RECENZJE

Recenzja: Mānbryne „Heilsweg: O udręce ciała i tułaczce duszy”

Mānbryne Heilsweg O udręce ciała i tułaczce duszy
Koncert zespołu Faun

Zastanawiam się, kiedy ostatni raz miałam okazję obcować z prawdziwą grozą i złem, które płynęłyby prosto z muzyki. Do tej pory uważam, że debiutancki album formacji Batushka pt. „Liturgia” jest dla mnie esencją wyrafinowanej profanacji.

Splugawione ikony, prawosławne misterium przedstawione w bluźnierczej formie oraz długo nieznana tożsamość członków zespołu sprawiały, że Batushka fascynowała i intrygowała. Pomijając wszystko to, co stało się później grupie nie można odmówić tego, że wprowadziła pewien powiew świeżości na światowej scenie black metalowej.

Jednak fenomen Podlasian nie polegał jedynie na charakterystycznej stylistyce. Moją uwagę zwróciło przede wszystkim ich podejście do wiary chrześcijańskiej i jej drugiego, mrocznego oblicza. Mimo, że uwielbiam polskie podziemie i black w ogóle, to nie przepadam za ostentacyjną dosłownością a tematyka religijna nie jest dla mnie specjalnie pociągająca. Tak jak wyjątek w tej kwestii stanowiła „Liturgia”, tak wyjątkiem jest również wydany dwa tygodnie temu album „Heilsweg: O udręce ciała i tułaczce duszy” polskiego formacji Mānbryne.

Genialny debiut Mānbryne

Dnia 9 kwietnia 2021 roku odbyła się premiera debiutanckiego krążka tej black metalowej grupy. Album, którego pierwszy człon nazwy oznacza „ścieżkę zbawienia”, został wydany nakładem wytwórni Malignant Voices wespół z Terratur Possessions. Album promowany był przez dwa single – „Pustka, którą znam” oraz „W pogoni za wiarą”. Pierwszy z nich trafił do sieci jeszcze w listopadzie ubiegłego roku i od razu wzbudził duże zainteresowanie.

Warto wspomnieć, że za projektem stoją doświadczeni muzycy, których bardzo dobrze znamy z takich zespołów jak Odraza czy Blaze of Perdition. Zanim zacznę rozpływać się nad tym jakże genialnym krążkiem, muszę wyjaśnić jedną rzecz. Aby uniknąć jakichkolwiek niedomówień, wspomniana we wstępie „Liturgia” nie jest w tej ocenie żadnym punktem odniesienia. „Heilsweg: O udręce ciała i tułaczce duszy” jest całkowicie odmiennym tworem, który w moim odczuciu z debiutem Batushki posiada pewien wspólny mianownik. O tym co moim zdaniem, łączy te dwa wydawnictwa, przeczytacie w dalszej części recenzji.

A w mojej głowie „Pustka, którą znam”

Uwierzcie mi, jestem po kilku odsłuchach najnowszego dzieła Mānbryne i dalej nie umiem poskładać myśli w logiczną całość. Ilość odczuć i przemyśleń, jakie mam na temat tego wydawnictwa, jest tak mnoga, że ujarzmienie tego chaosu stanowi dla mnie nie lada wyzwanie. Chciałabym napisać coś odmiennego niż autorzy innych recenzji, ale zwyczajnie nie potrafię.

Bez zbędnego owijania w bawełnę „Heilsweg: O udręce ciała i tułaczce duszy” jest albumem absolutnie bezbłędnym. Już pierwszy singiel zwiastujący nadejście tego materiału zwalił mnie z nóg i jest jednym z tych utworów, których linia melodyczna wwierciła się w głowę na długi czas.

Po pierwszym przesłuchaniu całego materiału zwyczajnie odebrało mi mowę

Dosłownie, nie wiedziałam co powiedzieć, co myśleć. Nawet nie bardzo wiedziałam co czuję. Byłam oszołomiona tym z czym się zetknęłam i co pochłonęło mnie bez reszty na 41 minut. Nie, nie piszę tego dlatego, że ktoś mi za to zapłacił lub po to, żeby się komuś przypodobać. To jest fakt, z którym naprawdę trudno polemizować.

Mistrzowsko budowany klimat, wściekłe gitary, potężne blasty a w tym wszystkim przepiękne i przejmujące melodie. I wokal Sonneillona. Dawno nie słyszałam tak przejrzyście i zrozumiale wykrzyczanych fraz. To w jaki sposób wokalista bawi się swoim głosem jest nieocenionym elementem budowania atmosfery. Mānbryne umiejętnie balansują na granicy atmo i klasycznego, surowego black metalu. Mimo chwytliwych linii melodycznych, materiał jest niezwykle gęsty, brudny i niesłychanie mroczny.

[poll id=”9″]

„Miłość wystarczy by zabić dla Boga”

Poza samą muzyką, materiał składający się na „Heilsweg: O udręce ciała i tułaczce duszy” zawiera jeszcze jeden element, bez którego nie byłby tym czym jest. Metaforyczne teksty odgrywają na tym albumie wręcz kluczową rolę. Skłaniają do refleksji i głębszych przemyśleń. Można by rzec, że są wręcz poetyckie. W większości recenzji spotkałam się z opinią, że dzieło Mānbryne stanowi afirmację ludzkiej niedoskonałości.

