Kiedy 10 lat temu poznawałam Dream Theater, nigdy bym nie przypuszczała, że kiedykolwiek podejmę się recenzji jednej z ich płyt. Mimo, iż w między czasie poznałam setki innych zespołów, Dream Theater zawsze miał i nadal ma u mnie miano najważniejszego w życiu. Zatem obiektywne podejście do sposobu ich grania, do kondycji zespołu i poszczególnych muzyków, stało w moim przypadku pod dużym znakiem zapytania.
Potrzeba było lat, większej świadomości muzycznej i – niestety – ogólnie rzecz ujmując, zmniejszenia potencjału grupy, by zdobyć się na tę szczerość i napisać rzetelną recenzję, zostawiając za sobą sentymenty i wspomnienia. Oczywiście nie obiecuję, że one, choćby w małym stopniu, się tu nie pojawią. Nie będą one jednak miały specjalnego rzutu na ocenę.
[newsletter]
Historia Dream Theater w pigułce
Dream Theater to legenda światowego progresywnego metalu. Nowojorski zespół od 1985, czyli od roku powstania do dziś, wydał 14 studyjnych płyt i 9 albumów koncertowych. Skład grupy nie zmienił się specjalnie w ciągu 25 lat. Rotacja była dosyć mała i utrzymywała się raczej w początkowej fazie twórczości.
Charlie Dominici, pierwszy wokalista, z którym zespół wydał tylko jedną płytę, został zastąpiony w 1991 roku przez Jamesa LaBriego. Największe zmiany objęło stanowisko klawiszowca. Działający z grupą od 1986 roku Kevin Moore został zastąpiony przez Dereka Sheriniana w 1995. Ten, po czterech latach wspólnej gry, ustąpił miejsca Jordanowi Rudessowi i tak już zostało do dziś.
W roku 2010, po wydaniu z zespołem 10 albumów studyjnych, odszedł również Mike Portnoy. Jego odejście głośno komentowane było przez świat muzyczny, a głównie przez fanów. Niektórzy do dziś nie mogą się pogodzić z jego brakiem w grupie. Stery za perkusją przejął jego imiennik, Mike Mangini. Dołóżmy zatem do tego jeszcze Johna Myunga (bas) oraz Johna Petrucciego (gitara) i mamy pełen skład zespołu, który od 10 lat jest niezmienny. Czy to dobrze?
Sprawdź również:
- 21. rocznica “Metropolis Pt. 2: Scenes from a Memory” grupy Dream Theater
- Dream Theater: 5 płyt zespołu w jednym zestawie za 57,98 zł
- Lepiej wcale nie znaczy dobrze – recenzja „Distance Over Time” Dream Theater
Pogorszenie kondycji wokalnej Jamesa
Ano, można spekulować, czy niezmienność składu zespołu, a co ważniejsze – wokalisty – jest dobre dla grupy. Nie da się ukryć, że od kilku dobrych lat kondycja Jamesa LaBrie’go pozostawia wiele do życzenia. I jest to dosyć delikatnie powiedziane. Człowiek, który na pierwszych albumach czarował wysokimi tonami i osiągał je w trakcie zarówno nagrań, jak i koncertów, bez większego wysiłku, dziś jest wiodącym „dziadkiem” zespołu zaniżając jego poziom swoim absolutnie złym w ostatnich czasach wokalem. Co gorsza – w tym tunelu nie widać światełka i nie można powiedzieć, że widać poprawę. Wręcz przeciwnie, obawiam się, że jest jeszcze gorzej.
James LaBrie na żywo
Ostatni raz osobiście widziałam Dream Theater w zeszłym roku na Prog in Park w Warszawie, na letniej scenie Progresji. Koncert zaczął się od „Untethered Angel”, od którego zaczyna się też omawiana w recenzji płyta. Pierwsze dźwięki „zabiły” nie tylko mnie, ale i ludzi zebranych dookoła i których reakcje dane mi było widzieć i słyszeć. Kiedy zaś doszło do refrenu, gdzie ton jest nieco wyższy, było już tylko gorzej.
