10 października w warszawskiej Proximie odbył się pierwszy z dwóch polskich koncertów w ramach wspólnej trasy black metalowych hord 1349, Kampfar i Afsky. Każdy z zespołów z tej norwesko-duńskiej mieszanki prezentuje nieco inne podejście do skandynawskiej szkoły blacku i możliwość obejrzenia tego zestawienia w jeden wieczór na jednej scenie była bardzo ciekawą opcją. Kto z towarzystwa zaskoczył na plus, a kto zawiódł? Tego dowiecie się z poniższej relacji.
Afsky – melancholijna niespodzianka
Black metalowe misterium w Warszawie rozpoczęli o godzinie 19:30 Duńczycy z Afsky. Projekt założony w Kopenhadze w 2015 r. przez Olego Pedersena Luka ma na koncie trzy studyjne płyty i sporą dawkę kontrowersji. Znany jest z lewicowego światopoglądu i wspierania środowisk LGBT (m.in. przez wydanie serii tęczowych wlepek z logiem zespołu), ale ostatnio okazał się jednak niewystarczająco lewicowy, by zagrać na festiwalu Antifascist Black Metal Gathering, na który najpierw został zaproszony, a potem z hukiem usunięty z powodu „ignorancji, arogancji i sprzecznych stanowisk w sprawie antyfaszyzmu”. No cóż… Więcej szczegółów znajdziecie w naszym artykule: Burza wewnątrz „Antifascist Black Metal Gathering”. Występ Afsky odwołany.
Pomijając same poglądy Luka i polityczno-aktywistyczną wojenkę, w którą został uwikłany, czysto muzycznie Afsky to kawał solidnego grania. W ciągu 45-minutowego występu zaprezentował publice klimatyczny black metal, z dużą dawką zwolnień i melancholijnych melodii, niepozbawiony jednak konkretnego blastu od czasu do czasu. Po doprawieniu warstwy muzycznej świetnym, obłąkańczym wokalem, otrzymaliśmy ciekawy spektakl, atmosferą kojarzący mi się mocno z koncertami naszej rodzimej Furii – hipnotyczny, transowy, czasem wręcz rytualny.
Wspomniana wcześniej melancholia to słowo-klucz w opisie warszawskiego występu Afsky. Było w nim dużo wyczuwalnego smutku, czystych partii gitarowych i utworów o raczej umiarkowanych tempach. Całość wykonana na tle dwóch płonących z tyłu sceny pochodni robiła wrażenie i bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Muszę przyznać, że dostałem od Duńczyków znacznie więcej niż się spodziewałem.

Kampfar – wikingowie na luzie
Po krótkiej przerwie na scenie pojawił się norweski Kampfar. Zespół świętuje w tym roku trzydziestolecie istnienia i podczas trasy u boku 1349 i Afsky prezentuje przekrojowy set, obejmujący utwory z prawie wszystkich swoich płyt, od debiutanckiego albumu „Mellom skogkledde aaser” po najnowszy „Til klovers takt”, oczywiście w większości zaśpiewane w ojczystym języku.
Ależ to była moc! Kampfar bywa najczęściej klasyfikowany jako zespół pagan black metalowy i oczywiście mocno inspiruje się klimatami wikińskimi, jednak robi to po swojemu, w sposób absolutnie unikalny. Pogańskość Kampfar równie daleka jest od epickich, podniosłych hymnów późnego Bathory czy progresywno-folkowych wycieczek Enslaved, co od ugładzonego, popkulturowego obrazu wikingów wykorzystywanego przez Amon Amarth. Owszem, jest tu dużo bitewnych zaśpiewów i nawiązań do tradycyjnej skandynawskiej muzyki z minionych epok, ale też i ogromna radość grania oraz rock’n’rollowy luz i dystans.
Świetnie mi się słuchało Kampfar w Proximie, zwłaszcza że na koncercie nie zabrakło moich ulubionych utworów tego zespołu: „Ravenheart”, „Ophidian” i „Urkraft”. Oglądało się go równie dobrze, a szalejący po scenie Dolk złapał bardzo fajny kontakt z publicznością, jako frontman zachwycając jednocześnie charyzmą, jak i dużym luzem oraz życzliwością w stosunku do fanów.
Mogę zaryzykować stwierdzenie, że gig Kampfar był być może najlepszym, a z całą pewnością jednym z najlepszych black metalowych występów, jakie widziałem w tym roku. Przy konkurencji złożonej z takich nazw jak Blasphemy, Carpathian Forest, Mānbryne czy Satyricon to nie lada sztuka. A czy będzie to blackowy koncert całego roku 2024? Mamy dopiero październik, przed nami jeszcze m.in. White Death w Gdyni, Abigail w Warszawie, Metal Kommando Fest i trasa Gorgoroth, ale już teraz można spokojnie założyć, że Kampfar łatwo zdetronizowany nie zostanie. Był to fantastyczny, porywający koncert.

