RECENZJE

Recenzja: Cult of Fire – „Moksha / Nirvana”, czyli hinduistyczny black metal po czesku

Recenzja Cult of Fire Moksha Nirvana
Koncert zespołu Faun

Przy okazji pisania recenzji ostatniego albumu polskiej Arkony wspomniałam, że nasze podziemie przeżywa prawdziwy renesans. Wówczas ograniczyłam się jedynie do rodzimego podwórka, nie wychodząc poza jego granice. Prawda jest jednak taka, że nie tylko Polacy, ale również nasi słowiańscy sąsiedzi przeżywają prawdziwe odrodzenie sceny black metalowej. Przykładem jest powstała w 2010 roku czeska formacja Cult of Fire, która łamie wszelkie konwenanse i odczarowuje język czeski, sprawiając, że nie jest on już taki zabawny.

Wydany w 2012 roku debiutancki album grupy zatytułowany „Triumvirát”, szybko znalazł uznanie wśród fanów ciężkiego grania tym samym zapewniając Czechom wysoką pozycję w black metalowym półświatku.

Rok później Cult of Fire wydali kolejny materiał pt. „Ascetic Meditation of Feath” będącym niepodważalnym dowodem na to, że grupa cały czas się rozwija, sięgając po co raz nowe inspiracje i stawiając na jakość brzmienia.

To właśnie na drugim albumie Czechów po raz pierwszy możemy zauważyć inspiracje czerpaną z hinduizmu. W pierwszej chwili wydaje się to być niedorzeczne, gdyż większość odbiorców ciężkiego grania przyzwyczajona jest do tematów oscylujących w granicach kultury, która jest bliska naszemu społeczeństwu: przedstawione w bluźnierczej formie chrześcijaństwo, czy mroczne oblicza dawnych wierzeń. Tymczasem, hinduizm najczęściej kojarzony jest z kolorowym Bollywood oraz nawiedzonymi joginkami, które nie mają nic wspólnego z tematami ciemności, śmierci, czy bolesnej egzystencji.

„Moksha / Nirvana” – mroczne oblicze hinduizmu

Po siedmiu latach od wydania „Ascetic Meditation of Feath”, Cult of Fire powrócili z nowym, dwupłytowym albumem zatytułowanym „Moksha / Nirvana”. Materiał został nagrany pod skrzydłami wytwórni Beyond Eyes Productions, a zespół opublikował go na swoim oficjalnym kanale na You Tube, 21 lutego 2020 roku.

Nie będzie przesadą, jeśli napiszę, że album jest absolutnie rewelacyjny, a przesłuchiwanie go było prawdziwą przyjemnością. Widać, że Czesi są bardzo konsekwentni względem obranej tematyki, jednocześnie pokazując, że nadal się rozwijają stawiając na jakość zarówno samych kompozycji, jak i ogólnego brzmienia.

Fani zespołu na pewno nie będą zawiedzeni tym, co przygotowali dla nich Cult of Fire. Już od pierwszych dźwięków słychać, że nie szczędzono środków na żadnym z etapów produkcji, a kompozycje są dopracowane w najdrobniejszych szczegółach.

Utwory znajdujące się na albumie są niezwykle zrównoważone, zawierają odpowiednią dawkę melodii oraz ekstremalnego uderzenia. Melancholijne, nieco post punkowe riffy doskonale harmonizują z solidnymi partiami wokalnymi i dynamiczną perkusją. Potężne brzmienie gitar przeplata się z dyskretną nutą orientu, co sprawia, że całość jest niebanalna.

Jak pisałam przy okazji recenzji Arkony, nie przepadam za niepotrzebnym efekciarstwem ceniąc sobie prostotę. Cult of Fire przekonali mnie jednak, że odpowiednia doza dodatkowych efektów dźwiękowych w postaci klawiszy, chóru, czy innych nie wchodzących w kanon instrumentów, może nadać kompozycji niepowtarzalnego charakteru, co idealnie słychać w przypadku „Moksha / Nirvana”.

Warto wspomnieć również o samej tematyce, wokół której oscyluje Cult Of Fire

Już na „Ascetic Meditation of Feath” Czesi pokazują mroczne oblicze hinduizmu jakiego nie znamy. Inspiracją dla muzyków jest Aghori, będące tantrycznym kierunkiem ascetycznym, którego wyznawcy poprzez obcowanie z ciałami zmarłych, medytację a nawet spożywanie ludzkich szczątków, mają wyjść poza krąg reinkarnacji związując się tym samym z absolutem. To wyzwolenie nazywane jest właśnie Mokshą, a całkowite uwolnienie się od bólu i cierpienia Nirvaną. Duże brawa za ciągłość i spójność materiału.