Nie spodziewałam się dobrej jakości tego występu pod względem wokalnym. Nie był to bowiem jego pierwszy popis w tak złym guście. Ale mimo wszystko gdzieś w głębi duszy, jako zapalona fanka chciałam wierzyć, że nie będzie tak źle. No cóż, koncert minął i nie zostawił aż tak głębokich przeżyć, jakich mogłam oczekiwać. Ale mimo wszystko cudownie było ich zobaczyć znów na żywo w miłych okolicznościach festiwalu.
James na trasie koncertowej „Distant Memories: Live in London”
To, co usłyszeć można na nagraniach z ich ostatniego koncertu w Polsce z trasy „Distance Over Time Tour + 20 Years Of Metropolis Pt. 2” w lutym, kilka dni przed występem w Londynie wydanym na płycie, nie pozostawia złudzeń. Kondycja Jamesa jest tak zła, że tego naprawdę nie chce się słuchać. Znajomi, którzy byli na tym koncercie, twierdzili, że „nie było tak źle”. Ale przecież nagranie nie kłamie, a słuchanie go „na trzeźwo”, bez ogłuszających głośników dookoła, pozwala na dostrzeżenie błędów, których gołym uchem można nie usłyszeć w trakcie koncertu.
Tak jak te niższe partie są akceptowalne, bo nie wymagają specjalnego wysiłku, tak te wyższe, zwłaszcza na utworach „Metropolis Pt. 2”, są nie do osiągnięcia przez wokalistę i nie do przyjęcia przez słuchacza. Ręka, która naprędce chce zastopować odtwarzany klip na YouTubie w momencie tych strasznych dźwięków, znajduje się na myszce szybciej, niż Ty w trakcie świetnej imprezy odpowiadasz „Tak” na pytanie „Czy chcesz jeszcze jedno piwo?”.
Boli mnie pisanie takich słów o tym zespole, ale tak jak wspomniałam na początku: nie ma już miejsca na naginanie rzeczywistości przez sentymenty.
“Distant Memories: Live in London” – podstawowe informacje
Tegoroczna płyta koncertowa miała premierę wczoraj, tj. 27 listopada. Informacja o jej wydaniu obiegła świat 26 września, a przedsmak tej wiadomości zagwarantował „zwiastun” w postaci publikacji „Pale Blue Dot” w wersji koncertowej dzień przed wielkim newsem.
Album obejmuje całość występu w teatrze Apollo w Londynie w lutym tego roku. Na tym koncercie zespół świętował wydanie nowej płyty „Distance Over Time” oraz 20-lecie „Metropolis pt. 2: Scenes From a Memory”. Utwory z tych płyt są zatem wiodące, choć nie brakuje pojedynczych smaczków z innych wydawnictw.
Płyta jest dość długa, co specjalnie nie dziwi z dwóch powodów. Po pierwsze: to progresywny metal. Utwory w tym podgatunku nie są krótkie. A po drugie: to album koncertowy, który siłą rzeczy zawsze trwa trochę dłużej, niż studyjny.
Trwa prawie 2,5 godziny i składa się z trzech dysków, z czego pierwszy poświęcony jest swego rodzaju mieszance utworów z płyt „Distance Over Time”, „Systematic Chaos” i „Black Clouds & Silver Linings”.
Drugi krążek jest w całości poświęcony płycie „Metropolis pt. 2: Scenes From a Memory”.
Trzeci to jej kontynuacja z dwoma bonusami na koniec w postaci pochodzących z ich ostatniego studyjnego wydawnictwa dwóch utworów „Paralyzed” i „At Wit’s End”.
Brzmienie „Distant Memories: Live in London”
Przejdźmy do konkretów dotyczących chyba najważniejszej kwestii w przypadku nowego wydawnictwa: brzmienia. Otóż, sama płyta jest w odbiorze – o dziwo – dość przyjemna. Brzmi świetnie, bardzo fajnie wyniesione zostały instrumenty, które nadają muzyce płynącej z tego albumu prawdziwej żywotności.
