Ostatnia dekada ubiegłego tysiąclecia wydaje się nie być łaskawa dla tradycyjnego metalu. Rozwinęły się nowe, niezbyt sprecyzowane gatunki i zespoły, które niekoniecznie spodobały się starym wyjadaczom. Przez jedną z takich kapel, która finalnie nie przetrwała próby czasu, w latach 90. omal nie straciliśmy Slayera. Okazuje się, że wszystkiemu winny jest Limp Bizkit.
To nie jest pierwszy słowny atak Kerry’ego Kinga, gitarzysty Slayera, na Limp Bizkit. Już wcześniej wielokrotnie wspominał, że nie jest zadowolony z albumu „Diabolus in Musica”, ponieważ był zbyt mocno wkurzony na muzykę Freda Dursta i spółki, przez co nie angażował się w tworzenie nowego materiału. Jak powiedział, płyta jest dla niego zbyt funkowa, cokolwiek to oznacza.
Sytuacja na rynku muzycznym i wielki sukces Limp Bizkit wręcz załamały Kinga. Mało brakowało, a być może światła dziennego nie ujrzałby krążek „God Hates Us All”, ponieważ jak mówi King:
Byłem naprawdę zmęczony pod koniec lat 90. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego Limp Bizkit był wielki. To mnie dotknęło, nie chciałem już grać. Myślałem, że jeśli muzyka będzie zmierzać w tym kierunku, to pieprzyć to, nie zniosę tego.