Od wariackich solówek na „Kill 'Em All” do progresywnych „połamańców” na „…and Justice for All”. Od tekstów o kopaniu tyłków („Hit The Lights”) do krytyki fundamentów amerykańskiej demokracji („The Shortest Straw”), od gówniarzy demolujących autobusy na trasie do dojrzałego zespołu ze statuetką Grammy na koncie. Droga, jaką Metallica przebyła w latach 80. ubiegłego stulecia jest iście imponująca i z pewnością może stanowić źródło inspiracji i zazdrości dla innych zespołów.
Dziś, 12 sierpnia 2021 roku, mija dokładnie trzydzieści lat od ukazania się krążka, o którym, gdyby był człowiekiem, moglibyśmy powiedzieć, że jest chodzącą sprzecznością. Przed Państwem Metallica i ich album zatytułowany po prostu „Metallica”.
CZYTAJ TEŻ: METALLICA OPOWIE O „THE BLACK ALBUM” W AUTORSKIM PODCAŚCIE
Płyta „Metallica” wzbudziła skrajne emocje jeszcze przed premierą
Jedno nazwisko sprawiło, że fani twórców „Master Of Puppets” zaczęli zastanawiać się jaki kierunek obierze thrash metalowa grupa na swojej nowej płycie. Całe poruszenie zostało wywołane informacją, że producentem nadchodzącego krążka został Bob Rock.
Nie żeby Rock był kiepski w swoim fachu, po prostu nazwisko zobowiązuje. Jego specjalnością były płyty mainstreamowych wykonawców rockowych pokroju Aerosmith, Bon Jovi lub Mötley Crüe. Zdecydowanie nie miał doświadczenia w nagrywaniu płyt grup thrash metalowych.
Jak się okazuje, wybór producenta nie był również oczywisty dla samego zespołu, a do podjętej decyzji muzycy podchodzili z ogromną ostrożnością. Flemming Rasmussen, odpowiedzialny za brzmienie wcześniejszych płyt Metalliki, został przez grupę poproszony o pozostanie w gotowości do podjęcia pracy, gdyby okazało się, że Bob Rock się nie sprawdził.
Zapłacili mi, abym zrobił sobie miesiąc wolnego na początku sesji do 'Czarnego Albumu’, gdyby z Bobem Rockiem poszło nie tak. (…) Urlop ten spędziłem w Danii i było fajnie. Wydanie tej płyty zajęło półtora roku… Chyba bym ich wcześniej zabił!
Jak widać Rock miał więcej cierpliwości, ponieważ efekt końcowy nagrań jest sygnowany jego nazwiskiem. Co nie znaczy, że między nim, a zespołem nie dochodziło do spięć. Podczas jednego z pierwszych spotkań z Metalliką, producent zauważył, że grupie nigdy nie udało się przenieść na studyjne nagrania koncertowej energii, z której zespół słynął. Lars Ulrich, perkusista formacji, podobno uznał tę wypowiedź za bezczelną.
Dlaczego Metallica nagrywała tak długo?
Flemming Rasmussen nieco przesadził mówiąc o okresie półtora roku na wydanie „Czarnego Albumu”. Nagrania trwały od 6 października 1990 do 16 czerwca 1991, a efekt końcowy ukazał się w sierpniu 1991. Tak więc cały proces zamknął się w nieco ponad 10 miesiącach. To w dalszym ciągu bardzo dużo, a „winę” należy złożyć na karb ogromnego perfekcjonizmu muzyków i wręcz obsesyjnej drobiazgowości.
Okrutna prawda jest taka, że płyta zostaje z tobą na całe życie. Jeśli popełnisz błąd w studio i zostanie on zarejestrowany i trafi na winyl, musisz żyć z tą pomyłką. (…) Nie chcemy tego.
To wypowiedź gitarzysty Metalliki dla magazynu Thrasher z 1987 roku. Doprecyzował ją James Hetfield, wokalista i gitarzysta grupy:
Nie chodzi o to, że w studiu popełnialiśmy błędy, ale chcieliśmy, żeby wszystko brzmiało dobrze. Lars zawsze był cholernie wybredny. Zawsze coś było nie tak z werblem, więc kazał nam się zatrzymać i przez następną godzinę walił w werbel, ustawiając jego brzmienie, zanim wrócił do grania.