Zespół 1349 – agresja i brutalność do bólu
Jakiś kwadrans po godzinie 22 przenieśliśmy się w czasie do roku 1349 – okresu, gdy Norwegię nawiedziła epidemia dżumy – a na scenie pojawiła się gwiazda wieczoru, zespół nazwany właśnie na „cześć” tego wydarzenia.
1349 to scenowi weterani, grający od 1997 r. i z wszystkich trzech występujących tego dnia w Proximie kapel stylistycznie najbliżsi i najwierniejsi tradycyjnej szkole norweskiej drugiej fali black metalu. Do Polski przyjechali tuż po premierze swojej najnowszej płyty „The Wolf & the King” i wykonali jej całą pierwszą połowę, setlistę uzupełniając starszymi hiciorami w rodzaju „I Am Abomination” czy „Atomic Chapel”.
Zagrali na pełnej intensywności, nie biorąc jeńców. Nie było miejsca na zwolnienia i klimatyczne wstawki, dostaliśmy od 1349 black metal czysty, oldschoolowo rzeźnicki, agresywny i brutalny. Szczególne wrażenie robiły perkusyjne galopady Frosta, mistrza w swoim fachu na co dzień bębniącego też we wspomnianym wcześniej legendarnym zespole Satyricon.
Przez większość koncertu to właśnie jego gary były najlepiej nagłośnionym instrumentem w składzie 1349, przez co ani gitara Archaona ani linie zakapturzonego basisty Seidemanna nie przebijały się łatwo do uszu słuchaczy, tworząc buczącą ścianę dźwięku, nad którą górował właśnie Frost oraz wokalista Ravn.
Ogólnie rzecz ujmując, panowie z 1349 ładnie zmasakrowali zgromadzonych pod sceną fanów, serwując im ultraagresywne, szybkie kawałki, ale jak dla mnie zagrali za bardzo „na jedno kopyto”, a kolejne prezentowane przez nich utwory nie wyróżniały się niczym szczególnym. Ot, typowa blackowa sieka dla fanatyków gatunku. Na lekki plus zaliczyłbym kawałki z nowej płyty, ale mogę mieć takie wrażenie tylko dlatego, że po prostu niedawno jej słuchałem i numery z „The Wolf & the King” są w mojej pamięci wciąż dość świeże.
Choć 1349 wypadli poprawnie, nie da się ukryć, że show gwieździe wieczoru całkowicie skradli rodacy z Kampfar. Zresztą dla wielu osób to chyba oni właśnie byli gwoździem programu, bo wydaje mi się, że po zakończeniu ich występu Proxima zaczęła się powoli wyludniać, a koncert 1349 obserwowało już mniej osób niż Dolka i spółki.

W różnorodności black metalu siła
Czasami zdarza się, że goście trasy koncertowej prezentują się lepiej od headlinera i tak właśnie było w tym przypadku. Afsky zagrali zaskakująco dobry, przepełniony melancholią i mroczną atmosferą set, Kampfar urzekł oryginalnym połączeniem melodyjnego black metalu z pogańsko-wikińskim klimatem i czadową energią, zaś 1349, choć poziomowi wykonawczemu muzyków nie można nic zarzucić, lekko znudziło ekstremalną, ale trochę zbyt jednostajną naparzanką.
10 października w Warszawie trzy zespoły pokazały trzy zupełnie różne oblicza black metalu, udowadniając jak bardzo pojemnym jest on gatunkiem. Jednocześnie warto zauważyć, że poza Afsky, któremu przypadła rola „otwieracza” wieczoru, wszystkie kapele zagrały dość długie, ponad godzinne sety.
W dobie wciąż rosnących kosztów logistycznych wiele zespołów decyduje się jeździć w trasy w cztery czy nawet pięć zaprzyjaźnionych grup. To oczywiście wpływa na długość koncertów i obecnie zdarza się, że nawet headliner dostaje od organizatora tylko 50 minut na występ. Tym bardziej należy docenić, że Kampfar i 1349 wzięli ze sobą tylko jeden support oraz zaprezentowali się fanom w solidniejszym, długim przedziale czasowym, a agencji Knock Out Productions i klubowi Proxima oddać hołd za to, że im to umożliwili. Komu zaś mało black metalu na żywo, zwłaszcza w Warszawie, temu polecamy zbliżające się koncerty zespołów z tego gatunku:
- Uada, Ghost Bath i Cloak na trzech koncertach w Polsce
- Japoński zespół Abigail powraca na jedyny koncert w Polsce
- Gorgoroth w Polsce. Gdzie zagra legenda black metalu?
- Azarath headlinerem Metal Kommando Fest V
- Metal Kommando Fest VI. Infernal War zamyka skład imprezy
Fot. Dmitry K Valberg