RELACJE

Relacja: Until Death Takes Us w Białostockim MotoPubie (2025)

Until Death Takes Us w Białostockim MotoPubie

Chciałbym móc rzec, że rzadko kiedy zdarza mi się publikować jakąkolwiek relację z koncertu – fakt jest taki, że to będzie dopiero moje drugie sprawozdanie z gigu na łamach portalu MetalNews, gdyż z natury jestem piwnicznym zwierzęciem wolącym spędzać swój czas na słuchaniu muzyki w domowym zaciszu.

Na koncerty również dosyć rzadko uczęszczam. Raz, że ze swojego pierdolnika mam wszędzie daleko, a w Białymstoku rzadko kiedy pojawiają się konkrety. A dwa, że czasem kwit mi nie pozwala znaleźć się na większych gigach.

Tym razem jednak pomysł na ową relację podsunęło mi samo życie – w końcu wydarzenie z Białostockiego MotoPubu w którym zagrali Species, Toughness i Lunacy pamiętam dosyć klarownie i myślę, że mam co nieco do opowiedzenia, jak sprawy się obecnie mają. Przede wszystkim chcę tu wrzucić swoje wnioski co do zmian, jakie nastąpiły w obozach Toughness i Species.

Sprawdź też: Powrót Acid Drinkers: relacja z koncertu w Warszawie (2025)

Lunacy, Species i Toughness na koncercie w Białymstoku

Zacznę może od tego, iż Toughness już od jakiegoś czasu planowali zacząć częściej grać na północy naszego kraju. Wieść o nadchodzącym koncercie gruchnęła gdzieś latem 2025 roku – był plan na dogadanie się z formacją z okolic Białegostoku, bądź kimś, kto będzie gotów ściągnąć kapele z różnych części kraju do podlaskiej stolicy.

Okazało się, że organizator ma w planach zrobić koncert w jednym z pubów w Białymstoku; do swojego Lunacy poszukiwał jeszcze dwóch kapel. Bartek z Toughness zagadał do człowieka odpowiedzialnego za wydarzenie, a dodatkowo polecił Species jako jednego z uczestników październikowego wydarzenia. Sam koncert zaś odbył się w MotoPubie przy ulicy Młynowej.

D-Day, czyli 3 października 2025

Tak jak to było umówione, wpadłem do MotoPubu na godzinę 19. Przywitałem się z chłopakami, wzięliśmy z dziewczyną swoje wejściówki i rozsiedliśmy się wygodnie czekając na pierwszy zespół jaki miał zagrać – a miało być to Warszawskie Lunacy.

Lunacy przy okazji swoich prób pomogło dźwiękowcowi w ustaleniu konkretnego brzmienia, jaki ma nam słuchaczom towarzyszyć. Od czasu do czasu było to przerywane deathmetalowymi klasykami, byśmy nie nudzili się podczas raczenia się wysokoprocentowymi napojami.

19:30 – na scenę wchodzi death metalowe Lunacy z Warszawy

I gdy wreszcie panowie rozpoczynają swój set, moje uszy zaczęły krwawić… i to nie dlatego, że zostało to zagrane zgodnie z metalową sztuką. Zostałem zaatakowany przez niezrozumiałe rzężenie gitar, mocno odznaczającą się podwójną stopę i niewyraźny wokal; a z tego co kojarzę, Lunacy nie gra grindcore’u, by móc na ten aspekt machnąć ręką.

Początkowo myślałem, że może jest to wina miejscówki, w jakiej przyszło kapelom grać, jednak to nie to – wydaje mi się, że to nagłośnieniowiec trochę skopał sprawę, gdyż bliżej sceny Lunacy jakoś lepiej wcale nie brzmieli. Zdarzało mi się podejść zagadując Bartka i Maćka z Toughness, czy Piotrka ze Species koczujących przy stanowiskach z merchem, które znajdowały się w pobliżu grających panów z Lunacy.

Ogólnie występ Warszawiaków wypadł niezobowiązująco. Raptem kilka osób stało pod sceną, niektórzy możliwe że nawet machali głowami. Nie wiem, czy to kwestia tego jak odtwórczy metal zagrali, czy może brak rozpoznawalności; czy może jedno i drugie. Wiem natomiast, że ten dźwięk przeszył moje uszy na tyle, że musiałem na chwilę wyjść z lokalu.