By zobrazować, co Hetfield miał na myśli, podam jedną liczbę: pięćdziesiąt. Wieść niesie, że Lars właśnie tyle razy podchodził do rejestracji ścieżek na zaledwie jeden utwór – „Enter Sandman”. Złośliwi będą zapewne mieli swoje teorie na temat przyczyny, jednak prawdą jest, że grupie zależało na osiągnięciu w nagraniach określonego poziomu „intensywności”. Właśnie dlatego liczne wersje poszczególnych utworów były długo i starannie selekcjonowane, a ich fragmenty łączone ze sobą w precyzyjny i dopieszczony produkt finalny.
James pozwolił sobie, co prawda, na uszczypliwość wobec kolegi z zespołu, ale nie ulega wątpliwości, że do swoich nagrań podchodził równie pieczołowicie i z identyczną drobiazgowością. Większość utworów, które trafiły na „Czarną” nagrywał z trzema gitarami rytmicznymi – po jednej na każdy kanał i trzeciej pośrodku.
SPRAWDŹ RÓWNIEŻ: “METALLICA: THE BLACK ALBUM” – REMASTER Z OKAZJI 30. ROCZNICY
Wysiłek włożony w płytę opłacił się
Recenzje były bardzo przychylne, „Metallica” spędziła cztery tygodnie na szczycie notowania Billboard 200, a dziś album jest jednym z najlepiej sprzedających się krążków wszech czasów. W samych Stanach Zjednoczonych rozszedł się w imponującym nakładzie szesnastu milionów egzemplarzy, a szacowany globalny nakład przekracza 30 milionów sztuk.
„Enter Sandman”, czyli utwór rozpoczynający płytę został wybrany Najlepszym Utworem Heavy Metalowym Wszech Czasów w plebiscycie magazynu Kerrang! i do dziś pozostaje obowiązkowym punktem koncertowej setlisty Metalliki.
Obok (również pochodzących z „Czarnej”) „Sad But True” i „Nothing Else Matters”. Bo czegokolwiek nie powiedzieć o „Metallice”, faktem jest, że album stał się prawdziwą kopalnią ponadczasowych przebojów.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: RECENZJA „S&M2” – A NA CO TO? A KOMU TO POTRZEBNE?
Pierwszym hitem z krążka był „Enter Sandman”
Utwór został wydany na singlu 30 lipca 1991 roku. Różne źródła podają różne daty wydania, ale jedno jest pewne – ukazał się jeszcze przed premierą omawianego albumu. Wraz z premierą promocyjnej płyty na antenę trafił mroczny, niepokojący teledysk, w którym przedstawiony jest dziecięcy koszmar senny. Reżyser klipu, Wayne Isham, został za obraz do „Enter Sandman” wyróżniony nagrodą MTV Video Vanguard Award.
„Metallica” zaowocowała aż pięcioma singlami
Na kolejny wybrano balladę „The Unforgiven”. To opowieść utrzymana w smutnym, poważnym klimacie. Jest to historia młodego człowieka, który, gdy tylko pojawia się na świecie, od razu zostaje stłamszony przez ludzi, którzy próbują nauczyć go, jak powinien żyć.
Podobna tematyka pojawiała się już w utworach Metalliki, przykładowo w „Welcome Home (Sanitarium)” z płyty „Master Of Puppets”. Jednak w „The Unforgiven” można odnaleźć pewne wątki autobiograficzne Jamesa, którego dzieciństwo nie należało do najłatwiejszych. Jego ojciec opuścił rodzinę, a jego matkę pokonał nowotwór. O tym wydarzeniu traktuje z kolei kompozycja „The God That Failed” (pol. Bóg, który zawiódł). Tytuł odnosi się do przekonań matki Jamesa. Pani Hetfield wierzyła, że chorobę uda jej się pokonać wyłącznie dzięki boskiej interwencji, z tego powodu odmówiła leczenia szpitalnego.
