„Saint Desecration” to siódmy album w karierze Azarath i trzecie w tym dziesięcioleciu dzieło złożone na ołtarzu poczerniałego death metalu. Płyta stanowi naturalną kontynuację ścieżki obranej przez zespół ponad dwadzieścia lat temu; z głośników wylewa się soniczny terror przyodziany w prowokacyjne szaty, których krój docenią koneserzy gatunku.
Tak brzmiała zapowiedź najnowszej płyty Azarath. Czy koneserzy faktycznie docenią „Saint Desecration”? Czy grupa nadaj sieje terror i spustoszenie? Sprawdźmy.
Recenzje płyt metalowych:
- Sodom – „Genesis XIX”, niezawodny strzał
- AC/DC – „Power Up”
- Dream Theater – “Distant Memories: Live in London”
Garść faktów o „Saint Desecration”
Album został zarejestrowany i zmiksowany w Tall Pine Records, za konsolą zasiadł Haldor Grunberg z Satanic Audio. Za mastering odpowiada Brad Boatright z amerykańskiego Audiosiege Studio. Imć Grunberg maczał palce między innymi w albumach Krzty, Goryczy, ostatniej płycie Behemotha czy krążkach mojego ulubionego Non Opus Dei. Ciężko wskazać drugiego fachmana, który równie dobrze czułby charakter wyziewów współczesnego black/death metalu. A o efekcie osiągniętym na „Saint Desecration” napiszę krótko – kawał prześwietnej roboty.
Album ukazał się w różnych formatach. Miałem nadzieję, że będę mógł pochwalić się Wam swoim egzemplarzem limitowanej do 150 sztuk płyty winylowej. Wydanie w kolorze o szumnie brzmiącej nazwie „lawa”, miało się ukazać w opakowaniu typu gatefold ze złotymi tłoczeniami oraz z czarnym drukiem na zewnętrznej stronie okładki. Dodatkowo, całość miała uzupełnić dwunastocalowa, ośmiostronna książeczka z tekstami. Ale jako, że wytwórnia ma sporą obsuwę i płyta być może przyjdzie pod koniec roku, to zostaje streaming. Słabo.
Okładka nowej płyty Azarath przyciąga uwagę
O obrazie namalowanym przez Panią Infernową, jak Martę Promińską określił jeden z internautów, mogę wypowiadać się w samych superlatywach. Dzieło jest tajemnicze i ponure. Na pierwszym planie widać kilka zakapturzonych postaci, gdzieś z boku sterczą pożółkłe piszczele, a nad całością krajobrazu góruje potężny demon z rozpostartymi skrzydłami.
Jedyną fizyczną osobą zdaje się być ta w niebieskiej szacie. Czy stojące nieco dalej upiory na nią czekają? Wszak postaci po prawej stronie wyglądają, jakby właśnie pozbawiły jakiegoś nieszczęśnika resztek energii witalnych. Czy odziana w błękit postać będzie kolejną ofiarą? A może jej celem jest wyzwolenie koszmarnego świata spod władzy Zła i Mroku?
Możliwych interpretacji jest mnóstwo i bezdyskusyjnie należy poświęcić więcej czasu, by dokładnie przyjrzeć się wszystkim detalom upiornego obrazu.
Jedyną stała w Azarath jest ciągła zmiana
Skład grupy przechodzi niemal nieustanne roszady. Co za tym idzie, porównania do wcześniejszych dokonań i innych składów nasuwają się samoczynnie. A najbardziej zauważalną zmianą jest ta za mikrofonem. Marek Lechowski vel Necrosodom, czy to w Azarath, czy w Deus Mortem, przyzwyczaił mnie do swoich opętanych wokali, więc gdy usłyszałem pierwsze utwory promujące „Saint Desecration” zacząłem kręcić nosem. Miałem wrażenie, że gdzieś stracił się piekielny ogień i siarka, gdzieś uleciało szaleństwo i, co gorsza, zniknęła niebywała chwytliwość kompozycji. Gdy słuchałem „Sancta Dei Meretrix” i „No Salvation” pomyślałem sobie, że Necrosodom odchodząc z Azarath zabrał ze sobą talent kompozytorski, a grupa została w czarnej d…ziurze.
Nic bardziej mylnego! Marcin „Skullripper” Sienkiel, który zastąpił w zespole Marka Lechowskiego, wpasował się w grupę bardzo sprawnie. A „Saint Desecration” już od pierwszych taktów rozwiewa wszelkie wątpliwości odnośnie kondycji tczewskiej formacji.