Przed pubem jednak trochę się zaskoczyłem, gdyż tam już dźwięk wypadał znośnie. Wyraźnie było słychać riffy, melodie, wokale, partie perkusyjne. Jakby wszystko było na swoim miejscu. Do piwka jak najbardziej takowa młóćka się nadaje, choć to trochę za mało, by skutecznie rozhulać publiczność – a już zwłaszcza, gdy gra się na samym początku.

Tak czy siak słuchając ich grania z zewnątrz doszedłem do wniosku, że panowie z Lunacy tworzą bardziej dla zabawy w oparciu o ulubione, oldschoolowe kapele aniżeli w pogoni za ambicjami chcąc dopasować się do głodnej czegoś nowego sceny.

20:30 – Warszawski Species daje godny zapamiętania gig

Lunacy zagrało swój set i zwinęło manatki. Nadeszła kolej na Species, również z Warszawy. I tak jak Lunacy pozostało dla mnie swego czasu zagadką, tak Species znałem już wcześniej… z tą różnicą, że mieli mnie pozostawić z zupełnie innymi doznaniami, niż w trakcie swojego występu w Voodoo Club.

Śmiechem żartem, na parę tygodni przed rozpoczęciem wydarzenia dowiedziałem się, że Species uraczyli nas swoją drugą płytą, „Changelings” – album podobno bardzo chwalony w podziemiu, toteż Species mnie zaintrygowali tym, jak ich występ może się potoczyć. Miałem tylko nadzieję, że tym razem nagłośnienie zostanie poprawione.

Gdy Pietrucha i spółka zaczęli grać „Inspirit Creation”, postanowiłem udać się pod scenę… zresztą nie tylko ja. Ogólnie jakoś tak więcej ludzi się zgromadziło. W sumie nie jestem tym jakoś specjalnie zaskoczony, gdyż ten pierwszy kawałek to chyba była najbardziej pamiętliwa rzecz, jaką wtedy zagrali. Choć pozostałe utwory wcale nie były gorsze.

Mianowicie w porównaniu do takiego bardziej przyziemnego Lunacy, zostaliśmy uderzeni wysokiej klasy rzemiosłem: zmyślnymi riffami, przyjemnie technicznymi partiami perkusyjnymi, a za razem przyswajalnością tejże muzyki. Na szczęście tym razem nagłośnienie zostało poprawione.

Materiał z „Changelings” to duża, pozytywna zmiana w setliście

Ogólnie jak wcześniej mówiłem, że Species stworzyło swój progresywny thrash w oparciu o kapele nowej fali sprzed 20 lat, jak i klasyki, tak promowanie ich najnowszej płyty pokazało, że Species inspirowało się czymś więcej.

Tak czy siak dało się w ich muzyce dostrzec elementy znane z Atheist, Coronera, Megadeth, Watchtower, Mekong Delta, naszego Astharotha. I to na pewno nie wymieniłem wszystkiego.

I chłopaki ze Species w naprawdę zmyślny sposób połączyli te patenty dając nam nie tylko spójny koncept, ale i muzykę przy której faktycznie można bawić się na koncertach! Początkowo było sporo machania głowami, jednak przy paru utworach młodzieży udało się rozkręcić nieduży młyn. Sam Piotrek również wyglądał na zadowolonego z przebiegu spraw.

Nie zrozumcie mnie źle, ich wcześniejszy koncert na którym byłem również nie był zły. Pamiętam, że ludzie również się przy nim świetnie bawili, jednak różnica między ówczesnym materiałem z debiutu, a „Changelings” jest naprawdę znacząca – panowie wypadają za razem bardziej profesjonalnie, ale i przystępniej.

Jedyny trochę sztywniejszy moment to ten, gdy lider zapowiedział zagranie „Waves of Time”, określając ten numer mianem „ballady”. Na chwilę cała sala zamarła, zaś gdy numer się rozkręcił, co poniektórzy bardziej zdecydowali się na machanie głowami. Mimo to koncert zagrany doskonale. Wierzę wręcz, że Piotrek i spółka zgromadzą w moim mieście rzeszę swoich szalikowców.