„Widzę wiarę w Twoich oczach,
nigdy nie słyszysz zniechęcających kłamstw.
Słyszę wiarę w Twoim płaczu,
obietnica została złamana, zdrada!
Kojąca dłoń powstrzymana przez wbijany gwóźdź,
podążasz za Bogiem, który zawiódł.”
W tych gorzkich słowach James odnosi się do niezachwianej wiary jego matki w cudowne uleczenie. Wiary, która doprowadziła ją do śmierci…
„Nothing Else Matters”
Opisywane wcześniej utwory o życiowym wypaleniu i trudnych, dramatycznych przejściach mocno kontrastują z kolejnym singlem z „Czarnej”.
„Nothing Else Matters” to ballada o trudach rozstania muzyków ze swoimi partnerkami podczas długich tras koncertowych. Hetfield napisał tę piosenkę z myślą o swojej ówczesnej dziewczynie, Kristen Martinez. I choć zapewne każdy muzyk podpisałby się pod utworem traktującym o rozłące z bliskimi, w przypadku Jamesa znajomość z Kristen okazała się krótkotrwała i raczej mało znacząca w jego życiu.
Przypuszczalnie z tego powodu ballada napisana w 1990 roku nie miała trafić na płytę. James chciał zachować „Nothing Else Matters” wyłącznie dla siebie, jednak za namową Larsa, zdecydował się na dołączenie kompozycji do krążka „Metallica”. Z czasem zmienił się nieco wydźwięk utworu, dziś piosenka dedykowana jest wszystkim fanom zespołu.
Jako ciekawostkę należy wspomnieć, że „Nothing Else Matters” jest jednym z utworów, które można zagrać w grze „Guitar Hero: Metallica”.
Kompletu pięciu singli z płyty dopełniają utwory „Wherever I May Roam” oraz „Sad But True”.
Płytom promującym album „Metallica” warto przyjrzeć się dokładniej
Aż trzy z nich zawierały studyjne nagrania niedostępne nigdzie indziej.
„So What” pierwotnie również był tzw. „stroną B”. Dopełnił debiutanckiego singla zatytułowanego „Streets Of London” punk rockowej grupy Anti-Nowhere League. Ze względu na obsceniczne opisy stosunków płciowych ze zwierzętami, chorób przenoszonych drogą płciową, a także liczne wulgaryzmy, cały nakład singla „Streets Of London” został wycofany z dystrybucji i zarekwirowany przez policję. Na szczęście podobny los nie spotkał płyty „Sad But True”, na której znalazł się cover „So What” w wykonaniu Metalliki.
„Killing Time” to z kolei kompozycja heavy metalowej grupy Sweet Savage. Zespół, obok Iron Maiden, Diamond Head, czy Saxon uważany jest za pionierów NWOBHM. Nowa wersja utworu trafiła na singel „The Unforgiven”.
Coverem, który przyniósł Metallice największy sukces jest niewątpliwie nagranie „Stone Cold Crazy”. To hard rockowy kawałek wydany w 1974 roku przez brytyjską legendę – zespół Queen. Wersja Metalliki trafiła pierwotnie na kompilację „Rubáiyát: Elektra’s 40th Anniversary” wydaną z okazji 40-lecia istnienia wytwórni Elektra, a nieco później została dodana do singla „Enter Sandman”.
Cover został wykonany na żywo w 1992 roku podczas koncertu poświęconego pamięci Freddiego Mercury’ego – nieodżałowanego wokalisty Queen. Nagranie „Stone Cold Crazy” zapewniło Metallice statuetkę Grammy.
Okładka „Czarnego Albumu” Metalliki
Swoją potoczną nazwę, album „Metallica” zawdzięcza niezwykle prostej, wręcz ascetycznej okładce. Na czarnym, jednolitym tle nazwa zespołu (i jednocześnie płyty) została zarysowana niezwykle delikatnie, można ją wręcz przegapić. I chyba właśnie o to chodziło.