Nie chcę wychodzić przed szereg, ale wydaje mi się, że nie tylko o to chodzi. Po pierwszym przesłuchaniu albumu nie do końca wiedziałam czy miałam do czynienia z Sacrum czy Profanum. Teraz mam pewność, że „Heilsweg: O udręce ciała i tułaczce duszy” jest wysublimowaną formą bluźnierstwa.

To w jaki sposób zespół wytyka wierze jej paradoksy („Majestat upadku”) czy bezcelowość („W pogoni za wiarą”), ma naprawdę mocny wydźwięk. Z resztą, rozpoczynające i zamykające album fragmenty dialogów pochodzących z filmu Kena Russella, pt. „Diabły” (1971) powinny co nieco sugerować.

W tym momencie spróbuję wyjaśnić co moim zdaniem, stanowi wspólny mianownik dla wspomnianej we wstępie „Liturgii” i debiutu Mānbryne. Jest to forma niewymuszonego mistycyzmu i swego rodzaju grozy. Nie jestem osobą wierzącą, ale w obydwu przypadkach miałam wrażenie, że obcuję z czystym złem.

Tak jak u Batushki wrażenie to potęgowały prawosławne zaśpiewy i cały entourage, tak tu klimat podkręcają ociekające pogardą dla wiary teksty. To właśnie liryki w połączeniu z bardzo dobrze skomponowanym instrumentarium sprawiają, że „Heilsweg: O udręce ciała i tułaczce duszy” jest albumem piekielnie dobrym. Oczywiście jest to tylko jedna z możliwości, ponieważ warstwa tekstowa debiutu Mānbryne pozostawia Słuchaczowi bardzo szerokie pole do interpretacji.

Co znajdziemy na płycie?

Nie wiem, czy jest sens rozwodzić się nad każdym z pięciu utworów składających się na płytę „Heilsweg: O udręce ciała i tułaczce duszy”, ale spróbuję je po krótce scharakteryzować. Debiutancki krążek Mānbryne zabiera nas w nieco ponad 41-minutową podróż do Piekła jakim jest ludzkie istnienie a każda ze składowych stanowi ważny element całej opowieści.

Tak. „Heilsweg: O udręce ciała i tułaczce duszy” jest kompozycyjnie bardzo spójnym albumem, którego słucha się od początku do końca. Płytę rozpoczyna hitowy wręcz numer „Pustka, którą znam”. Znajdziemy w nim absolutnie wszystko, co powinien posiadać blackowy hicior. Jest chwytliwa melodia, przepleciona tremolo, trochę blastów i zapadający w pamięć tekst.

Po pierwszym numerze Mānbryne serwują nam „W pogoni za wiarą”, który rozpoczyna się klimatycznym intro by dalej uderzyć nas ścianą gitar i solidnymi blastami. Numerem trzecim jest pozornie monotonny „Ostatni splot”. Naprawdę, dajcie się mu rozwinąć, bo dalej jest tylko lepiej.

Kolejnym na liście jest „Majestat upadku”, którego wstęp jest wręcz niesamowity. Raz, że melodia trafia w ucho a dwa, synergia instrumentów i partii wokalnych nadaje temu numerowi odrobiny nieprzesadzonego patosu.

Zaraz po singlu, jest to moja druga ulubiona pozycja na płycie. Na sam koniec dostajemy potężny strzał w pysk w postaci kawałka „Na trupa trup”. Jest to kompletna miazga, po której nie ma co zbierać. Amen.

Sprawy techniczne, czyli brzmienie i okładka

Zazwyczaj staram się dokładnie przeanalizować jakość produkcji pod kątem mixu i masteringu. W tym przypadku trochę sobie odpuszczę. Realizacja dźwiękowa „Heilsweg: O udręce ciała i tułaczce duszy” jest poprawna i w zasadzie nie ma się do czego przyczepić. Całość brzmi i słucha się dobrze. Gdyby to ode mnie zależało, to może trochę bardziej wyeksponowałabym sekcję rytmiczną, która trochę za bardzo chowa się za gitarami, ale to moja indywidualna opinia. Przy okazji wspomnę, że za mix i mastering odpowiada Marcin Rybicki z Left Hand Sounds.

Jeżeli chodzi o artwork znajdujący się na okładce płyty, bardzo dobrze oddaje jej charakter. Nie mam pojęcia co lub kogo przedstawia rzeczona grafika. Pierwszym moim skojarzeniem był Bóg, lecz czy na pewno tak jest? Pozostawiam tę kwestię do osobistego rozstrzygnięcia. Autorką pracy zdobiącej pierwsze dzieło Mānbryne jest olsztyńska artystka, Agata Wiwczarek, znana pod pseudonimem „Etbast Purgato”.

Mānbryne Heilsweg O udręce ciała i tułaczce duszy okładka
Mānbryne – Heilsweg: O udręce ciała i tułaczce duszy (2021)

Lista utworów:

1. Pustka, którą znam (08:46)
2. W pogoni za wiarą (08:13)
3. Ostatni splot (07:00)
4. Majestat upadku (09:22)
5. Na trupa trup (08:01)

Podobne artykuły

Recenzja: Expire – Pretty Low

Tomasz Koza

Recenzja: Sabaton – Carolus Rex

Tomasz Koza

Recenzja: Firewind – „Firewind”, czyli porządny strzał

Bartłomiej Pasiak

Zostaw komentarz