Zespół Vader. 40 lat na scenie – mało który z wciąż aktywnych na rodzimej scenie metalowej zespołów może się pochwalić takim stażem, zwłaszcza bez dłuższych przerw w graniu. Absolutna legenda death metalu, nie tylko polskiego zresztą, świętuje właśnie ten zacny jubileusz specjalną trasą w towarzystwie Dopelord i Frontside. Sprawdźcie, jak było na jej trzecim, warszawskim przystanku i koniecznie złapcie ich na którymś z koncertów w innych miastach, które jeszcze przed nami!
Dopelord, czyli polscy kultyści Black Sabbath
Ten warszawski (a wcześniej lubelski, bo właśnie tam w 2010 r. zaczęła się kariera zespołu) skład to obecnie jedna z najjaśniejszych gwiazd polskiego stoner/doom metalu. Choć ich muzyka jest dość odległa stylistycznie od tego, co robi Vader, zespoły chyba się całkiem lubią i dobrze dogadują, o czym świadczy fakt, że po zeszłorocznej wspólnej trasie, w której udział brał jeszcze Mentor, Peter ponownie zaprosił młodszych (ale znacznie bardziej brodatych) kolegów, by otwierali koncerty jego grupy i to w ramach tak ważnego wydarzenia, jak jubileusz czterdziestolecia. Niektórym ortodoksyjnym death metalowcom to zestawienie nie do końca pasowało, ale ja widziałem oba zespoły razem dwukrotnie w 2022 r. i w obu przypadkach były to świetne koncerty. Tym razem Dopelord również nie rozczarował, choć przypadła mu dość niewdzięczna rola “otwieracza” całej imprezy, która wystartowała w niedzielny wieczór w warszawskim klubie Progresja Music Zone, punktualne o 18:30.

Fot. Łukasz „Luxus” Marciniak
Bywalcy koncertów Dopelord na pewno zauważyli, że chłopaki zamieszali trochę w setliście, która od wydania ostatniego materiału, EP-ki “Reality Dagger” za bardzo nie zmieniała się przez prawie dwa lata. Tym razem już na początku, gdy przebrzmiały dźwięki piosenki “It Is So Nice to Get Stoned” Teda Lucasa, używanej przez zespół jako intro, zostaliśmy uraczeni jednym z największych koncertowych bangerów Dopelorda, “Hail Satan”. Z kolei często zamykające ich występy “Reptile Sun” wylądowało na pozycji przedostatniej.
Chyba mając na uwadze, że prezentuje się przed publiką przyzwyczajoną do muzyki bardziej dynamicznej niż typowe stoner/doomowe “walce”, zespół Dopelord zagrał też dwa swoje najszybsze kawałki, “Headless Decapitator” oraz dawno niesłyszane “Green Plague”, na których powoli gromadząca się na sali publiczność utworzyła pierwszy, jeszcze dość nieśmiały młyn.
Na koniec “Doom Bastards” i to by było na tyle, jeśli chodzi o pierwszy koncert wieczoru. Pół godziny z hakiem, potężne brzmienie (na samym początku wystąpiły pewne problemy z nagłośnieniem, jednak sytuacja została szybko unormowana) i wolne, transowe tempa (z dwoma wspomnianymi wyjątkami).
Zgodnie z napisem na koszulce wokalisty/basisty Piotra “Kluska” Zina, czysty “Sabbath Worship” – miłośnicy najklasyczniejszego z klasycznych zespołów metalowych na pewno byli ukontentowani. Zdaję sobie sprawę z ograniczeń czasowych, jakie dotyczą trasowych supportów, ale sam nie obraziłbym się o jeszcze dwa utwory – bardzo zabrakło najstarszego z regularnie granych na żywo numerów grupy, czyli “Addicted to Black Magick” z drugiej płyty. Miałem też nadzieję na “Night of the Witch”, wydany niedawno bardzo fajny singiel, zapowiadający nowy album Dopelorda. No cóż, następnym razem.
Lista utworów Dopelord: https://www.setlist.fm/setlist/dopelord/2023/progresja-warsaw-poland-13a5598d.html
Frontside, czyli konsekwencja pomimo zmian
Przyznam szczerze, że z prekursorami polskiego metalcore’a nigdy nie miałem specjalnie po drodze. Gdy w 2001 roku wydali swój pierwszy album studyjny, nie przekonało mnie ani nowoczesne jak, na tamte czasy brzmienie ani ogólna koncepcja zespołu. W okresie późniejszym na pewno nie pomagały zmiany składu ani samego muzycznego stylu. O ile nagrania z Sebastianem “Astkiem” Flaszą za mikrofonem były pewnie niezłymi przedstawicielami swojego gatunku, to złagodzone kompozycje, czystsze wokale i pojawiające się elementy zupełnie niemetalowe to było zdecydowanie za dużo dla oldchoolowca wychowanego na bardzo klasycznym graniu.