W prawym, dolnym narożniku okładki umieszczony został symboliczny rysunek zwiniętego węża. Gdy dodamy do tego tytuł jednego z utworów („Don’t Tread On Me”, czyli nie nadepnij na mnie), przekaz, jaki Metallica wysyła do słuchaczy staje się bardzo klarowny. By w pełni zrozumieć znaczenie okładki, należy cofnąć się do XVIII wieku i zagłębić w historię Stanów Zjednoczonych.
Symbol grzechotnika pospolitego, zwiniętego w charakterystyczną spiralę i gotowego do ataku, pojawił się na tak zwanej Fladze Gadsdena. Christopher Gadsden to amerykański generał i polityk, jeden z Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych. Pod wizerunkiem węża, Gadsden umieścił na fladze napis „Don’t Tread On Me”. Dlaczego ostrzeżenie? I dlaczego właśnie grzechotnik?
Ten gatunek węża występuje powszechnie na terenie trzynastu kolonii, które dały początek Stanom Zjednoczonym. Grzechotnik pojawił się po raz pierwszy, jako symbol tych terenów w publikacjach Benjamina Franklina w „Pennsylvania Gazette”.
Polityk, nawiązując do ówczesnej polityki brytyjskiej w kwestii wysyłania skazanych przestępców do Ameryki, zasugerował, by „podziękować” Koronie wysyłając do Anglii grzechotniki. I nie, zdanie „nie nadepnij na mnie” nie jest ostrzeżeniem. Jest groźbą. Wąż mówi: „uważaj, możesz mnie nie zauważyć, ale jak mnie przyciśniesz swoim butem – odpowiem agresją”.
Flaga z wizerunkiem jadowitego węża szybko stała się sztandarem, pod którym Stany Zjednoczone w latach 1775-1783 walczyły przeciwko Anglikom o własną niepodległość.
Dziś, historyczna flaga Gadsdena używana jest jako symbol deklarowanego patriotyzmu, oporu przed rządem i walki o wolności obywatelskie. A o wspomnianym wcześniej utworze James mówił następująco:
Uwielbiam tę piosenkę, ale zszokowała mnóstwo osób. Wszyscy sądzili, że jest prowojenna, podczas gdy uważali, że my jesteśmy nastawieni antywojennie. Wszystko, co robimy to pisanie piosenek, nie stoimy politycznie po żadnej ze stron. 'Don’t Tread On Me’ to jedna z piosenek typu 'nie zadzieraj z nami’. Oczywiście odnosi się do flagi, węża i tego co te rzeczy oznaczają, wiąże się z 'Czarną Płytą’, symbolem węża i okładką.
Metallica promowała swoją płytę licznymi koncertami
Do tych, które zapamiętają fani z całą pewnością zalicza się występ w Związku Radzieckim. Co prawda, kończącym swój żywot, ale jednak.
Metallica zagrała na festiwalu Monsters Of Rock, który został zorganizowany we wrześniu 1991 roku na podmoskiewskim lotnisku Tuszino. Amerykański kwartet zagrał u boku Pantery, AC/DC, The Black Crowes oraz E.S.T. – lokalnej grupy heavy metalowej.
Miejska legenda głosi, że to sam Michaił Gorbaczow zaprosił Metallikę, by wystąpiła na festiwalu. Ile w tym prawdy? Nie sposób stwierdzić. Nie ulega jednak wątpliwości, że koncert był niemałym wydarzeniem.
Do pełni szczęścia zabrakło lepszej ochrony. W tej roli wystąpiła milicja, której agresja podczas festiwalu jest niemal legendarna. Na nagraniach, które zostały wówczas zarejestrowane widać milicjantów pałujących zgromadzoną publiczność, a także widzów z zakrwawionymi twarzami. Warto zaznaczyć, że festiwal Monsters Of Rock zawędrował także do Polski. 13 sierpnia 1991 roku Metallica wystąpiła w Chorzowie, dzieląc scenę z AC/DC oraz Queensrÿche.
