcześniej nie znałem, a opisy ich twórczości zamieszczone na facebookowej stronie wydarzenia nie zachęcały zbytnio do ich poznania.

Wieczór otwierała australijska Mélancolia, reklamowana przez organizatora jako „pełen wpływów deathcore, w którym słychać nu metal, a nawet gotycki industrial”. Dziękuję, następny proszę. Kanadyjska Carcosa mogłaby zarobić plusa za samą nazwę, nawiązującą do literackiego uniwersum H.P. Lovecrafta, ale „deathcore godzący ciężar i okołoprogresywne wariacje (…), a nawet wpływy djentu” szybko i skutecznie ten pozytyw w moich oczach zniwelował.

Cały koncert zaczynał się dość wcześnie, bo o 18:30, więc chcąc uniknąć nadmiernego zmęczenia materiału z pełną świadomością i odpowiedzialnością odpuściłem sobie obecność na pierwszych dwóch zespołach. Rozmowy ze znajomymi obecnymi w Proximie od początku imprezy potwierdziły, że był to słuszny wybór.

Fuming Mouth i AngelMaker, czyli ze skrajności w skrajność

Dotarłem do klubu dopiero na występ Amerykanów z Fuming Mouth, prezentujących podszyty d-beatem death metal. Wprawdzie obawiałem się trochę, że ten ich hardcore’owy death może być trochę na siłę unowocześniony, ale gdy na scenie pojawił się gitarzysta w koszulce czeskiego Master’s Hammer, nie miałem już wątpliwości, że należyty hołd starej metalowej szkole zostanie oddany.

Istotnie, Fuming Mouth zabrzmiało totalnie gruzowato, nawiązując do najlepszej szwedzkiej tradycji spod znaku Dismember i Entombed; masywne, ultraciężkie zwolnienia równoważąc fragmentami dynamicznymi, z punkowo bujającą perkusją. Pod względem instrumentalnym występ gości z USA naprawdę mi się podobał, wokalnie też było w miarę okej dopóki frontman Mark Whelan skupiał się na darciu japy, a nie próbach czystego śpiewu.

Chyba nigdy nie zrozumiem chęci niektórych zespołów do dosładzania i wygładzania naprawdę świetnych, ciężarowych, wręcz monumentalnych riffów melodyjnym wokalem wziętym z najgorszego metalcore’owego koszmaru. Istnieje dosłownie kilka kapel, które udanie łączą czysty śpiew z ekstremalnym gitarowym graniem i Fuming Mouth zdecydowanie do nich nie należy. Na szczęście tych eksperymentalnych wstawek było podczas ich występu niewiele, a dopóki zespół skupiał się na agresji i czysto death metalowym wpierdolu, wypadał naprawdę dobrze.

Po krótkim, ale intensywnym występie Fuming Mouth, deski Proximy zajęli Kanadyjczycy z zespołu AngelMaker. 100% deathcore’a w deathcorze, zarówno od strony muzyki, jak i scenicznego image’u. Wytrzymałem dwa pierwsze utwory i opuściłem ten groteskowy spektakl na dwa głosy i trzy gitary, by udać się do baru, w spokoju pogadać z kumplami i przygotować gardło oraz płuca do spotkania z gwiazdą wieczoru.

Śmierć przez uduszenie, czyli klasyczny death metal w wykonaniu Suffocation

Zgodnie z planowaną czasówką, czyli punktualnie o godzinie 22:10 na scenie pojawiła się jedna z największych legend metalu śmierci i od razu rozpoczęła rzeź niewiniątek, zaczynając set od „Thrones of Blood” z płyty „Pierced from Within”. Suffocation wciąż promuje koncertami swój zeszłoroczny album „Hymns from the Apocrypha” i właśnie z niego usłyszeliśmy w Proximie najwięcej kawałków: zaraz potem poleciało bowiem „Seraphim Enslavement”, a później m.in. „Dim Veil of Obscurity” i numer tytułowy.

Wydane w 2023 r. „Hymns from the Apocrypha” Suffocation nie spotkało się z bardzo entuzjastycznym przyjęciem fanów, o czym świadczyć może choćby recenzja tej płyty na naszych łamach, ale trzeba przyznać, że utwory z owego albumu całkiem nieźle bronią się na żywo. Podczas koncertu w Proximie nie ustępowały ani brzmieniowo, ani technicznie najbardziej znanym klasykom zespołu, których też zaserwowano całkiem sporą dawkę. Usłyszeliśmy więc m.in. „Effigy of the Forgotten”, „Pierced from Within”, „Breeding the Spawn”, „Catatonię” czy wieńczące cały występ „Infecting the Crypts”.

Suffocation słynie z tego, że choć na albumach może prezentować różną formę, jest prawdziwą bestią koncertową i muszę przyznać, że w Warszawie panowie dowieźli dokładnie to, czego się spodziewałem – bezkompromisowy, brutalny death metal z głębokim rykiem Rickiego Myersa, gitarowymi popisami Hobbsa i Errigo oraz ultraszybką pracą sekcji rytmicznej. Nieco ponad godzina muzycznej masakry, mięsiste brzmienie, same strzały w pysk i żywiołowy moshpit kręcący się pod sceną od pierwszego do ostatniego utworu robiły wrażenie.

Był to koncert niemal idealny w swojej stylistyce, ale skłamałbym pisząc, że był idealnie w moim guście. Nie jestem koneserem aż tak brutalnego i technicznego death metalu, a w tym gatunku zawsze było mi bliżej do klimatu zespołów z północy Europy niż amerykańskiego wybrzeża. Mając więc porównanie z odbywającym się miesiąc wcześniej występem Maceration, chyba nieco wyżej postawiłbym koncert Duńczyków, ale i tak cieszę się bardzo, że wreszcie miałem okazję zobaczyć załogę Hobbsa w roli headlinera i poczuć jej koncertową moc w dłuższym wymiarze czasowym. Rzeź w ich wykonaniu była naprawdę sroga.

Suffocation wypadło na scenie dobrze, koncert przebiegł bez najmniejszych problemów technicznych i organizacyjnych, dopisała też warszawska publiczność, która może nie wypełniła Proximy do ostatniego miejsca, ale stawiła się całkiem licznie. Do dyskusji można pozostawić czy to dobrze, że w jeden wieczór w dzień powszedni zagrało aż pięć kapel (z czego trzy miały raptem pół godziny na set) i czy ich dobór pod względem stylistycznym był udany, ale całościowo imprezę odbieram jak najbardziej pozytywnie. Dwa death metalowe zespoły, które udało mi się zobaczyć, zagrały naprawdę fajnie, a że deathcore nie należy do lubianych przeze mnie podgatunków, po reszcie składu nie oczekiwałem wiele, więc i rozczarowania nie było.

Podobne artykuły

Relacja: Caliban, Suicide Silence, Any Given Day, To The Rats And Wolves – Wrocław 11.12.2016

Albert Markowicz

Relacja: Obscure Sphinx, Dirge – Gdańsk, 09.05.2014

Tomasz Koza

Do Diabła z Wami: In Twilight’s Embrace, Truchło Strzygi, Ur – Łódź 21.02.2019

Szymon

Zostaw komentarz