Pierwszy krążek to taki wstęp, zapoznanie się słuchacza z „terenem”, po którym będzie stąpał przez najbliższe dwie i pół godziny. To, co rzuca się od razu, to wokal Jamesa, który… jest znośny. A może nawet więcej, niż znośny.
Przekonać się o tym można jeszcze bardziej na drugim i trzecim krążku, który poświęcony jest w całości Metropolis i który zawiera utwory o wiele wyższe i trudniejsze, niż te nagrane na Distance Over Time.
Odbiór wokalu na „Distant Memories: Live in London”
Mam bardzo sprzeczne myśli, kiedy słucham tej płyty. Z jednej strony mam wrażenie, że James cały koncert ciągnął na podkładzie, który go wspomagał, ale jego nagłe przerywniki w śpiewie i brak playbacku płynącego w tle każe mi myśleć, że to nie to.
Potem zaczynam myśleć, że może James, wiedząc jak ważny to koncert, dał z siebie wszystko i postarał się bardziej, niż robi to na innych koncertach, by maksymalnie zminimalizować konieczne później przy edycji poprawki wokalu.
A na sam koniec, i to jest chyba moje ostateczne zdanie, dociera do mnie, jak sztuczna jest ta płyta i jak bardzo musiała być wyciągnięta przez edytorów, by móc nadać jej takie brzmienie, jakie posiada. Nie da się bowiem w tydzień, bo tyle wynosiła mniej więcej różnica między koncertem w Polsce, a koncertem w Londynie, poprawić jakości swojego wokalu na tyle, by z jednego koncertu – gdzie nie da się tych nagrań słuchać – zaśpiewać coś, co jest więcej, niż znośne.
Tylko to, tylko ta sztuczna poprawność Jamesa sprawia, że tej płyty da się słuchać. Bo niezależnie od tego, jak bardzo twórcy próbują nadrobić samą muzyką, nie da się nie dostrzec wokalu i udawać, że się go nie słyszy, albo że w ogóle nie krzywi on doznań instrumentalnych słuchacza.
Żeby nie było, wokal Jamesa na płycie nie jest idealny. Byłoby to już chyba zbyt trudne do uwierzenia, choć to, co słyszymy, i tak już jest nienaturalne. Oczywiście są momenty, gdzie na twarzy słuchacza pojawia się grymas niesmaku powstałego wskutek zasłyszanych dźwięków. Ale nie mierżą one tak, jak mierziły, kiedy było się na tym koncercie i słyszało, jak ten występ brzmiał naprawdę.
Konkluzja
Zabierając się do napisania tej recenzji myślałam, że będę trochę bardziej powściągliwa w słowach. Nie do końca mi się to udało. I zastanawiam się z czego to bardziej wynika. Ze złości do zespołu o to, że tak niszczy moje wyobrażenie o nim? Czy z żalu, że to, co było trzonem muzyki w moim życiu, tak bardzo się wykruszyło.
Ale jest jedna ważna rzecz w tym wszystkim. Oceniamy tu płytę, nie zespół, nie muzyków z osobna. To są tylko elementy, które mają duże znaczenie dla całości, ale nie są wiodące.
Ostateczne podsumowanie „Distant Memories: Live in London”
Zatem oceniając płytę stricte uważam, że jest ona w porządku. Dobra to za dużo, przeciętna trochę za mało. Jest w porządku. Fajnie brzmi, wokal nie powoduje krwawienia uszu, wkładka jest ciekawa. To, co jest magiczne dla mnie w tej płycie, to fakt, że niezależnie od jakości wokalu, drugi i trzeci krążek poświęcony w całości „Metropolis” chwyta za serce tak, jak album studyjny. Ludzie mający specjalny szacunek do tej płyty nie będą się tak bardzo skupiać na wokalu, bo tylko do tego możemy się w głównej mierze tu przyczepić. Po prostu zamkną oczy, odchylą głowę do tyłu i oddadzą się kontemplacji, albo po cichu będą robić Jamesowi chórki, co akurat jest dobrym posunięciem.