Wypadek Jamesa Hetfielda, w którym mógł zginąć
Koncertem pamiętnym dla samego zespołu będzie z pewnością występ 8 sierpnia 1992 roku na montrealskim Stadionie Olimpijskim. Metallica była w trakcie trasy u boku Guns N’ Roses i Faith No More. Podczas grania „Fade To Black” James stanął w niewłaściwym miejscu sceny. Według świadków zaledwie kilkanaście lub kilkadziesiąt centymetrów oddzieliło go od śmierci.
Co się dokładnie stało? Odpalono przygotowane wcześniej efekty pirotechniczne. Skończyło się poparzeniami drugiego i trzeciego stopnia lewego ramienia i dłoni. Jak wspominał ówczesny basista zespołu, Jason Newsted, skóra na ręce Jamesa dosłownie zagotowała się i odeszła od ręki.
Koncert oczywiście został przerwany, a gitarzystę przewieziono do szpitala. Na domiar złego – Axl Rose, słynący z nieobliczalnego zachowania, oświadczył, że ma zdarte gardło i nie da rady wystąpić. W efekcie rozjuszeni fani wszczęli zamieszki, które zakończyły się dość poważnymi zniszczeniami.
Na szczęście James szybko wrócił do zdrowia, a przerwaną trasę wznowiono. Niektóre z występów Metalliki zostały zarejestrowane i wraz ze starszymi nagraniami wypełniły potężne pudło, które pod koniec 1993 roku trafiło w ręce fanów.
Metallica w końcu wydaje album koncertowy!
I to nie byle jaki. Mowa o niezwykle obszernym boxie zatytułowanym „Live Shit: Binge And Purge”. W pudle, stylizowanym na skrzynię ze sprzętem, znalazły się trzy płyty kompaktowe oraz trzy kasety VHS (w późniejszych wydaniach zastąpione płytami DVD).
Na kompakty trafił materiał nagrany podczas kilku koncertów z Meksyku, które odbyły się w lutym 1993 roku, a na kasety VHS/płyty DVD – występy z San Diego (styczeń 1992) oraz Seattle (sierpień 1989). Wysoka cena, wynosząca w momencie premiery 85 dolarów, nie przeszkodziła albumowi „Live Shit: Binge And Purge” rozejść się w nakładzie przekraczającym 600 tysięcy egzemplarzy. W zamian fani otrzymali ponad osiem godzin muzyki, a także szereg ciekawostek.
W książeczce jest kilka rzeczy, których nie powinniśmy pokazywać ludziom, niektóre faksy i tak dalej. Przesadziliśmy z tym. (…) Jeśli chodzi o płyty i kasety koncertowe, to nic wcześniejszego nie może się z tym równać.
Wtóruje mu Lars, który podkreśla, że wyprodukowanie boxu „Live Shit: Binge And Purge” kosztowało niebagatelną kwotę dwóch i pół miliona dolarów, a wygórowana cena miała te wydatki zrekompensować.
Jeszcze zanim „Live Shit: Binge And Purge” trafił na półki sklepowe, światło dzienne ujrzał dwuczęściowy dokument „A Year and a Half in the Life of Metallica”. Pierwsza część skupia się na nagraniach płyty „Metallica”, a druga dokumentuje potężną trasę koncertową. Ponadto, obszerny materiał filmowy został uzupełniony o wszystkie pięć teledysków promujących omawianą płytę.
Czy „Metallica” jest chodzącą sprzecznością?
Pora odnieść się do stwierdzenia, które pojawiło się we wstępie artykułu. Aby to zrobić należy odpowiedzieć na pytanie, jaką płytą jest „Metallica”. Inną, niż poprzednie, to oczywiste. Ale pod jakim względem? Przede wszystkim jest albumem lżejszym i spokojniejszym, niż dotychczasowe dokonania grupy.
W dodatku znalazły się na nim „jakieś balladki”, których żaden „szanujący się” zespół thrashowy nigdy by nie nagrał. Owszem, podobne zarzuty pojawiały się już po premierze „Ride The Lightning”, jednak nie ulega wątpliwości, że to właśnie „Czarny Album” jest punktem granicznym oddzielającym stare od nowego, bądź lepsze od gorszego, jak z pewnością uważa wiele osób. I tu dochodzimy do pierwszej sprzeczności.