Azarath na „Saint Desecration” pokazuje się ze swojej najlepszej strony
Owszem, jest nieco inaczej, niż na wcześniejszych płytach. Krytycy będą pewnie zarzucać grupie, że nie gra jak na debiucie. Ano nie gra. I bardzo dobrze. Po co kalkować jakieś pomysły, gdy można pokazać, że w tej muzyce jest jeszcze spore pole do popisu.
Żeby nie było wątpliwości – „Saint Desecration” to wciąż ekstremalny metal, należy dodać, że z najwyższej półki. Wypełniony ogromną ilością smaczków i ozdobników unurzanych w sosie piekielnych blastów, jadowitych wokali i ostrych jak brzytwa riffów. Wiem, pretensjonalne. Ale co właściwie można napisać o takiej muzyce? Że brutalna? To więcej, niż oczywiste. Że siedzący za bębnami Zbychu, czyli Pan Inferno jest absolutnym mistrzem w swoim fachu? To również żadna tajemnica. A może, że Azarath to zespół światowej klasy? To akurat należy podkreślać i powtarzać.
Faworyci na „Saint Desecration”?
Moim jest „Let Them Burn” z wyróżniającą się linią basu na początku i chorym klimatem w środkowej części. Zresztą szeroko pojęty klimat i nastrój budowany na płycie jest jej niebywałą zaletą. Posępny „No Salvation”, podniosły „Reigning over the Death”, czy szalony „Inflicting Blasphemy upon the Heavens” to tylko niewielka część bogatej zawartości płyty. Praktycznie o każdym kolejnym utworze można napisać odrębny akapit wyszukując kolejne subtelności. Bo, wbrew pozorom, muzyka na płycie jest nimi wypełniona.
Nie będę brnąć w rozpisywanie się na temat wszystkich zalet „Saint Desecration”. Kto zna tę grupę, ten wie czego należy się po niej spodziewać. A kto nie zna, ten migusiem nadrabia zaległości.
Do czego można się przyczepić słuchając „Saint Desecration”?
Brakuje mi nieco niebywałej chwytliwości zawartej chociażby na „Praise The Beast”. Azarath niezwykle czujnie pokazał na tej płycie, że brutalny black/death może być również melodyjny i może wwiercać się w mózg niebywale chwytliwymi frazami. Jak łapałem się na tym, że kawałek tytułowy z „Praise The Beast” nuciłem gotując obiad, tak nie wydaje mi się, by utwory zawarte na „Saint Desecration” miały podobny potencjał.
Podstawową edycję „Saint Desecration” zamyka utwór, do którego powstał pierwszy w historii zespołu teledysk. „Beyond the Gates of Burning Ghats” sprawia wrażenie, jakby był odrzutem z którejś z nowszych płyt Behemotha. Dla metalowych purystów będzie to niewątpliwie wada, a i ja za nowymi dokonaniami Nergala i spółki nie przepadam. Więc te behemothopodobne patenty wykorzystane na nowej płycie Azarath niezbyt mnie przekonują. Ale przyznam, że wspomniany kawałek nawet broni się klimatem i wyciszeniem w końcowym fragmencie.
Azarath nie musi niczego udowadniać
Rok 2020 nas nie rozpieszczał pod każdym względem. Społecznym, politycznym, ekonomicznym, zdrowotnym. Również muzycznym. Odwołane koncerty, przeniesione festiwale, w końcu niezbyt zachwycające premiery. Gdy wydawało się, że kończący się rok nic dobrego już nie przyniesie, pojawił się Azarath ze swoją „Saint Desecration”.
Grupa już dawno pokazała, że powinno się wymieniać ją jednym tchem z największymi tuzami ekstremy. Najnowszą płytą zespół jedynie gruntuje swoją bardzo mocną pozycję, a ja właśnie dostałem mocnego faworyta do płyty roku.

Tracklista Azarath „Saint Desecration”
01. Death-at-Will
02. Sancta Dei Meretrix
03. Let them Burn…
04. Fall of the Blessed
05. No Salvation
06. Profanation
07. Reigning over the Death
08. Life is Death, Death is Life
09. Inflicting Blasphemy upon the Heavens
10. Beyond the Gates of Burning Ghats
11. Pure Hate (utwór dodatkowy w niektórych wydaniach)