RECENZJE

Recenzja „Seiðr” Pandrador. Skandynawski chłód, mrok i… nieczytelność

Pandrador Seidr recenzja
Koncert zespołu Faun

Rzeszowski death metalowy zespół Pandrador wydał swój drugi album. „Seiðr” ukazał się pod szyldem słynnego Pagan Records, co ma swoją wymowę. Czy zatem zawartość krążka pasuje do wydawnictwa?

Czytaj też: Venator – recenzja „Echoes From the Gutter”

Zew pogaństwa na „Seiðr”

Pod względem tematycznym odpowiedź na powyższe pytanie jest zdecydowanie twierdząca. Rzeszowscy muzycy garściami czerpią inspiracje z mitologii nordyckiej, a sam tytuł albumu ma oznaczać „trudny do jednoznacznego zdefiniowania termin oznaczający zbiór wiedzy i praktyk, które składały się na nordycki szamanizm”. Znaczenie krążka wyjaśnia Bartłomiej „Bard” Bardon, gitarzysta i lider formacji:

Ostatnie lata (nie tylko z wiadomych względów) spowodowały, że jesteśmy rozczarowani rzeczywistością, w jakiej przyszło nam żyć, jakich wydarzeń i ich konsekwencji doświadczyliśmy. To skłoniło nas do refleksji, którą jest „Seiðr” – komentarz na temat „umowności” naszego otoczenia; spojrzenie na ludzką chęć sprzeciwu wobec jednej skrajności, by w emocjach popaść w następną; chęć bycia kimś ważnym, bo kierują nami satysfakcja i umowne wartości, często też umowne kompleksy. W tym wszystkim jest jeszcze zwodzenie się pozornymi korzyściami i racjonalizowanie po cichu tego, jacy w rzeczywistości jesteśmy żałośni w naszych działaniach.

Bartłomiej Bardon

Muzyka i brzmienie na albumie Pandrador

Patrząc na samą produkcję „Seiðr”, wyraźnie słychać, że jest to album nagrany pod okiem znanej wytwórni. Brzmienie jest tutaj zdecydowanie największą zaletą – jest wyraziste, mroczne, umiejętnie zrównoważone i po prostu w pełni profesjonalne. Zdecydowanie można powiedzieć: „tak, tę płytę wyprodukował ten sam label co wydawnictwa Behemotha czy Lux Occulty”.

Na tym jednak, niestety, pozytywy się kończą. Przyznam szczerze, że gdy zapoznawałem się z materiałami dotyczącymi albumu – jeszcze przed jego odsłuchem – byłem mocno zaintrygowany jego przesłaniem. Mitologia nordycka, death metal, szamanizm, opowieść-komentarz na temat współczesnego świata, refleksyjność – co może pójść nie tak? Z przykrością jednak stwierdzam, że niestety całkiem sporo.

Nieczytelne przesłanie

Wydaje się, że siłą tego albumu miała być poruszana tematyka. To miała być próba poszukania odpowiedzi w prastarej mitologii na to, co dzieje się dziś wokół nas. Być może muzykom z Pandrador udało się ją znaleźć, problem jednak w tym, że nie potrafili jej odpowiednio przekazać, sprawić, by była po prostu czytelna.

I to dosłownie – nawet zaglądając w książeczkę z tekstami można się zastanawiać, w jakim są one języku. Przykładowy wers: „Þe straight paþh’s leading me – a faiþful servant of þe Gods” – to angielski? Norweski? A może jakiś jeszcze inny? Można się tu doszukiwać pewnej kalki z Behemothowego zamieniania „f” na „v”, ale będąc szczerym – ani to oryginalne, ani zrozumiałe.

Podobnie jest niestety z warstwą wokalną. Chociaż Mateusz „Bohen” Bednarz bardzo dobrze operuje ekstremalną techniką śpiewu, to jednak nie słychać tu nawet delikatnych zmian tonu, przejść na „czysty” wokal, czy jakiegokolwiek urozmaicenia. Wobec tego gubi się też właśnie owo mistyczne przesłanie tekstów.

A miało być tak pięknie

Można mieć delikatny żal do rzeszowskich muzyków. Zdecydowanie mają odpowiednie umiejętności muzyczne, pasjonują się niezwykle ciekawymi zagadnieniami kulturowymi, ale niestety nie potrafią przekuć tych fascynacji i technik na porywające wydawnictwo muzyczne. Ten materiał nie jest jakiś bardzo zły – z pewnością sprawdzi się na koncertach i przypadnie do gustu publice, jednak miał potencjał, by stać się bardziej wartościowym. Szkoda.

Oficjalna strona Pandrador: https://pandrador.pl/

Pandrador album Seidr
Pandrador album „Seiðr”
Autor okładki: Baphore (Gabriel Bogacz)

Podobne artykuły

Recenzja: Black Sabbath – 13

Tomasz Koza

Niewolnicy życia – recenzja Transgresja „Brak Równowagi”

Paweł Kurczonek

Recenzja: Secrets of the Moon – „Black House”, czyli wizyta w czarnym domu

Miłosz Śmiałek

1 komentarz

PI Grembowicz 29 lipca 2023 at 15:26

Bo trzeba było iść w słowiańskie klimaty i nie jakieś behemoty…

Odpowiedz

Zostaw komentarz