Trwa trasa koncertowa dark rockowego zespołu Dool z Holandii, promującego swój zeszłoroczny album „The Shape of Fluidity”. W jej ramach formacja dwukrotnie wystąpiła w Polsce w towarzystwie krakowskiego Taraban. Dzięki uprzejmości organizatora, agencji Piranha Music, mogliśmy uczestniczyć w występie w stołecznym klubie Hydrozagadka i przygotować dla Was relację z niego.
Czytaj też: Hellenic Heavy Rock. Relacja z koncertu zespołu Planet of Zeus
Taraban – nie tylko proto-metal
Pierwszy dzień po świętach wielkanocnych, wtorek 22 kwietnia, należał w Warszawie do miłośników mrocznego, klimatycznego gitarowego grania. Wieczór o godzinie 20 otworzył Taraban z Krakowa, promujący trasą u boku Dool swoje najnowsze dzieło, EP-kę „Oath”, która światło dzienne ujrzała zaledwie kilkanaście dni wcześniej.
W różnych internetowych wpisach charakteryzujących twórczość małopolskiej grupy najczęściej przewija się określenie „proto-metal”, jednak jest ono tylko częścią prawdy o stylu prezentowanym przez Taraban. Owszem, sporo tu prostego, ale ciężkiego riffowania odwołującego się do ojców założycieli naszego ulubionego gatunku muzycznego, tyle że wcale nie mniej jest tu wpływów innych i znacznie mniej oczywistych. Taraban na heavy rockowo-metalowej podstawie osadza też elementy bluesa, a nawet country, całość bardzo obficie podlewając narkotyczną psychodelią kwasowych lat 70.
W parze z muzyką idzie wizerunek sceniczny grupy, a szczególnie frontmana, Daniela Sudera. W Hydrozagadce śpiewał z obnażonym wytatuowanym torsem, w pasiastych dzwonach i długich rękawiczkach, zmysłowo wijąc się z mikrofonem w dłoni. Ewidentnie nie jest to stylówa typowego metalowego wokalisty, ale muszę przyznać, że ten crossover pomiędzy wczesnym Ozzym, Robertem Plantem i Freddiem Mercurym wyszedł Danielowi dobrze i, co najważniejsze, był bardzo spójny z warstwą muzyczną.

Fot. Damian Kołodziejczyk
W związku z niedawną premierą EP-ki Taraban skupił się w setliście właśnie na nowym wydawnictwie, a numery z niego pochodzące zabrzmiały w wersjach koncertowych naprawdę fajnie, trochę ciężej i bardziej dynamicznie niż w studiu. Szczególnie dobrą robotę zrobiło tytułowe „Oath”, wykonane na sam koniec około 45-minutowego występu.
Warto tutaj zaznaczyć, że choć materiał na płytę Taraban nagrał jako trio, koncertowo zaprezentował się w poszerzonym składzie, gdyż zespół gościnnie wsparli: Konrad Ramotowski z Untervoid na gitarze i Eliza Ratusznik z Narbo Dacal na basie. Druga gitara dodała zagranym na żywo numerom trochę „mięsa”, a „doły” w wykonaniu Elizy świetnie podbiły całość. Bardzo lubię jej macierzysty zespół i przed koncertem zastanawiałem się jak basistka Narbo Dacal wypadnie w utworach innej kapeli, w dodatku dość mocno odmiennej stylistycznie. Poradziła sobie świetnie!
Dool – klimat, mrok, smutek… i jeszcze raz klimat
Kwadrans na przepinkę sprzętu i zaraz po 21 na scenie byli już Holendrzy z Dool. Zespół ten w ostatnim czasie kilkakrotnie gościł w Polsce, ale do tej pory nie miałem okazji widzieć go w akcji. Szczególnie entuzjastyczne opinie po koncercie na zeszłorocznym Mystic Festivalu skłoniły mnie do tego, by wreszcie sprawdzić Dool na żywo i choć nie jest to muzyka, w której szczególnie gustuję, absolutnie nie jestem zawiedziony.
Ich twórczość bywa najbardziej ogólnie nazywana „dark rockiem”, ale są w niej słyszalne różne wpływy, od doom metalu, przez gotyk, po bardziej eksperymentalne gatunki, których nazwy najczęściej zaczynają się od przedrostka „post”. W muzyce Dool chodzi jednak przede wszystkim o specyficzny, mroczny, czasem melancholijny klimat, osiągany różnymi środkami – od walcowatych doomowych riffów po spokojne, niemal balladowe fragmenty.