Mogłoby się wydawać, że Metallica nagrywając rockowy krążek raczej straci fanów, którzy zostali przyzwyczajeni do określonego stylu, jaki zespół wcześniej prezentował. I być może część wielbicieli faktycznie odwróciła się od zespołu, jednak nowi nadciągnęli ogromną rzeszą.
„Metallica, czy jak kto woli „The Black Album”, po dziś dzień pozostaje największym sukcesem komercyjnym grupy, a publiczność wręcz domaga się na koncertach utworów z tej właśnie płyty. Gdy kilka lat temu zespół zorganizował trasę koncertową pod szyldem „Metallica By Request”, wraz z kupnem biletu na koncert, fan otrzymywał możliwość oddania głosu na utwór, który chciałby usłyszeć na żywo. W głosowaniach bezdyskusyjnie królowały „Nothing Else Matters”, „Enter Sandman” i „Sad But True”.
Na album „The Black Album” należy również spojrzeć w szerszym kontekście
Ukazał się bowiem w bardzo niekorzystnym, bardzo trudnym dla metalu czasie.
To było jak plaga, co nie? Wiele zespołów zostało zmiecionych.
O czym mowa? O grunge’u. Na początku lat 90. ten gatunek wkroczył w mainstream potężną ofensywą. W 1990 roku ukazał się debiutancki krążek Alice In Chains zatytułowany „Facelift”, a niemal równocześnie z „Metalliką” na półki sklepowe trafiła płyta „Badmotorfinger” grupy Soundgarden, album „Ten” Pearl Jamu oraz słynny „Nevermind” Nirvany. Ktoś może wzruszyć ramionami i zapytać „i co z tego?” Jak się szybko okazało, bardzo dużo.
Obserwatorzy podkreślają, że na przełomie dziesięcioleci, metal w swojej dotychczasowej formie niebezpiecznie zbliżył się do granicy wyeksploatowania. Owszem, dotyczyło to w głównej mierze grup „pudelmetalowych”, które uparcie nie chciały dorosnąć wraz ze swoimi fanami (chlubnym wyjątkiem była Pantera, która postawiła na radykalizację brzmienia i drastyczną zmianę wizerunku), ale miłośnicy innych odmian metalu również zaczęli odczuwać, że ich ulubione zespoły doszły do ściany i nie mają już wiele nowego do zaoferowania.
Choć Johnny Rotten zżymał się później, że grunge zabił radość w muzyce, faktem jest, że grupy pokroju Alice In Chains czy Nirvany stały się powiewem świeżości i interesującą alternatywą dla skostniałej i zmęczonej sceny metalowej. W efekcie, na początku lat 90., fani metalu masowo zaczęli przechodzić na nową „wiarę”.
Metallica kontra grunge
Dziś można zastanawiać się, w jakim stopniu nagranie „The Black Albumu” w takim, a nie innym kształcie, było dziełem przypadku, a na ile James, Lars, Kirk i Jason wyczuli pismo nosem. Wszak Kirk powiedział kiedyś:
Kiedy nagrywaliśmy 'Metallikę’, nikt nie wiedział kim jest Kurt Cobain.
Wypowiedź „wioślarza” Metalliki może się wydawać dość arogancka i przepełniona ignorancją, ale w gruncie rzeczy jest zgodna z prawdą. Dopiero gigantyczny sukces singla „Smells Like Teen Spirit” i płyty „Nevermind” sprawił, że publiczność zaczęła sięgać po (wtedy mało znany) debiutancki album Nirvany. Można więc przypuszczać, że ostateczny kształt krążka „Metallica” nie był podyktowany próbą przetrzymania grunge’owej nawałnicy, bo ta dopiero zaczynała nadciągać.
Jednak niepodważalnym faktem jest, że właśnie (bądź co bądź odważne) złagodzenie brzmienia i powrót do prostszych, radiowych piosenek, czyli próba wyjścia do nowych fanów, zamiast usilnego trzymania się dotychczasowych, pozwoliło Metallice na przetrwanie ofensywy grunge’u.
