Szwajcarscy profesorowie od thrash / death / black metalu (wczesna twórczość grupy), czyli Celtic Frost ponownie zabrzmią w uszach swoich fanów. Już 28 października 2022 r. zostanie wydany iście diabelski box set — „Danse Macabre”, stanowiący kwintesencję działalności zespołu. Nowe wydanie będzie składać się z 5 CD lub 7LP wraz z dodatkami. I tutaj trzeba się na chwilę zatrzymać, ponieważ zespół nie tylko to ma w zanadrzu dla freaków metalu.
Na osoby, które są żądne dodatkowych, estetycznych wrażeń, czekają święcące w ciemności winyle. Aby zdobyć tę wersję „Dance Macabre”, lepiej zawczasu przygotować portfel i ustawić głośne przypomnienie w telefonie, gdyż specjalna edycja ukaże się tylko w jednotysięcznym nakładzie.
Ściśle limitowana do 1000 sztuk wersja box setu ze świecącymi się ciemnościach winylami dostępne będą tylko na stronach EMP oraz Nuclear Blast.
Bez względu jednak na zakupioną wersję, warto ponieść się śmiertelnemu tańcowi granemu przez Celtic Frost, bo jest on kawałkiem porządnej, bezkompromisowej muzyki.

Fot. Peter Schlegel
To musiało się udać — historia Celtic Frost
Celtic Frost założyło trzech gości: dzierżący władzę nad basem Martin Eric Ain, szalejący za perkusją Steven Priestly, a także piekielnie zdolny gitarzysta oraz wokalista Tom Gabriel Fischer (vel Tom Warrior). Ówczesna scena metalowa w kraju drogich zegarków była jak znany szwajcarski ser — mocno dziurawa, pozbawiona silnej reprezentacji na arenie międzynarodowej. To stanowiło jednocześnie przekleństwo i błogosławieństwo dla ambitnych, pracowitych oraz kreatywnych chłopaków, szukających swojego szczęścia w Zurychu.
Z jednej strony mniejsza konkurencja zwiększała szansę na sukces, a z drugiej nasuwało się im pytanie: „Kto do cholery wyda nasz album?”. I tym sposobem napisali do Noise Records, czyli niemieckiej wytwórni płytowej, dzięki której światło dzienne ujrzał krążek pod nazwą „Apocalyptic Raids”. Ten album to spuścizna pierwszego, wspólnego projektu Toma Gabriela Warriora oraz Martina Erica Aina, jakim był zespół Hellhammer.
W swojej odzie do wydawcy muzycy poinformowali o zupełnie nowym pomyśle, bombardując Noise Records argumentami przekonującymi do zainwestowania w Celtic Frost. Niemców nie trzeba było długo namawiać na współpracę — poprzednie doświadczenie ze Szwajcarami nauczyło ich szybkiego działania, dlatego poprosili młodych i butnych o nagranie mini-albumu, pomimo braku podpisania umowy pomiędzy obiema stronami. Celtic Frost podjął rzuconą rękawicę i tak w kilka miesięcy (!) powstał całkiem niezły wstępniak do międzynarodowej kariery — „Morbid Tales”.
- Przedsprzedaż: https://celticfrost.lnk.to/dansemacabrePR

„Morbid Tales” przeciera szlaki
Jest to album, na którym nieznacznie czuć inspirację z twórczości znanych i lubianych kapel lat 80. Owszem, cała płyta ma w sobie ducha Venoma, Motörhead czy Black Sabbath, ale wszystkie historie Celtic Frost są oryginalne, opowiedziane na własny, szwajcarski sposób. Przez wydanie przewija się nastrój, stworzony przez ochrypły głos Toma Warriora oraz wściekłe, gitarowe riffy (np. „Into The Crypts Of Rays”).
To nie jedyny dobry kawałek na „Morbid Tales”: „Danse Macabre” aż ocieka awangardowymi brzmieniami, a „Procreation (Of The Wicked)” stanowi pieśń przewodnią dla przyszłych zespołów doom i death metalowych. Płytę przeplata prostota oraz bezpośredniość przekazu. Wielu uważa, że ten krążek nie odkrywa niczego nowego, ale przecież nie zawsze w muzyce o to chodzi. Czasami pasja i pełne oddanie temu, co się tworzy, wystarczą do osiągnięcia sukcesu.

„Emperor’s Return” — nowe pobite gary
Rok po wydaniu „Morbid Tales” przyszedł czas na EP-kę, czyli „Emperor’s Return”, nagraną na prośbę Noise Records. Mini-album zawierał pięć kawałków, które również nie były wielką nowością w heavy metalowym świecie. Zmianom uległ natomiast skład Celtic Frost — do europejskiej ekipy dołączył amerykański ekspert od „garów”, Reed St. Mark, co wiązało się z nagraniem kolejnej płyty.
Przejście na ciemną stronę mocy
Celtic Frost postanowił pójść za ciosem i we wrześniu 1985 roku wydał jeszcze jeden materiał. Krążek „To Mega Therion” pokazuje buchające ambicje członków grupy, do których powoli zaczynają przylegać łatki „książąt ciemności”. Surowość i klarowność poszczególnych kawałków, ciężkie riffy wybrzmiewające w odpowiednich momentach, a także charczący wokal Toma wpędzają odbiorcę w mrok — a od niego nie ma już odwrotu. Jedyne, co można zrobić, to wsłuchać się i dać ponieść emocjom, które są dodatkowo podkręcane w singlach: „The Usurper” oraz „Dawn Of Meggido” przez orkiestrowe wstawki.
[newsletter]
Najlepszy początek końca
Złotą erę Celtic Frost zamyka krążek „Into The Pandemonium”. Muzykom nie było łatwo wydać tę płytę — wytwórnia nie pochwalała drogi, jaką obrał zespół. Tom Gabriel Fischer zawsze jednak powtarzał, że dla niego najważniejsze jest bycie innym od reszty, a etykietki typu: „komercha” czy „underground” w ogóle go nie obchodziły. I to podejście widać na „Into The Pandemonium” — utwór „I Won’t Dance” łączy w sobie elementy thrashu oraz hard rocka, a „One in Their Pride” czy „Tristesses de la Luna” są symfoniczno-elektronicznymi mieszankami. Mało kto mógł sobie na nie pozwolić, ale Celtic Frost wyznawał tylko jedną zasadę: „Nieważne jak, byleby gadali”.
„Morbid Tales”, „To Mega Therion” i „Into The Pandemonium”, stanowią crème de la crème z twórczości Celtic Frost, dlatego nie dziwi mnie reedycja tych zremasterowanych albumów. Dla jednych to wydanie jest maszynką do zarabiania kasy, dla innych wycieczką do lat 80. oraz ówczesnego heavy metalu. Ja polecam przesłuchać nowy set box i ponownie (albo dopiero) zgłębić twórczość Celtic Frost — zdecydowanie warto, nawet z czystej ciekawości i poczuć ten mroczny stan umysłu.
Źródła:
[1] Materiały prasowe
[2] https://inrock.pl/celtic-frost-into-the-pandemonium-1987/
[3] https://inrock.pl/celtic-frost-morbid-tales/