Sam zespół, wywodzący się przecież z hardcore’a, też chyba niespecjalnie miał ambicje, by się metalowym oldschoolowcom podobać. Wprawdzie jeździli często w trasy z ekstremalnymi kapelami i grali na stricte metalowych festiwalach, w tym kilkakrotnie na Mysticu (a perkusista Frontside, Tomasz “Toma” Ochab jest obecnie jednym z jego współorganizatorów), ale zawsze wydawało mi się, że stoją trochę z boku całego środowiska i mają własną, specyficzną publikę. Ta w niedzielny wieczór w Progresji dopisała. Pod sceną szalało już kilkakrotnie więcej osób niż na Dopelordzie, a kolejne pojawiały się na sali właściwie przez cały koncert.

Fot. Luxus Photo
Swój 45-minutowy set Frontside oparło o drugą płytę “…i odpuść nam nasze winy”, której reedycja (pierwszy raz na winylu!) ukaże się niedługo nakładem Mystic Production. Usłyszeliśmy więc m.in. “Początek końca ziemi”, “Krwawy deszcz oczyszczenia”, “Bóg stworzył Szatana” czy “Ulice nienawiści”.
W dwóch ostatnich z wymienionych utworów na scenie pojawił się Astek, odziany w koszulę ze słynnym pentagramem z okładki Venom “Welcome to Hell” i faktycznie rozpętał w Progresji niezłe piekło. Charyzma, prezencja i rzeźnicki ryk współzałożyciela i byłego wokalisty Frontside zrobiły robotę. Był to moim zdaniem najlepszy fragment koncertu i aż szkoda, że Astek nie wykonał z kolegami większej liczby starych utworów.
A skoro o wokalistach mowa, niedawno doszło we Frontside do kolejnej zmiany na tym stanowisku. Marcina “Aumana” Rdesta zastąpił Mollie z grupy Limerent, a trasa z Vaderem to jego koncertowy chrzest bojowy. Myślę, że stanął na wysokości zadania, a fani grupy zaakceptowali go bez problemu.
W drugiej części setu panowie z Frontside przejechali się po nowszych płytach, grając m.in. swój chyba najpopularniejszy utwór “Granice rozsądku” czy “Bez przebaczenia”. Uraczeni zostaliśmy również coverem “Territory” Sepultury, po którym usłyszeliśmy jeszcze “Naszym przeznaczeniem jest płonąć”, a przy dźwiękach outro “Fight for Your Right” Beastie Boys zespół pożegnał się z fanami i zrobił wspólne zdjęcie.
Lista utworów Frontside: https://www.setlist.fm/setlist/frontside/2023/progresja-warsaw-poland-1ba559a8.html
Vader, czyli tort urodzinowy bez wisienki
O godzinie 21:10 z głośników popłynęły dźwięki intra w postaci motywu z serialu “Stawka większa niż życie” i na scenie pojawili się ONI. Zespół założony w 1983 roku, uczestnicy słynnej pierwszej Metalmanii, pierwszy polski wykonawca, którego teledysk był emitowany w MTV, który dzielił scenę m.in. z Metallicą i Slayerem, pionier ekstremy w polskiej muzyce – Piotr “Peter” Wiwczarek (jedyny oryginalny członek składu) i jego Vader.
Jak na jubileusz przystało, zespół zaproponował długi, przekrojowy, ułożony chronologicznie set, obejmujący wszystkie etapy kariery i większość wydanych płyt studyjnych. Zaczęli więc od materiału z demówek i debiutu, by potem przejść do ogrywania albumu “De Profundis”.
„Vader. Wojna Totalna” – jubileuszowe wydanie biografii polskiej legendy death metalu
Gdy nadszedł czas na płytę “Black to the Blind”, na scenie pojawił się były gitarzysta formacji, Maurycy “Mauser” Stefanowicz, któremu publiczność zgotowała iście królewskie przywitanie. Zaraz potem wybrzmiały kawałki z albumów nagranych w czasie, gdy Mauser był członkiem zespołu, w tym takie klasyki jak “Carnal”, “Wings”, “Cold Demons” czy “Epitaph”. Jest to mój ulubiony okres w twórczości Vadera i, sądząc po reakcji zgromadzonych w Progresji ludzi, nie jestem w tej opinii odosobniony. Każdy z utworów był nagradzany gromkimi brawami, a pod sceną rozkręcił się chyba najintensywniejszy tego wieczoru moshpit, porywając do zabawy spory tłum.