„Moksha / Nirvana”, czyli co znajdziemy na płycie?

Najnowszy album Cult of Fire składa się z dwóch 35 minutowych krążków zatytułowanych właśnie Moksha i Nirvana. Na każdym z nich znajduje się po 5 kawałków tworzących jedną spójną historię wszystkich etapów jakie Aghori muszą przejść, aby móc związać się z Shivą.

Już pierwsze dźwięki „Zrození výjimečného”, utworu otwierającego część „Moksha”, wprowadzają w niezwykły klimat rozpoczynającego się rytuału, żeby po chwili uderzyć ścianą gitar, które porywają i nie chcą puścić aż do ostatnich nut wieńczących tytułowy utwór. Ciężko mi nawet wybrać najlepszą kompozycję, gdyż każdy kawałek składający się na część „Moksha” jest precyzyjnie skrojonym elementem tworzącym spójną całość.

Po uniesieniach związanych z rytuałem wyjścia poza krąg samsary, Cult of Fire zabierają nas na spotkanie z Absolutem, którego celem jest całkowite uwolnienie się od bólu egzystencjalnego. Niestety „Nirvana” nie porwała mnie aż tak bardzo jak „Moksha”, co może wynikać ze zbyt wygórowanych oczekiwań względem drugiego CD. Napięcie, które jest budowane na pierwszym krążku nie zostaje odpowiednio rozładowane. Atmosfera „Nirvany” jest nieco bardziej podniosła, a dodatkowe dyskretne efekty dźwiękowe dają uczucie oderwania od rzeczywistości, jednak nie powodują ostatecznego uniesienia poza wymiar, na które czekałam po przesłuchaniu pierwszej części.

„Moksha / Nirvana” – sprawy techniczne, czyli brzmienie i okładki

Nie da się ukryć, że „Moksha / Nirvana” jest materiałem dopracowanym w najdrobniejszych szczegółach. Powtórzę się, od razu słychać, że czeska grupa nie oszczędzała na żadnym etapie produkcji. Ogromne wrażenie zrobiły na mnie partie wokalne doskonale zsynchronizowane z gitarą rytmiczną.

Cult of Fire jest kolejnym zespołem udowadniającym, że nie trzeba posiadać wirtuozerskich umiejętności, aby stworzyć niepowtarzalną i klimatyczną muzykę, która nie drażni ostrym jak brzytwa przesterem i wysokimi dźwiękami.

Warto zwrócić uwagę na sekcję rytmiczną, z dużym naciskiem na perkusję, której dynamika oparta jest głównie o umiejętne połączenie podwójnej stopy z klasycznymi uderzeniami, bez przesadzania z tempem, i ilością wybijanych blastów w ciągu jednej sekundy.

Autorem projektu znajdującego się na okładce albumu jest znany z zamiłowania do magii i ezoteryzmu artysta podpisujący się pseudonimem Dhomth. Obraz znajdujący się na części „Moksha” przedstawia najwyższego z Aghori w trakcie medytacji, a okładkę „Nirvany” zdobi mandala nawiązująca do rytuału pochówku najwyższego. Całość jest bardzo estetyczna stanowiąc, wraz z logo zespołu, harmonijną jedność odnoszącą się do tradycji hinduistycznej.

Culf of Fire w serwisie Bandcamp – https://cultoffire.bandcamp.com/

Tracklista „Moksha”:

1. Zrození výjimečného
2. Město mrtvých
3. (ne)Čistý
4. Har Har Mahadev
5. Mokša

Tracklista „Nirvana”:

1. Buddha 1
2. Buddha 2
3. Buddha 3
4. Buddha 4
5. Buddha 5

Podobne artykuły

Dwa bieguny – recenzja „Sulphur English” zespołu Inter Arma

Dominika Kudła

Krok wstecz – recenzja Dirtred „Transmissions From Below”

Paweł Kurczonek

Recenzja: Stone Sour – Hydrograd

Albert Markowicz

3 komentarze

Ędrju 6 kwietnia 2020 at 01:18

Trochę zbyt barwna okładka??? Stary… jak na Indusów to i tak się powstrzymali 99%. U nich to normalne.

Odpowiedz
Tomasz Koza 6 kwietnia 2020 at 07:49

Po pierwsze, autorem recenzji jest kobieta i wcale nie taka stara. Po drugie zespół jest czeski, nie „induski”. Po trzecie musisz sprecyzować, o której okładce piszesz – bo jak pewnie zauważyłeś, album jest podwójny i zdobią go dwie różne okładki.

Odpowiedz
Michal 8 kwietnia 2020 at 02:15

He he dobre. Jak to trzeba czytać ze zrozumieniem co???

Odpowiedz

Zostaw komentarz