Trwający nieco ponad godzinę koncert rozpoczął się od materiału z najnowszej płyty, z której usłyszeliśmy po kolei: tytułowy „The Shape of Fluidity”, „Self-Dissect” i „The Hand of Creation”. Później Dool zagrał trochę starszych numerów, by pod koniec setu powrócić do nowości, a całość zwieńczyć swoim największym przebojem – „Oweynagat” z albumu „Here Now, There Then”. Lubię ten krążek i żałuję, że w Hydrozagadce zabrakło innego hiciora, który z niego pochodzi, a jednocześnie moim zdaniem w ogóle najlepszego numeru Dool – „Golden Serpents”. Tym razem nie było również przejmującego coveru Killing Joke „Love Like Blood”, który wcześniej był stałym punktem koncertowego repertuaru grupy.
Byłbym bardzo zadowolony, gdyby w setliście znalazło się miejsce na dwa wspomniane wyżej utwory, ale ogólnie nie zamierzam na dobór kawałków narzekać, ponieważ całościowo koncertu Dool nie mogę ocenić inaczej niż pozytywnie – zespół zaprezentował się naprawdę dobrze, tłocząc w uszy warszawskiej publiki tonę mrocznego, niepokojącego klimatu.
Raven van Dorst ma kawał głosu, którym bardzo wszechstronnie operuje, czasem śpiewając spokojnie i delikatnie, a czasem z namacalną wręcz pasją i furią. Do wokalu Raven dochodzi solidna warstwa instrumentalna. Zespół Dool gra na żywo na trzy gitary, osiągając bardzo gęste i ciężkie brzmienie. Szczególnie pochwalić warto Nicka Polaka, który nie dość że wycinał przepiękne solówki, to jeszcze raczył nas krótkimi „przerywnikami” pomiędzy kolejnymi utworami. Z kolei jeśli chodzi o energię i żywiołowość występu, show absolutnie skradł basista J.B. van der Wal. Ten postawny długowłosy gość rzucał się ze swoim czterostrunowcem po całej scenie i wściekle headbangował, jakby grał koncert z jakimś ekstremalnym zespołem, a nie bądź co bądź klimatycznym i raczej stonowanym Dool. No ale mówimy w końcu o gościu z przeszłością w takich kapelach jak Aborted czy Atrocity – człowiek może wyjść z death metalu, ale death metal z człowieka już nie tak łatwo.
Frekwencja, organizacja i kolejne nadchodzące wydarzenia
Koncert grupy Dool to bardzo ciekawe doświadczenie gdzieś na przecięciu metalu, gotyku i psychodelii, gdzie duszny, mroczny klimat spotyka… po prostu ładne i dobrze skomponowane piosenki. I choć, jak pisałem wcześniej, nie jestem wielkim fanem takiego grania, absolutnie nie dziwię się, że ten zespół wciąż zyskuje na popularności, gra headlinerskie trasy i występuje na coraz większej liczbie rockowych i metalowych festiwali.
Ma też grono bardzo oddanych fanów (oraz dużą liczbę fanek), co było widać pod sceną w Hydrozagadce. Przyznam jednak, że spodziewałem się w Warszawie nieco wyższej frekwencji, bo klubowi daleko było do szczelnego wypełnienia. Zauważyć jednak trzeba, że był to jednak dopiero początek prawdziwego koncertowego maratonu, jaki w tym tygodniu miał odbyć się w Warszawie. W ciągu zaledwie kilku dni stolicę miały odwiedzić takie nazwy jak Dool, Spectral Wound, Primordial, Hyperdontia czy Blood Incantation, a wspominam tylko największe zagraniczne gwiazdy, pomijając podziemne występy lokalnych kapel, których też zapowiadało się sporo. Relacje z kilku z nich znajdziecie na łamach Metal News Polska już wkrótce!
Tym większe słowa uznania należą się Piranha Music, która jest prowadzoną właściwie jednoosobowo przez Patryka Niedbalskiego agencją bookingową i wydawnictwem płytowym, za to, że mimo dość niefortunnego terminu zaraz po Wielkanocy oraz ogromnej koncertowej konkurencji, zdecydowała się na ponowne sprowadzenie Dool do naszego kraju. A że portfolio Piranii jest szerokie i zróżnicowane, już w maju widzimy się na innych organizowanych przez nią koncertach: doom metalowego Maga z synthowym projektem Alembik oraz fińskich klasyków death metalu z Convulse. Wpadnijcie koniecznie!