Odważna zmiana okazała się sukcesem Metalliki
Zanim ukazała się 'Metallica’, poza środowiskiem fanów metalu niemal nikt ich nie znał. Tak się złożyło, że mieli znakomicie brzmiący album, dobrze wypromowany i wydany we właściwym czasie, który przemówił do wielu grup nowych odbiorców.
Tak o krążku „Metallica” mówił Sven „Silenoz” Kopperud, norweski gitarzysta, współzałożyciel grupy Dimmu Borgir. Wtóruje mu Thomas Fischer (Celtic Frost, Triptykon) zauważając jednocześnie, że drastyczna zmiana stylu może się udać tylko raz:
Cały przemysł muzyczny jest jak balansowanie na ostrzu noża. Metallica odniosła sukces, bo wykonała nowe, rewolucyjne, odważne kroki, a jednak kiedy kilka lat później próbowała dokonać tego samego, jej fani, przyzwyczajeni do wcześniejszej rewolucji, nie życzyli sobie zmian. I postawy obu tych stron – zarówno zespołu, jak i fanów – można łatwo zrozumieć.
W podobnym tonie wypowiadali się nie tylko muzycy z innych zespołów, ale również dziennikarze i producenci:
Była to odpowiednia płyta w odpowiednim czasie i Metallica wyprzedziła innych, podejmując decyzję o złagodzeniu brzmienia, by uczynić go łatwiej strawnym dla mas. Pamiętam, że inne zespoły – zwłaszcza Testament – usiłowały po wydaniu „The Black Albumu” także pójść w tę stronę, ale brakowało im talentu kompozytorskiego, żeby to udźwignąć.
Flemming Rasmussen, który ostatecznie nie zasiadł za konsoletą podczas nagrań „Metalliki”, o płycie wypowiadał się w samych superlatywach, podkreślając, że (w przeciwieństwie do wcześniejszych albumów) Hetfield w końcu zaczął śpiewać, a kompozycje są oparte na jednym riffie, zamiast pięćdziesięciu. A czy to dobrze? Zostawiam pod dyskusję…
Metallica po „Metallice”
Choć w 1991 roku zespół wykonał (zwieńczoną sukcesem) stylistyczną woltę, dalsze zagłębianie się w rockowe klimaty (jak zauważył Fischer) nie zostało już odebrane równie dobrze. Wydanie w 1996 roku płyty „Load”, na której znalazł się m.in. utwór utrzymany w stylistyce country („Mama Said”), nie przypadło fanom do gustu. Równie krytycznie wielbiciele Metalliki wypowiadali się o jej image’u – krótkich włosach, korzystaniu z eyelinera i cieni do powiek.
Rok później muzycy wypuścili krążek „ReLoad”, na którym starali się (przynajmniej w niewielkim stopniu) odtworzyć sukces „Czarnej Płyty”. Na „ReLoad” znalazła się druga część przeboju „The Unforgiven”. Dalekie echo krążka “Metallica” powróciło w 2008 roku. Właśnie wtedy na półki sklepowe trafił album „Death Magnetic”, a na nim – trzecia część “The Unforgiven”.
Druga połowa lat 90-tych i początek nowego stulecia były dla zespołu pasmem eksperymentów. Raz bardziej udanych (vide „Metallica”), a raz mniej. Z czasem zespół wrócił do cięższych brzmień, ale niech dalsza historia grupy będzie okazją dla innego artykułu…
Cytaty pochodzą z książki „Metallica. Bez Przebaczenia.” Joel McIver, InRock 2014
Tłumaczenia tekstów: własne
1 komentarz
Przepiękny album. Absolutne arcydzieło. to jest esencja metalu. chwytliwość i potęga jednocześnie – połączenie thrash i heavy metalu. klasyk nad klasyki. taką płytę nagrywa się się raz na 100 lat. do ustawienia na półeczce obok największych klasyków. powala dziś tak samo jak lata temu