W składzie z trzema gitarzystami na scenie zespół wykonał łącznie 9 kawałków, kończąc dość niespodziewanie utworem “Sword of the Witcher” ze ścieżki dźwiękowej do gry komputerowej “Wiedźmin”, podczas którego Peter zamienił swój instrument na wielki miecz, którym dzielnie wymachiwał przez cały kawałek. Później zostaliśmy uraczeni jeszcze czterema nowszymi utworami, po których zespół opuścił scenę. Wrócili tylko na jeden bis – “Tyranów Piekieł” z najwcześniejszego, jeszcze “polskojęzycznego” okresu działalności. Na około kwadrans przed godziną 23 z głośników popłynął obowiązkowy “Marsz imperialny” Johna Williamsa, na sali rozbłysły światła i misterium zostało zakończone.

Fot. Luxus Photo
Przyznam, że mam spory problem z podsumowaniem i oceną warszawskiego występu Vadera w ramach trasy “40 lat Apokalipsy”. Zespół ten koncertowo nigdy nie schodzi poniżej pewnego poziomu i w Progresji również zaprezentował się bardzo dobrze, ale zabrakło mi jakiejś wisienki na tym urodzinowym torcie. Może jeszcze jednego gościa, który uświetniłby koncert swoim udziałem, a może jakiegoś nieoczywistego utworu – czegoś, co sprawiłoby, że nie mielibyśmy do czynienia z “kolejnym bardzo dobrym koncertem Vadera”, tylko wydarzeniem kultowym i legendarnym.
Te założenia spełnił koncert, który grupa dała dwa dni wcześniej w Olsztynie. W rodzinnym mieście Petera, na inaugurację trasy zagrali dłużej, na scenie pojawił się też były basista Leszek “Shambo” Rakowski, w setliście znalazł się cover Judas Priest, a także drugi numer z polskim tekstem – “Necropolis”, którego mimo bytności na kilkunastu koncertach Vadera, nie miałem okazji usłyszeć na żywo jeszcze nigdy.
Mam wrażenie, że wiedząc jaką sztukę zespół odstawił w Olsztynie, spodziewałem się po gigu w Warszawie za dużo. Nie oszukujmy się – był świetny. Vader brzmiał dobrze, Peter zabawiał publiczność wspominkami i anegdotami, całości show dopełniła żywiołowość na scenie (szczególnie w wykonaniu Marka “Spidera” Pająka) i konkretna pirotechnika (w tym snopy iskier buchające z główek gitar!), a niedosyt i tak pozostał.
Chyba najlepszym podsumowaniem będzie tu fakt, że gdy po “Tyranach Piekieł” zespół odłożył instrumenty i zaczął już żegnać się z fanami, rozgrzana do czerwoności warszawska publika zaczęła głośno domagać się katowskiej “Wyroczni”. Ten akurat cover w koncertowym repertuarze Vadera pojawiał się dość często, zwłaszcza ostatnio, po śmierci Romana Kostrzewskiego, więc nie żałuję, że go nie zagrano, ale jakiś podobny ukłon w stronę fanów byłby pięknym zwieńczeniem jubileuszowego koncertu. Takiej właśnie “kropki nad i”, którą zespół zaserwował w Olsztynie, bardzo mi brakowało po opuszczeniu Progresji i choć wciąż, kilka dni później, nie mogę się pozbyć uczucia niedosytu.
Muszę ostatecznie na chłodno już przyznać, że Vader swoje czterdziestolecie obszedł godnie. Jeśli chcecie zobaczyć legendę death metalu w świetnej formie i zdążycie jeszcze na któryś z pozostałych koncertów tej trasy, zróbcie to koniecznie. Oba supporty stanęły na wysokości zadania, dobrze rozgrzewając publiczność przed gwiazdą wieczoru, organizacyjnie też nie mam się do czego przyczepić, a sam Vader… No cóż, zagrał kolejny bardzo dobry koncert.
Lista utworów Vadera: https://www.setlist.fm/setlist/vader/2023/progresja-warsaw-poland-73a57efd.html
Za udostępnienie zdjęć dziękujemy: https://www.facebook.com/LuxusPhotoX