Tak też stało się ze mną. Ale w momentach szczytowych wracałam na ziemię i nadstawiałam potrójnie uszu na dźwięki w wykonaniu LaBrie’go, które chciałam ocenić. Były chwile, w których wokalista sprowadza słuchacza na ziemię wbrew jego woli, bo nie jest w stanie unieść wokalu. Ale wszystko w granicach wytrzymałości.
Patrząc jednak na płytę obiektywnie, biorąc pod uwagę wszelkie związane z nią komponenty, zastanawiasz się po co ona w ogóle została wydana. Zespół na żywo nie robi i nigdy już nie zrobi w tym składzie dobrego wrażenia na słuchaczu. Wydanie koncertu na płycie w stanie surowym byłoby profanacją dla muzyki. A wydanie jej tak podrasowanej, że duch wydarzenia zatraca się pod tą ewidentną iluzją, nie ma większego sensu. To kolejna płyta koncertowa zespołu do kolekcji. Ale nie wnosi ona niczego nowego, nie daje żadnych nadziei, nie wywołuje żadnych, nieznanych dotąd emocji.
Plany zespołu na przyszłość
Dokładnie w dzień premiery albumu na włoskiej stronie poświęconej muzyce metalowej pojawiła się wiadomość, że Dream Theater pracuje nad nową płytą.
Kilka tygodni temu weszliśmy do studia by rozpocząć pracę nad nowym materiałem. Tyle możemy zrobić, skoro sytuacja na świecie nie pozwala nam koncertować. Muszę przyznać, że mamy świetny początek. Płyta wyjdzie w następnym roku.
To mimo wszystko wielka wiadomość. Po niezbyt akceptowalnym przez fanów „The Astonishing” ich kolejna płyta „Distance Over Time” spotkała się z nieoczekiwanym entuzjazmem ze strony fanów. Czy uda im się wydać 15. album, który jakością przewyższy te z ostatnich lat? Dowiemy się tego w przyszłym roku.

Dream Theater: „Distant Memories: Live in London” – lista utworów
CD 1
1. Untethered Angel (Live at Hammersmith Apollo, London, UK, 2020)
2. A Nightmare to Remember (Live at Hammersmith Apollo, London, UK, 2020)
3. Fall Into the Light (Live at Hammersmith Apollo, London, UK, 2020)
4. Barstool Warrior (Live at Hammersmith Apollo, London, UK, 2020)
5. In the Presence of Enemies – Part 1 (Live at Hammersmith Apollo, London, UK, 2020)
6. Pale Blue Dot (Live at Hammersmith Apollo, London, UK, 2020)
CD 2
1. Scenes Live Intro (Live at Hammersmith Apollo, London, UK, 2020)
2. Scene One: Regression (Live at Hammersmith Apollo, London, UK, 2020)
3. Scene Two: I. Overture 1928 (Live at Hammersmith Apollo, London, UK, 2020)
4. Scene Two: II. Strange Déjà Vu (Live at Hammersmith Apollo, London, UK, 2020)
5. Scene Three: I. Through My Words (Live at Hammersmith Apollo, London, UK, 2020)
6. Scene Three: II. Fatal Tragedy (Live at Hammersmith Apollo, London, UK, 2020)
7. Scene Four: Beyond This Life (Live at Hammersmith Apollo, London, UK, 2020)
8. Scene Five: Through Her Eyes (Live at Hammersmith Apollo, London, UK, 2020)
CD 3
1. Scene Six: Home (Live at Hammersmith Apollo, London, UK, 2020)
2. Scene Seven: I. The Dance of Eternity (Live at Hammersmith Apollo, London, UK, 2020)
3. Scene Seven: II. One Last Time (Live at Hammersmith Apollo, London, UK, 2020)
4. Scene Eight: The Spirit Carries On (Live at Hammersmith Apollo, London, UK, 2020)
5. Scene Nine: Finally Free (Live at Hammersmith Apollo, London, UK, 2020)
6. At Wit’s End (Live at Hammersmith Apollo, London, UK, 2020)
7. Paralyzed (Bonus Track) (Live at Hammersmith Apollo, London, UK, 2020)