21:30 – Puławski Toughness pierwszy raz w Białymstoku

Przyznam, że Species podnieśli poprzeczkę bardzo wysoko. Było ryzyko, że część publiki mając poczucie, że usłyszeli właśnie najlepsze grańsko tego wieczoru pójdzie do domu, nie chcąc dawać szansy Toughness. A jednak nie – kilkadziesiąt wściekłych małolatów i głodnych wrażeń weteranów czekało pod sceną na to, co młodzi Puławianie wysmarują.

Pożyczyłem chłopakom powodzenia, popatrzyłem chwilę jak się rozstawiają. Widać było lekką tremę, choć myślę, że nieuzasadnioną – wiedząc na co tą ekipę stać wiedziałem, że zostawią MotoPub w drzazgach.

I nie pomyliłem się – rozpoczęli z grubej rury prezentując pierwszy utwór z najnowszego albumu. Maciek zagrał swoje partie z większą werwą niż na nagraniach studyjnych. Nagłośnienie zaś sprawiło, że gitary wydawały z siebie demoniczne ryki. Publiczność początkowo trochę nieśmiała, z czasem zaczęła coraz bardziej wkręcać się w pogo.

Nowa jakość Toughness to masa pracy i zmiany personalne

Tak, ostatni koncert Puławian to było coś zupełnie innego niż to, co widziałem w Voodoo Club dwa lata temu, gdy jeszcze grali z Jerzym. Wówczas Toughness nie potrafiło na tyle porwać publiki, by ci zaczęli szaleć pod sceną.

Jedyna różnica między Jerzym a Damianem była taka, że ówczesny bębniarz odtworzył partie perkusyjne Damiana i zagrał je po prostu równiej. Pojawienie się Maćka zmieniło ten stan rzeczy – chłopak narzucił pozostałym członkom zespołu wyższe tempo i udoskonalił partie Damiana o nowe patenty, co dodało kawałkom z „The Prophetic Dawn” wigoru.

I mimo, że w Białymstoku nie pojawiło się zbyt dużo numerów z debiutu, to jednak dało się odczuć zasadniczą różnicę między partiami perkusyjnymi Damiana, a tym, co zagrał Maciek. Nadal jednak najważniejszą część setlisty stanowiły numery z „Black Respite of Oblivion”.

Mimo pewnej tremy chłopaków z Toughness, można było dostrzec, że podczas grania świetnie się bawili. Bartek mimo, że w przerwach między utworami był dość oszczędny w słowach, zdarzało mu się drobny dialog z publicznością prowadzić.

Na pewno dużo tutaj dał fakt, że gdzieś w okolicy trzeciego utworu pod sceną zgromadziła się grupka metaluchów agresywnie machająca łepetynami. Za nimi co chwila tworzył się mosh pit, do którego się przyłączyłem. Apogeum całego wydarzenia nastąpiło, gdy Bartek i ekipa zagrali „Carrion Entrails” jako bis – był młyn, pogujący ludzie i atmosfera typowa dla małych miejscówek, w których bawią się od wielu lat metaluchy. Coś pięknego.

Jak wrażenia po koncercie w ramach Until Death Takes Us?

Zdecydowanie będę miło wspominał cały event – atmosfera i frekwencja dopisała, nawet jak na tak małą miejscówkę jaką jest MotoPub. Około sto osób na pewno się pojawiło na wydarzeniu, co tylko pokazuje, że nawet w takim Białymstoku znajdą się ludzie głodni współczesnego podziemia. Jak na taki mały pubik, jest to odpowiednia ilość ludzi.

Organizator odwalił kawał dobrej roboty, sprowadzając do nas te trzy kapele. Species i Toughness zorganizowali nam niezłą rozpierduchę, zaś Lunacy całkiem miło otworzyli wydarzenie, nawet jeśli było to przede wszystkim granie do piwka.

Mam tylko nadzieję, że częściej będę mógł uczestniczyć w równie godnych zapamiętania i porywających koncertach. Zbyt często nie zdarza się to w Białymstoku, a wydarzenie z 3 października pokazało, że ludzie są głodni grania młodych i ambitnych kapel w mieście.

Podobne artykuły

Relacja z koncertu Here On Earth + Let See Thin – Bielsko-Biała, Rudeboy 26.08.2022

Paweł Kurczonek

Zespół Furia w Warszawie. Relacja z koncertu (11.11.23)

Piotr Żuchowski

Relacja z koncertu Thrashing Carnival (09.02.2024). Karnawał nie tylko thrashowy

Piotr Żuchowski

Zostaw komentarz